"Listy 1963 – 1975"
Sławomir Mrożek, Adam Tarn
Wyd. Wydawnictwo Literackie 2009
Ocena 6/6




Początek był tym razem - by tak rzec - pragmatyczny. W 1958 roku Sławomir Mrożek, autor wówczas ledwie 28-letni, napisał swoją pierwszą sztukę. Wysłał „Policję” do jednego z dyrektorów teatrów, a ten odpisał mu, iż utwór ma zalety i wady, ale da się je poprawić. Zaproponował niezrażony wspólną nad tym pracę, a potem podpisanie dramatu Mrożka i jego nazwiskiem. Pisarz nie zgodził się i wysłał rzecz do „Dialogu”. Niedługo potem otrzymał depeszę: „Sztuka doskonała, drukujemy natychmiast, proszę przyjechać do Warszawy”. Podpisano – Tarn.

Tak się zaczęło - od relacji najzupełniej oczywistej. Mrożek był początkującym dramaturgiem, któremu ktoś na starcie okazał zaufanie i docenił jego juwenalia. Adam Tarn miał 56 lat, był u szczytu swego doświadczenia. Dwa lata wcześniej założył przecież „Dialog” – miesięcznik, który zmienił intelektualny krajobraz Polski po Październiku ’56. „Dialog” był znakiem odwilży i to znakiem jak najbardziej realnym. W nim pojawiły się po raz pierwszy po polsku dzieła Becketta, Ionesco, Dürrenmatta. Z wieloma z nich łączyła Tarna (także znakomitego tłumacza) osobista przyjaźń, mniej lub bardziej ożywiona korespondencja. Nie afiszował się tym jednak, pozostając człowiekiem skromnym, a wobec wielkich świata teatru do końca pokornym. Choć przecież sam do nich należał, mimo że przeznaczał dla siebie role drugiego planu. Tarn współtworzył przecież wraz z Erwinem Axerem warszawski Teatr Współczesny lat 60. Jako kierownik literacki sceny przy Mokotowskiej miał istotny wpływ na jej repertuar. A ten w pełni odpowiadał nazwie. To było wtedy okno na świat, prawdziwy dom światowej dramaturgii współczesnej, miejsce, gdzie nie pytając władz o pozwolenie, na dobre wdarła się nowoczesność.

Reklama

Zatem młody pisarz, od niedawna poza Polską, pisał do kogoś, kogo szanował niepomiernie, bo ten ktoś miał za sobą niekwestionowany dorobek, a w dodatku potrafił bezinteresownie go docenić. Pierwsze listy, te pochodzące z roku 1963, dotyczą spraw zawodowych. Idzie o losy scenicznych wystawień jednoaktówek Mrożka, postępy w pracach nad kolejnymi sztukami. Znać w nich tłumiony wrodzonym sceptycyzmem obu bohaterów tej korespondencji zachwyt tym, że świat wreszcie się otworzył. Współczesny Axera pracuje pełną parą, biorąc z klucza wszystko, co napisze Mrożek. Tarn pracuje jak oszalały nad kolejnymi numerami miesięcznika, czasem wyjeżdża na Zachód, by uczestniczyć w literackich sympozjach i seminariach. Wtedy wydaje się jeszcze – choć Mrożek już wybiera los emigranta – że w Polsce można, że w Polsce się da. Kolejne lata zamienią tę wiarę na wyrost w najbardziej gorzkie zwątpienie. Mrożek z utratą resztki złudzeń miał, jak się wydaje, mniej kłopotów. Adamowi Tarnowi komunistyczne władze wydarły wszystko. Złamały mu życie.

