Zespół zajął się tworzeniem nowych piosenek, zaczął grać koncerty i w swoim krakowskim studiu 3kram zarejestrował nowy materiał, który miał godnie zastąpić bestsellerową płytę "Wolność słowa" (2003). Już przy tamtym albumie promocja oparta została na trzech liderach: Maćku Maleńczuku, Andrzeju "Pudlu" Bieniszu (który założył zespół w 1985 roku) i Franzu Dreadhunterze.

Wtedy ta swoista "trójwładza" nie powiodła się, indywidualność i charyzma Maleńczuka przysłoniła poczynania pozostałych. Zresztą nie ma co się dziwić, przecież wokalista zyskał wówczas sławę jako juror "Idola". Dlatego niemal cały splendor związany z sukcesem płyty (sprzedało się jej ponad 40 tysięcy) dostał się jemu. Czy słusznie? O tym można się przekonać, słuchając "Zenu". Pudelsi przez lata byli gwiazdą undergroundu, dopiero "Wolność słowa" wprowadziła grupę do mainstreamu.

Czy "Zen" jest w stanie utrzymać ten status? Wydaje się że tak, bo Pudelsi są jednym z niewielu zespołów w Polsce, któremu wypada zagrać niemal wszystko, bez posądzenia o komercję czy muzyczny obciach. Dlatego obok punkowego, rozliczającego się z rzeczywistością antysystemowego hymnu "Anarchia w IV RP" może bez problemu pojawić się pioseneczka reggae "Na plaży w Dębkach", dadaistyczne "Syn kota i kury", improwizatorskie "Zaćmienie", rozliczające świat po 11 września, funkowe rytmy w "Jodłowaniu w kanionie" czy w dowcipny sposób puentująca stosunek muzyków do swojego dawnego wokalisty "Zemsta", której tekst składa się z fragmentów wywiadów udzielonych przez Maleńczuka.



Reklama