Nuda, nuda - w scenografii, w reżyserii, w aktorstwie.... Na tym jednostajnie "nowoczesnym" tle Agata Duda-Gracz jest w naszym teatrze kimś osobnym, kimś, kogo jeszcze kilkanaście lat temu zaliczono by z pewnością do twórców z nurtu teatru plastycznego. Nurt był szeroki, mieścił się w nim teatr Grzegorzewskiego, Szajny, Mądzika, czasem umieszczano w nim i samego Kantora - a ponieważ był tak szeroki, zapewne znalazłoby się w nim także i miejsce dla krakowskiej reżyserki.

Ów plastyczny teatr miał jednak pewien wspólny mianownik - a był nim prymat urody scenicznego obrazu, wspaniałe, zapierające często dech teatralne kompozycje, a równocześnie... przewaga tej scenicznej piękności nad literaturą, nad aktorstwem. Literatura bywała pretekstem, aktorzy byli swoistymi maszynami funkcjonującymi w tej "machinie czystego piękna". Ten teatr robiony przez plastyków zachwycał, ale czasem także prowokował do zadawania niewygodnych pytań: "no, proszę państwa, ślicznie na tej scenie - ale cóż to wszystko zebrane do kupy ma znaczyć"? Wysublimowani krytycy mieli "rym" do snucia wysublimowanych analiz, publiczność w głowę zachodziła i... klaskała. Nikt przecież nie chciałby być uznany za niekulturalnego albo nie dość subtelnego do rozumienia tych wszystkich scenicznych igraszek.

Jeśli przypominamy o tym minionym zjawisku, to dlatego że "Galgenberg" z Teatru Miniatura jest żywym i miłym przypomnieniem tamtego teatru, ale i sporów, które prowokował, pytań, które zadawano po takich przedstawieniach. Skompilowane wątki "Wędrówki mistrza Kościeja", "Dziwnego jeźdźca", "Panny Jair" i "Kobiet u grobu" Michela de Ghelderode’a posłużyły Agacie Dudzie-Gracz do stworzenia własnego scenariusza, wspaniałej scenografii i kostiumów nawiązujących do malarstwa Breughela i Boscha, ale i do zadawania pytań o znaczenie tych wszystkich obrazów.

Bo przyznać trzeba, że "Galgenberg z krakowskiej Miniatury", przedstawienie o tytule zapożyczonym od Szubienicznej Góry dominującej nad Marolles, miastem Breughela - frapuje scenografią. Stare przedmioty oplecione pajęczynami, scena oświetlona przytłumionym, niepewnym światłem, sfatygowane biurko, maszyna do pisania, maglownica - to znak świata zmurszałego, rozpadającego się. Biblijne postacie kłócące się z innymi tonem bynajmniej nie ewangelicznym, groteskowy młody władca sprowadzający nieszczęście na swoje państwo - to wszystko jest świat, w którym rozpadły się dawne wartości albo butwieją tak jak te starzejące się klamoty ustawione na scenie Miniatury. Zanim zasiądziemy na widowni, by wysłuchać opowieści ludzi zamkniętych w przytułku, czekających na śmierć i opowiadających sobie historie Ghelderode’a - z głośników umieszczonych w foyer będziemy słuchać dziwnych dźwięków na ogromnym pogłosie, instruktażu jak też wygląda ów przytułek. Reżyserka dąży do zbudowania "teatralnego świata totalnego". I wszystko jest w porządku, ten spektakl "czyta się" łatwo - ale w sferze czysto wizualnej. Gdy jednak wsłuchać się w to, co mówią aktorzy Agaty Dudy-Gracz, nietrudno o konfuzję. Ze sceny padają słowa, potoki słów. Ale wciąż ma się wrażenie, że te słowa mówią same siebie, że paradoksalnie trudno jest wychwycić w nich kompletny komunikat.

Z "Galgenbergiem z Miniatury" wróciły bowiem po kilkunastu latach wszystkie rzeczy związane z plastycznym teatrem: uroda scenicznych obrazów i kompletny "rozjazd" tego scenicznego piękna z warstwą znaczeniową. Patrząc na "Galgenberg", a mniej go już słuchając, zacząłem nawet marzyć o Dudzie-Gracz wystawiającej Ghelderode’a, tworzącej własny scenariusz inspirowany jego twórczością, ale scenariusz, który byłby tylko ciągiem scenicznych aktorskich działań rozgrywających się w tej urodziwej przestrzeni podnoszącej starzenie się i brzydotę do poziomu prawdziwego piękna.

Galgenberg. Na motywach sztuk Michela de Ghelederode’a. Adaptacja, scenografia i reżyseria: Agata Duda-Gracz. Teatr Miniatura w Krakowie. Premiera 26 V 2007 r.









Reklama