Początki

Moje pierwsze doświadczenia sceniczne to spotkanie z teatrem amatorskim w Otwocku, który ostatnio obchodził 85-lecie. Jako kilkuletni chłopak widziałem tam "Zemstę" – znakomicie się bawiłem. Dlatego nieco później wpadałem do nich na próby, czasami pozwolono mi zaciągnąć kurtynę, a to wbrew pozorom wcale nie takie łatwe. W liceum przynajmniej raz w miesiącu do warszawskiego Teatru Polskiego zabierał nas – grupę 40 rozbisurmanionych chłopaków – polonista, profesor Minakowski. Był maniakiem teatralnym, zaraził nas tą fascynacją i okiełznał nasze temperamenty. Z Teatru Polskiego zapamiętałem przede wszystkim piękną kurtynę z frędzlami, która mieni się do dziś. Wtedy ten świat za tą wspaniałą płachtą zaczął mnie fascynować. Bardzo często też profesor Minakowski i inni nauczyciele prosili mnie o przygotowanie wiersza na akademię, a to "Odę do młodości", a to dwie strony z życiorysu Napoleona. Zwrócono wówczas uwagę na moją umiejętność wypowiadania na głos tekstu. Nawet któregoś dnia podszedł do mnie katecheta i zapytał: "Ignasiu, a nie poszedłbyś do seminarium?".

Papierosy

Uwielbiam, palę pół wieku przy każdej możliwej okazji, raka nie mam, a nawet mam bardzo dobry oddech. Przeprowadzono mi badania na wydolność tegoż oddechu i wyszło powyżej setki – 116! Wiele osób niepalących ma dużo mniejszą wydolność. Wychodzi na to, że mam dobry układ oddechowy i moje struny głosowe też mają się znakomicie. Trochę tylko komplikuje mi życie ostatnie zarządzenie sejmowe, bo nie można popalać w kafejkach. Ale wybieram takie, w których są specjalne sale, gdzie można i kawkę wypić, i zapalić.
Reklama

Miejsca

Reklama
Od 1949 roku, kiedy wylądowałem w akademiku na placu Narutowicza (do tego czasu mieszkałem w rodzinnym Otwocku i dojeżdżałem na studia), mieszkałem w co najmniej 10 różnych miejscach. Lubię Warszawę, mam tu przystanie, do których wracam. W ogrodzie botanicznym uczyłem się ról, spacerowałem po Łazienkach i parku Krasińskich. Niegdyś przesiadywałem w kawiarni Telimena na Krakowskim Przedmieściu. Dziś już nie wolno tam palić, dlatego odwiedzam ją tylko latem, patrzę wtedy na pomnik Mickiewicza, zaciągam się papierosem i myślę, że jestem wieszczowi bardzo wdzięczny. Dzięki niemu Ignacy Gogolewski, grając Konrada w "Dziadach" Aleksandra Bardiniego, dał o sobie znać. Znalazł się na okładkach najrozmaitszych tygodników, zebrał wyjątkowe recenzje. Potem było trochę gorzej, potem znów lepiej i znów fatalnie – w takich podskokach zbliżam się do osiemdziesiątki. To będzie dobry powód, żeby się nad tym wszystkim zastanowić, przyjrzeć się temu, co jest poza mną. 30 lat mieszkałem na Starówce, skąd miałem widok na Wisłę. Przez chwilę myślałem, żeby przenieść się gdzieś pod Warszawę. Ale kiedy zobaczyłem na Wale Miedzeszyńskim korek samochodów, które czekają na wjazd na Trasę Łazienkowską, to pomyślałem, że nie będę w pudełku spędzał życia. Mieszkam teraz na Nowym Mieście, wciąż blisko rynku, w przytulnym mieszkaniu, a z samochodu korzystam tylko wtedy, kiedy wyjeżdżam do mojej małej chaty na wsi.

Nowy teatr

Nie chcę nikogo obrażać, ale wydaje mi się, że dzisiaj teatr traktuje się jako rzemiosło, a nie posłannictwo. Dziś spotyka się reżyser z dramatopisarzem, coś sobie opowiadają, potem to pokazują. Tyle że to czasem bardzo długo trwa. A ja wyrosłem z teatru, którego fundamentami były posłannictwo i dobra literatura. Mnie ani nagość, ani wulgaryzmy nie ruszają, to zresztą pewnie wkrótce minie. I zacznie się inna moda. Obecnie gram Ciaputkiewicza w spektaklu "Grube ryby" w Teatrze Polonia i ostatnio bardzo spodobała mi się recenzja pewnej nobliwej pani, która zajrzała do naszej garderoby i powiedziała: "Brawo! Dziękuję, że nikt się nie rozbierał, nikt nie przeklinał. A my się bawiliśmy!". Występuję też w Teatrze Scena Prezentacje jako Kardynał Mazarin w spektaklu "Diabeł w purpurze". I właśnie jestem po premierze pięknej literatury Czechowa. Andrzej Domalik wyreżyserował w Polonii "32 omdlenia". To trzy zabawne jednoaktówki: "Niedźwiedź", "Oświadczyny" i "Historia zakulisowa". Z przyjemnością partneruję w nich Krystynie Jandzie i Jerzemu Stuhrowi, który obchodzi 40-lecie pracy artystycznej.



Spotkania

Zaczynałem "Mizantropem w Teatrze Polskim w gronie: Janusz Warnecki – reżyser, a obok mnie na scenie Mieczysława Ćwiklińska, Aleksander Żabczyński, Janina Romanówna, Wieńczysław Gliński, Ewa Krosnodębska. Byłem bardzo młody, skrępowany, ale to starsze pokolenie było życzliwe. Potem odbyłem dziesiątki bezcennych teatralno-filmowo-telwizyjnych spotkań, które nakręcały kolejne, m.in. z dyr. Bronisławem Dąbrowskim, