"Stajemy wobec gigantów, najpotężniejszych korporacji świata, dysponujących wielomilionowymi budżetami na działania lobbingowe. Stajemy wobec firm wpływających z ogromną łatwością na polityków, na rządy, wykorzystujących swoje przewagi w sposób bezwzględny" - to część manifestu inicjatywy Razem dla kultury.

Reklama

Jan Młotkowski, szef wydziału ds. komunikacji ZAiKS, popierający akcję Razem dla kultury, powiedział PAP, że "jest to inicjatywa twórców, youtuberów, przedstawicieli przemysłu kreatywnego. Popierają oni nową wersję dyrektywy o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym, która ma na celu zrównoważenie panowania wielkich gigantów ponadnarodowych i przeciwstawienie ich działalności lokalnemu przemysłowi kreatywnemu po to, aby twórcy mogli dostawać godziwe wynagrodzenie za udostępnianie twórczości na YouTube, Facebooku czy innych dużych platformach". Według Młotkowskiego, "obecnie te firmy chowają się za starą dyrektywą z 2001 roku, która określa je wyłącznie jako firmy hostingowe. W wyniku tego nie odpowiadają one za treści, które są zamieszczane na ich serwerach". Jednak w ocenie szefa komunikacji ZAiKS, platformy powinny ponosić odpowiedzialność za treści, które są zamieszczane w ich serwisach, jeśli zarabiają na tych treściach pieniądze. Młotkowski wyjaśnił, że "powinien być obowiązek licencjonowania tych treści".

Uważa on, że "ponieważ Google i tak filtruje wszystkie treści, powinno przekazywać raport z wykorzystania twórczości, aby twórcy mogli potem być wynagradzani". Młotkowski tłumaczył, że "wielkie firmy, którym nie jest na korzyść wprowadzenie dyrektywy, robią wiele, aby dyskusja stała się polityczną - używają fałszywych haseł np. ACTA II, które nie ma nic wspólnego z dyrektywą; straszą podatkami od linków, wyprowadzają na ulicę dzieci, które miały strajkować w obronie wolności w internecie". "Wolność w internecie będzie wtedy, kiedy ludzie nie będą okradani" - ocenił.

Reklama

"Dyrektywa nie dotyczy małych i średnich firm, żadna polska firma, portal, serwis, nie załapuje się w widełki obowiązującej dyrektywy. Dotyczy ona wyłącznie największych globalnych graczy, chroni ona nasz wewnętrzny rynek europejski i daje możliwość godziwych wynagrodzeń dla naszych rynków kreatywnych" - mówił.

W jednej z debat organizowanych przez Razem dla kultury, która odbyła się podczas niedawnego Forum Ekonomicznego w Krynicy, uczestniczył pisarz Zygmunt Miłoszewski, autor m.in. trylogii kryminalnej o prokuratorze Teodorze Szackim, na którą składają się "Uwikłanie", "Ziarno prawdy" i "Gniew". Miłoszewski powiedział PAP, że "cała dyrektywa chroni nie tylko ludzi kultury, ale cały europejski przemysł kreatywny, czyli kulturę, rozrywkę, youtuberów, przemysł gier komputerowych, wydawców i dziennikarzy". W jego ocenie "niesamowitym, makiawelicznym sukcesem jest, że udało się przedstawić wszystkich europejskich twórców razem jako tych, którzy dybią na wolność, a olbrzymie korporacje, czyli Google, Facebook, Amazon jako obrońców wolności".

Reklama

Przypomniał, że z powodu jednej z homilii arcybiskupa Marka Jędraszewskiego kanał Radia Maryja został zamknięty na YouTube, a następnego dnia odblokowany przez pracownicę Google. "Mnie się może nie podobać ta homilia, jednak to, czy Polacy mogą jej posłuchać i się z nią zgodzić albo nie, powinno zależeć od polskiego prawa, a nie od pracowników Google'a" - tłumaczył. Według Miłoszewskiego "ten przykład pokazuje, że nie ma wolności w internecie, ale obecnie nie wiemy, kto o niej decyduje". "O tym co wolno, a czego nie wolno w internecie decydują regulaminy wewnętrzne firm, które nie podlegają żadnej kontroli - ani polskiej ani europejskiej - ani nawet nie do końca amerykańskiej" - dodał. "Chcielibyśmy, aby to prawo polskie, europejskie było gwarantem naszej wolności, a nie regulamin wewnętrzny firmy Google" - podkreślił.

"Internet karmi się rozrywką oraz wiadomościami. Dzięki treści wytworzonej przez artystów, dziennikarzy, ludzi kultury, firmy osiągają bilionowe przychody, a artyści i dziennikarze stają się grupą coraz bardziej zubożałą i podupadającą" - powiedział Miłoszewski. "Ta dyrektywa jest pierwszym malutkim kroczkiem w dobrą stronę. Internet przestał być rozrywką dla gimnazjalistów a stał się medium tak ważnym jak woda, gaz, elektryczność co do których nikt nie ma problemu, że podlegają one jakiejś kontroli" - podkreślił. Dodał, że "dyrektywa nakłada na największe firmy, które czerpią korzyści z treści wytworzonych przez innych, obowiązek uiszczania opłat licencyjnych, tak jak to robią kina puszczając filmy albo radia puszczając muzykę".

Unijna dyrektywa o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym ma zmienić zasady publikowania i monitorowania treści w internecie. Państwa UE mają dwa lata na wdrożenie przepisów. Nowe przepisy wzbudzają emocje w niektórych państwach UE, m.in. w Polsce. W maju rząd polski złożył skargę do Trybunału Sprawiedliwości UE. Przeciwnicy tych regulacji mają wątpliwości, czy przepisy nie będą ograniczały wolności słowa w internecie. Nie poparły ich Polska, Holandia, Włochy, Finlandia i Luksemburg.