To mogą być, to będą dwa niezwykłe wieczory. Warto oglądać "Wyzwolenie" Prusa, zaostrzając apetyt na "Sędziów" Grzegorzewskiego. Dzień po dniu usiąść przed ekranem. Bo w tym nieprzypadkowym zestawieniu rodzi się dwoiste spojrzenie teatru na twórczość autora "Wesela". Rzecz całą aż do ból upraszczając: "Wyzwolenie" to jest Wyspiański - wieszcz, poeta narodu, wyraziciel misji, "Sędziowie" zaś przeczytał jego może najwybitniejszy kontynuator, tworząc spektakl czysty jak łza i rażący niczym uderzenie pioruna. A przy tym skromny, rezygnujący ze spektakularnych efektów, jakby introwertyczny. Warto słuchać, jak w obu przedstawieniach z piekielnie trudnym językiem pisarza zmagają się wybitni aktorzy odległych od siebie pokoleń – Piotr Adamczyk jako Konrad w "Wyzwoleniu", Jerzy Trela (Samuel) w "Sędziach". Jak go badają, sprawdzają siłę i brzmienie pojedynczych fraz, a potem układają je w opowieść. Znać namysł nad każdym słowem, próbę dotarcia do istoty. Tak powstaje teatr trafiający w sedno. Jest w tych seansach coś wzruszającego. Oto dzięki TVP Kultura udało się zapisać na taśmie odprysk teatru Jerzego Grzegorzewskiego. Z Wyspiańskim potykał się przez lata, a w czasie swojej dyrekcji chciał z narodowej sceny uczynić dom poety. I właśnie w Narodowym powstał szereg arcydzieł – grandes spectacles "Noc listopadowa", "Wesele" oraz wyznania najbardziej intymne, skupione niemal bez reszty na aktorskim przekazie, choćby "Sędziowie", a potem "Hamlet", w którym znalazł się zresztą refleksy "Wyzwolenia".

Wyspiański to była wielka końcówka, koda reżyserii i życia Grzegorzewskiego. Każdy spektakl był pożegnaniem, w każdy wkradało się niepostrzeżenie, a potem władało niepodzielnie przeczucie końca. Dźwięczy mi w uszach głos Wojciecha Malajkata – w "Hamlecie" był duńskim księciem, autorem "Studium o Hamlecie" , po trosze pewnie Grzegorzewskim. I jako oni wszyscy mówił "Sam już na wielkiej pustej scenie…", niosąc w tym strach i gorycz rozstania. W "Sędziach", choć o kilka lat wcześniejszych, bo powstałych w 1999 roku, dochodzi do głosu ten sam ton.

W feerii wyrafinowanych plastycznie obrazów Grzegorzewski portretuje stary świat, który odchodzi w przeszłość, a jednocześnie wypada z ram. Łączy portret żydowskiej rodziny, zgodny z wymogami antycznej tragedii, z refleksją autotematyczną, ogarniającą własny teatr i twórczość Wyspiańskiego. Zza zamglonych okien widać zbity w tańcu tłum, raz głośniej, a raz ciszej odzywa się tępa weselna muzyka. Po chwili nie ma wątpliwości – tragedia domu starego Samuela rozgrywa się gdzieś niedaleko Bronowic, zaraz przypadkiem mogą odwiedzić go zabłąkani goście Rydla. Światy się przenikają, czysta poezja miesza z brudem zbrodni. Nad wszystkim jednak góruje nuta lamentu starego ojca. Jerzy Trela, niegdyś Konrad z "Wyzwolenia" Swinarskiego, gra jakby skupiał w sobie żal wszystkich ojców świata. W finałowej scenie skargi przeciwko okrutnemu Bogu brzmią łzy i rozpacz. Jeszcze twarda świadomość, że fatum nie da się oszukać.

Grzegorzewski filtrował Wyspiańskiego przez własną wrażliwość poety sceny i malarza. Podejmował zerwany przez starego mistrza wątek, by prowadzić go dalej, już w naszych czasach. Maciej Prus, choć także wiele razy inscenizował dzieła autora "Klątwy", chyba nieco inne ambicje. Jego interesują sprawy narodu przekazywane przez postromantycznego, a może raczej dzisiejszego bohatera. Nie od rzeczy Konrad Adamczyka nosi zieloną kurtkę, podobną do tej, jaką miał grany przez aktora bohater "Wniebowstąpienia" według Konwickiego w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Wchodzi do teatru jakby przypadkiem, choć w głowie kłębią się myśli. Adamczyk ukazuje Konrada jako kogoś, kto współtworzy obraz Polski, a jednocześnie współczesną Polskę bacznie obserwuje. Taka podwójna rola pozwala mu zadawać za Wyspiańskim najbardziej niewygodne pytania, "zstępować do głębi". Tworzy się z tego, także dzięki kreacji Adamczyka, obraz wrzący od pasji. Bazujący na myśli i słowie Wyspiańskiego spektakl Prusa jest dowodem, że patriotyzmie i narodowym posłannictwie można mówić wprost, nie narażając się na śmieszność.

Nie trzeba przy tym bać się zarzutów o anachronizm inscenizacji. Reżyser prowadzi ją z morderczą konsekwencją jako próbę w teatrze, rozgrywa wśród luster w pustej przestrzeni. Aktorzy grają w strojach niemal prywatnych i ich spór o Polskę brzmi do końca szczerze, bo właśnie niemal prywatnie. Prus zadaje przy tym kłam twierdzeniom o konieczności wulgarnego uwspółcześniania klasyki. Morderczo trudne "Wyzwolenie" gra ze wszystkimi scenami z Maskami, ich kwestie przydzielając wszystkim niemal wykonawcom. Mamy więc coś na kształt wielkiej próby w teatrze emocji i idei. Przywrócenie „Wyzwolenia” – choćby po fatalnej inscenizacji Mikołaja Grabowskiego z krakowskiego Starego Teatru – właściwym arcydziełu miarom. Dzięki Prusowi i Grzegorzewskiemu dwiema drogami wracamy do domu Wyspiańskiego. Wielka to satysfakcja i poczucie ulgi.

„Wyzwolenie” Stanisław Wyspiański, reż. Maciej Prus, TVP 1, poniedziałek 20.20

„Sędziowie” Stanisław Wyspiański, reż Jerzy Grzegorzewski, TVP Kultura, wtorek 20.40











Reklama