Korespondencja Mrożka i Tarna trwała nie tak długo, bo 13 lat. Dla porównania tomy, których bohaterami byli Błoński i Skalmowski, obejmowały listy pisane na przestrzeni lat 33 (choć przyznać trzeba, że 80 proc. tych wymienianych z Błońskim pochodzi z okresu 1963 – 69). Pierwszy liczył stron 600, drugi ponad 850. Niby to tylko liczby, trudno dawać im większe znaczenie, a jednak… Korespondencja z Tarnem, ze wszystkimi edytorskimi dodatkami, liczy stron 350 i przez to zdaje się nieco inna od do tej pory znanej. Jest chyba bardziej lakoniczna i sucha, choć w dalszej części wkradają się do niej przejmująco osobiste tony. Odbiera się ją jako bardziej intensywną, tym bardziej że od jakiegoś momentu staje się też zapisem przepaści między rozmówcami. Mrożek, o całe pokolenie młodszy od Tarna, mimo emigracyjnych kolei losów, wzlotów i upadków, jest w pełni sił życiowych i twórczych. Tarn poza Polską nie może się odnaleźć, a koniec końców zaczyna umierać. Najpierw zagłusza w sobie to przeczucie, licząc, że jeszcze wszystko, chociaż na krótki czas, wróci do normy. Potem zaczyna z tą świadomością żyć, coraz bardziej gasnąc.

Dlatego listy z ostatnich miesięcy czyta się już ze ściśniętym gardłem. Tu – witalność, a tam ciche, bez skargi, umieranie. Tu – pisanie, podróże podszyte niechęcią i wątpliwościami, tam – uciążliwość choroby wraz z dojmującym poczuciem bycia nie na miejscu, poniżej siebie. I coraz mniej stron do przewrócenia, z czasem korespondencja staje się coraz bardziej jednostronna. Koniec jak zawsze jest znany.

Reklama

Wtedy nie piszą już do siebie autor i redaktor, ale przyjaciele, mimo że ślad tej relacji obecny jest niezmiennie. W ostatnim liście Sławomir Mrożek zdaje choremu Tarnowi szczegółową relację ze swych działań zawodowych, jakby zdając sobie sprawę z niestosowności tego. Pisze, że skończył „Garbusa”, że „Emigranci” mają kolejne premiery, w krakowskim Starym Teatrze ma ich reżyserować Wajda, ciągle oczekiwany jest spektakl Axera. Przyznaje nie bez wstydu, że ma teraz dobry okres i w pisaniu, i w życiu. I z egoizmu życia, tak twardego, tak bezwzględnego, nie może być przy chorym przyjacielu.

Ostatni list czytany po latach jest samym wzruszeniem. Oddaniem hołdu przez ucznia mistrzowi i protektorowi, przyznaniem, że bez Tarna nie byłoby pisania Mrożka w takim, jaki zyskało kształcie. Znowu powraca ów telegram sprzed lat jako otwarcie drzwi, bez którego Mrożka dramatopisarza prawdopodobnie w ogóle by nie było. To pokazuje wyraźnie wyjątkowe znaczenie tego tomu, nawet na tle poprzednich.

Mam nadzieję, że wypełni on lukę, przypominając wreszcie, kim był w istocie Adam Tarn. Ze słów Mrożka, z tonu i taktu listów założyciela „Dialogu”, wyłania się obraz redaktora idealnego i wyjątkowego krytyka. Redaktora takiego, który nie kieruje się interesem własnym, ale dobrem współpracujących z pismem autorów. Buduje w ten sposób tytuł, którego istota polega na dialogu właśnie i nigdy nie jest to komunikacja jednostronna. Jest przy tym Tarn zręcznym dyplomatą, potrafiącym zapewnić byt pismu. Nigdy jednak za cenę zeszmacenia się, wejścia w podejrzane alianse z władzą, utraty godności.

Do kiedy było to możliwe, wierzył, że życie w Polsce i pisanie dla polskiego czytelnika, ma najgłębszy sens. Planował druk „Tanga” do numeru uświetniającego 20-lecie PRL, sam widział swe miejsce właśnie tutaj. W 1968 roku wszystko to pękło. Tarna wyrzucono z partii, pozbawiono stanowiska. Z Teatru Współczesnego odszedł sam, nie chcąc narażać najbliższych współpracowników.

