DGP: Przez lata śpiewał pan: „Buduję flotę zjednoczonych sił”, ale ostatnio na tej arce nie ma miejsca dla Strajku Kobiet, hierarchów kościelnych, LGBT czy obrońców tradycji. Dokąd płyniemy jako społeczeństwo?

Reklama
Wojciech Waglewski: A do tego mamy pandemię… Tak, przyszłość rysuje się niewesoło, choćby z powodów politycznych. Po nominacji na ministra oświaty pewnego pana nie wróżę moim wnukom wiele dobrego. Czy nadchodzi katastrofa? Żyjemy w surrealistycznym czasie. I to trwa od marca. Najpierw zapanowała lekka trwoga. Sam wpadłem w panikę, kiedy w biały dzień w centrum Warszawy zobaczyłem kilka osób w maseczkach. Później zaczęli mnie dziwić ludzie bez masek. Coś tam przebąkiwano, że niebawem będzie szczepionka, uporamy się z wirusem, ale te prognozy wzięły w łeb. I diabli wiedzą, co będzie. Przez całe moje życie nie uczestniczyłem w tak nieprzewidywalnym biegu zdarzeń. Kiedyś pewnie nastąpi koniec tego szaleństwa. A odpowiadając na pana pytanie, dokąd płyniemy? Ja w tej chwili w ogóle nie płynę, bo z powodu obostrzeń pozamykano baseny.

Mamy fantastyczny potencjał ludzi mądrych, wrażliwych, uzdolnionych. Sęk w tym, że zbrukano politykę. To nie jest, mówiąc delikatnie, prestiżowy zawód. Proszę zerknąć tylko na twarze naszych mężów stanu – nie wróżą natłoku myśli. Mądrość to raczej cecha skrywana, nie przysparza rozgłosu w towarzystwie. I stanowi rodzaj niszy

To zapytam inaczej, trzymając się uparcie tej metafory: czy płyniemy razem?
Ostatnio sobie uzmysłowiłem, że parę lat temu napisałem kilka covidowych piosenek. Weźmy utwór „Klucz”, tam jest taka fraza: „Nigdy nie byliśmy bliżej niż dziś”. Te moje wszystkie mrzonki zjednoczeniowe, o których zdarzało mi się śpiewać, były mocno podbudowane 1989 r. i wybuchem okrągłostołowej radości. Do tego dochodziła ta dziesięciomilionowa Solidarność. Żyło się wtedy nadzieją, że dzielenie naszego społeczeństwa na szlachtę, chłopów czy robotników wreszcie przestaje mieć znaczenie, że powoli się ogarniamy. Ale z tym ogarnianiem nie idzie najlepiej, co politycy bezwzględnie wykorzystują. Skłóconym narodem łatwiej się rządzi.
Reklama
To wyłącznie „zasługa” polityków?
Pewnie nie. Jako naród nie jesteśmy przyzwyczajeni do okazywania społecznej empatii. Może z racji komuny, ale przecież nie tylko, bo nie wszystko da się na nią zwalić. Generalnie się nie lubimy. Przykłady można by mnożyć. Teraz nie lubi się seniorów.