Najmniejszych wątpliwości nie budziły te składniki spektaklu, nad którymi dyrektor Polskiego Baletu Narodowego miał pełną kontrolę i które niemal bez modyfikacji importowane zostały z oryginalnego holenderskiego przedstawienia. A więc przede wszystkim scenariusz muzyczny, który, choć stanowił prowokacyjnie kontrastowy kolaż fragmentów muzyki Weilla, zyskał walor samodzielnego, elektryzującego dramatu.

Reklama

Problemy pojawiły się na etapie wykonania. Po pierwsze operowa orkiestra całkiem dobrze wypadała w "poważnych", nawet awangardowych utworach Weilla, kalecząc jednocześnie popularne songi kompozytora. Męczyła w nich symfoniczna ociężałość, przeszkadzał brak dobrej komunikacji ze śpiewakami; drażnił całkowity brak poczucia swingu. Trudno oczywiście wymagać od powołanego do gry "na miarę" zespołu, by nagle zyskał rytmiczną elastyczność, choćby na poziomie amerykańskich orkiestr rozrywkowych. Ale tylko brakiem wyobraźni tłumaczyć można pomysł zatrudnienia w spektaklu klasycznych śpiewaków. Bodaj tylko Małgorzata Walewska odnalazła w sobie odrobinę kabaretowego luzu , ale i tak dekadencka "Alabama Song" przypominała w jej interpretacji arię miłosną.

Mniejszy rozdźwięk między ideą a rzeczywistością dał o sobie znać w choreograficznej warstwie przedstawienia. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Krzysztof Pastor zdołał w ciągu zaledwie pół roku tchnąć w warszawski zespół zupełnie nowego ducha. We wszystkich kreacjach tanecznych wątpliwości nie budziły rzetelność i zaangażowanie. O tym, że w dziedzinie scenicznej pewności, charyzmy i ekspresji wiele jest jeszcze do nadrobienia, uświadomił gościnny występ międzynarodowej gwiazdy Rubiego Pronka.

Choreografia Pastora cieszyła perfekcyjnym wyważeniem między "pantomimiczną" dosłownością a mętnym symbolizmem. Bez problemu zidentyfikować można było sceny ilustrujące chaos Berlina epoki Wielkiego Kryzysu albo skandalizujący związek Weilla z Lotte Lenyą. Sens wielu fragmentów spektaklu wyłaniał się jednak dopiero w konfrontacji tańca z bardziej jednoznacznymi projekcjami dawnych kronik, filmów oraz reprodukcji prac plastycznych, ze smakiem, erudycją i wyobraźnią skomponowanymi przez samego Pastora.

Reklama



Sukces twórcy "Kurta Weilla" wynika z faktu, że - miast ulec oczywistej pokusie opowiedzenia mitu "kompozytora paradoksalnego" - skupił się on na dramacie konkretnego człowieka, a raczej swoim wyobrażeniu o nim. Stąd wieloznaczności, chronologiczne nieścisłości, a nawet pewien emocjonalny chłód, które stanowią raczej walory niż słabości spektaklu. Egzystencjalną perspektywę podkreślają symetryczne sceny klamry z głównym bohaterem "podglądanym" w ciemności.

Bez wątpienia Krzysztof Pastor posiadł dar kreowania narracji o wiele bardziej uniwersalnych, komunikatywnych i ważkich niż hermetyczna sztuka tańca współczesnego. Problemem okazuje się - jak zwykle nad Wisłą - znalezienie w pełni kompetentnych artystycznych wspólników.




Sprostowanie:


W ostatnim dodatku Kultura (20.11) błędnie poinformowaliśmy, że premiera spektaklu ȁE;Kurt WeillȁD; odbędzie się w niedzielę 22.11, podczas gdy pierwsze przedstawienie faktycznie miało miejsce w piątek 20.11. Autor oraz redakcja przepraszają za tę pomyłkę czytelników oraz cały zespół Opery Narodowej.









Reklama