Kolejne lata, najpierw w Kanadzie, a potem w Szwajcarii, traktował jak wygnanie. Próbował bezskutecznie założyć międzynarodowe pismo, które kontynuowałoby najlepsze tradycje „Dialogu”, wykładał, dopóki zdrowie pozwalało jeździł z odczytami. A potem, jako już stary człowiek oderwany od naturalnego środowiska intelektualnego i artystycznego zapadał się w sobie. Zapisem tego procesu jest też korespondencja z Mrożkiem.

Nigdy nie przestał jednak być dla niego najwyższym autorytetem. Autor „Szczęśliwego wydarzenia” znajdował w nim zawsze sprawiedliwego i szczerego recenzenta. Jemu pierwszemu przesyłał swoje teksty, nie musiał długo czekać na opinie. Prawie zawsze się z nimi zgadzał, przyjmował nawet najbardziej odległy od własnego punkt widzenia. Wydawany właśnie tom dokumentuje także przemiany w ich relacji. Z czasem bowiem Mrożek zaczyna bronić swego, tu i ówdzie stwierdza, że oryginalnej wersji poprawić się nie da. Rodzi się w nim dojrzały twórca, który jednak do własnej twórczości podchodzi zawsze ze zdrowym dystansem. Raz po raz w słowach Mrożka przewija się pytanie, czy musi być lepszym pisarzem, wręcz czy w ogóle musi być pisarzem. Gra idzie o to, aby posługując się przywoływanym przez obu bohaterów Gombrowiczem, gęba pisarza nie przyćmiła zwykłego, kalekiego i pełnego wątpliwości człowieczeństwa.

Korespondencja Mrożka z Tarnem, może jak żaden inny z tomów jego listów, staje się kroniką rozczarowania Polską, z czasem przechodzącego w dobrowolne wydziedziczenie. Mrożek wyrzeka się powinności bycia blisko swego narodu, bo nie ma o nim dobrego mniemania. Potem zaś przestaje ukrywać złość na Polskę, rozciągającą się na wszelkie kategorie, od myślowych aż do czysto estetycznych. Drażni Mrożka przyjmowane jako norma upodlenie w zamian za spokojny byt, wścieka tandeta intelektualna i dwulicowość żyjących w zgodzie z koniunkturą elit. „Jestem szczęśliwy, że potrafiłem odejść z Polski. W kraju, jak ona, nic nie jest warte” – pisze w pewnym momencie. Mało czytałem formułowanych równie ostro i jasno oskarżeń. Tarn, wbrew własnej woli z kraju wykopany, nie ma już na nie odpowiedzi.

Gorycz wynika chyba przede wszystkim z kwestii smaku i nieprzejednanej wiary w jego potęgę. Pisana listami opowieść Sławomira Mrożka i Adama Tarna układa się w dzieje ludzi przyzwoitych. Przyzwoitych niezależnie od okoliczności, w jakich przyszło im żyć, i ceny, jaką musieli za ową przyzwoitość zapłacić. Rozciąga się ona na egzystencjalne wybory oraz kwestie czysto artystyczne. Obaj, Mrożek i Tarn, stają w obronie literatury przed zakusami różnej maści awangardzistów i eksperymentatorów. Obaj nie godzą się na pustkę już wtedy biorącą we władanie teatr. Dlatego ich korespondencja jest dziś dla ludzi teatru nieocenioną lekcją. Dowodzi bowiem niezbicie, że nihil novi sub sole – wszystkie nowinki z ekscytacją dziś ogłaszane, mają długi żywot. Naprawdę nie ma się czym podniecać.

Odkłada się tę książkę z poczuciem, że żyjemy w czasach schyłku. Odszedł gdzieś dawny ton rozmowy, kod porozumiewania się intelektualnej formacji. Przyszło nowe…