To kolejny po "Lwie na ulicy" utwór kanadyjskiej autorki, który wprowadzasz na polską scenę.

Bo dla mnie Thompson to olśnienie. Opisuje ludzi czule i okrutnie. Z jednej strony subtelnych, delikatnych, szarpanych wątpliwościami, a jednocześnie odsłania ich drugą twarz jako totalnie poddanych społecznym konwenansom, pozbawionych własnej woli i intuicji bigotów. Życie ludzkie - przepraszam za banał - takie jest: rozpięte pomiędzy czymś bardzo subtelnym a prostackim. Ona to cudowanie łączy.

Powiedziałeś kiedyś, że Thompson jest bezlitosną demaskatorką współczesnej kultury, która fałszywie upiększa człowieka. Nazwałeś to liftingiem, mistyfikacją...

Reklama

Mam wrażenie, że wszyscy mistyfikujemy samych siebie. Zakopujemy pod ziemię to, co w nas najciekawsze. Mówimy "nie zajmujmy się tym, co nas boli, życie i tak jest trudne". Tym samym to, co jest w nas najprawdziwsze i najgłębsze, zamiatamy pod dywan. Na co dzień mamy strasznie dużo zadań do pokonania, musimy się tyloma ważnymi sprawami zająć. Musimy się kształcić, chodzić do pracy, zarabiać pieniądze. I nie zauważamy, kiedy wypełnia nas duchowa pustka. Wejście kapitalizmu do Polski wysączyło energię z ludzi. Ludziom się wmawia "podaruj sobie odrobinę luksusu", "zasłużyłeś na to". I człowiek ciężko pracuje, żeby mieć tę odrobinę luksusu, żeby stać się kimś lepszym. Tyle że to mentalna pułapka. Polska jest krajem duchowej pustki.

Kiedyś było inaczej?

Nie jestem zwolennikiem kombatanctwa. Ale przed 1989 rokiem była gorączka w ludziach, głód dotykania rzeczy ważnych. Może z powodu ówczesnej mizerii i upodlenia, myśmy sami siebie awansowali w aspekcie duchowym. W tej chwili zaś mamy skrajnie rozwinięty konsumpcjonizm, który wyssał całą energię ze społeczeństwa. Zostały wraki, zmęczone wraki.

I trzeba to demaskować?

Reklama

Dla mnie sztuka jest autoterapią. A uczciwa, bezkompromisowa autoterapia potrafi przecież także oddziaływać na innych. Robienie tego rodzaju tekstów jest więc próbą dotarcia do istoty człowieczeństwa.

Ale konfrontacja z bólem, lękami, zagubieniem, nieumiejętnością kochania dużo kosztuje.

Oczywiście, ale już podejmowanie takiej próby jest czymś niezwykle ważnym i zuchwałym. Jestem apostołem manicheizmu, walki światła i cienia, poszukiwania prawdy poprzez konfrontowanie się ze złem. Spotkanie z ciemną stroną naszej natury jest fundamentalnym warunkiem autopoznania. W sztuce interesują mnie tylko rzeczy dotykające tej sfery. Według mnie, człowiek jest istotą głęboko schizoidalną, rozpaczliwie poszukującą norm i spójności, która nie istnieje. Judith Thompson potrafi to opisać.

Tytuł sztuki "Habitat" pochodzi z łaciny - "habitare" znaczy "mieszkać". Sztuka opowiada o otwarciu w jednej z prestiżowych dzielnic rodzinnego domu dziecka. A w sensie metaforycznym "Habitat" jest opowieścią o poszukiwaniu domu, o tym, czym jest relacja z rodzicami, jak nas kształtuje...

Mam taką kiczowatą, bajkową, andersenowską koncepcję domu, że dom to jest takie magiczne miejsce - miejsce bezpieczeństwa, miłości, które buduje człowieka na całe życie. Jeśli ten dom daje ci poczucie, że jesteś kimś kochanym i wartościowym, to masz mocny emocjonalny kręgosłup. Jeśli nie, masz problem.

Ludzie bardzo często się z tego śmieją.

Reklama

Wydaje mi się, że często są to właśnie ci połamani wewnętrznie, z ciemnymi doświadczeniami wyniesionymi z domu, którzy boją się sami przed sobą do tego przyznać.

Tak jak w pierwszej chwili, główna bohaterka "Habitat", 16-letnia Raine. Kiedy ją poznajemy, nienawidzi rodziców, ma żal do świata.

Spotykamy Raine, kiedy zostaje kompletnie sama - oszukana, wykorzeniona, pozbawiona poczucia bezpieczeństwa. Jej matka umarła, ojciec odszedł do młodszej kobiety. Siłą tego dramatu jest to, że w niezwykle sugestywny, przejmujący i jednocześnie okrutny sposób opowiada o życiowych żywiołach, które tę dziewczynę miażdżą, krzywdzą, kaleczą, maltretują. Ale w ostateczności... doprowadzają do tego, że ta mała, chudziutka 16-latka odkrywa w sobie wewnętrzną siłę, egzystencjalne światło. Przechodząc przez te wszystkie okrutne próby, dochodzi do duchowego zwycięstwa. Do samoakceptacji. Dojrzewa do świadomości, że posiada dom, a tym domem jest wybaczenie i miłość.

To bardzo ewangeliczne.

Tak. A to, co ewangeliczne, nie podlega dyskusji.