Henning Mankell,
„Cienie rosną o zmierzchu” (Skuggorna växer i skymningen),
tłum. Magdalena Mikołajczyk, W.A.B.
29,90 zł
Reklama
Ocena: 5/6
Reklama
____________________________________________________________________________

„Niech dzieci zajmą się robieniem babek z piasku, zaś czytanie «Alicji w Krainie Czarów» zostawią filozofom”. Sentencja, którą pewien badacz spuentował arcydzieło Lewisa Carrolla, mogłaby służyć (z małymi zastrzeżeniami) za podsumowanie lektury „Cienie rosną o zmierzchu”. Co prawda powieść Henninga Mankella anonsowana jest jako rzecz dla młodszych nastolatków i traktuje o perypetiach małoletniego bohatera, ale jej adresatami są także, a może przede wszystkim czytelnicy o znacznie bardziej zaawansowanych metrykach. Problematykę tego niespełna 190-stronicowego dziełka w pełni pojąć są bowiem tylko dorośli.

„Cienie rosną o zmierzchu” to w sensie fabularnym opowieść o Joelu, znanym z wydanego także u nas „Psa, który biegł ku gwieździe”. Chłopak mieszka wraz z ojcem, kiedyś marynarzem, a dziś drwalem, w zapadłej mieścinie na szwedzkiej prowincji. Senior wychowuje go samotnie, po tym jak niespodziewanie odeszła od niego Jenny, matka Joela. Joel dobiega dwunastki i coraz bardziej zaczyna się nudzić senną i przewidywalną egzystencją miasteczka. Żeby przełamać beznadzieję codzienności, ucieka w marzenia o zamorskich wojażach, bitwach, bohaterskich czynach i podbojach. Wkrótce w jego życiu następuje wyczekiwany zwrot – chłopak wpada pod autobus i wbrew logice wychodzi cało z opresji. Ten niewiarygodny uśmiech losu Joel uznaje za cud, który wymaga od niego – beneficjenta boskiej interwencji – rewanżu. Magiczne ocalenie musi odpłacić dobrym uczynkiem. Po namyśle próbuje wyswatać swoją przyjaciółkę, zwariowaną miejscową brzydulę, rzecz jasna bez wiedzy jej samej.

Fabuła ma w „Cieniach” znaczenie drugorzędne, najważniejsze jest to, co się dzieje w umyśle chłopaka, a manifestuje w monologach i strumieniu świadomości, będących próbami zrozumienia świata, który coraz bardziej nie pozwala się zrozumieć. Im Joel jest starszy, tym mocniej odczuwa, że rzeczywistość jest znacznie bardziej skomplikowana niż jednowymiarowe, arkadyjskie dzieciństwo. Że pod banałem codzienności czai się śmierć i groza, która może dopaść człowieka choćby podczas przebiegania przez pustą ulicę.

Reklama

„Cienie” są przesycone egzystencjalną melancholią i zadumą. To opowieść o przyśpieszonym dojrzewaniu wrażliwego nastolatka, a zarazem minitraktat o przemijaniu. „Może to w ten sposób się dorastało? Kiedy zaczynało się rozumieć, że nie ma takiego dnia, który by można zatrzymać”. Nie ma chyba dorosłego, który nie podpisze się pod tą refleksją nastoletniego bohatera.

Książka ma też walor historyczny. Mankell stworzył wnikliwy obrazek obyczajowości Szwecji powiatowej, a zarazem uniwersalnego nigdzie. Mieściny na rubieżach Europy, trochę zawieszonej w niebycie – między siermierżną rzeczywistością końca lat 50. XX wieku a mającą wkrótce wybuchnąć erą dobrobytu, masowej konsumpcji i rock and rolla. Jeśli ceniliście dotąd Henninga Mankella tylko za sagę o komisarzu Wallenderze, to byliście w błędzie. Skandynawski mistrz kryminału ma na koncie także znakomite książki dla nastolatków, które co najmniej tyle samo, jeśli nie więcej, wrażeń dostarczą także dorosłym.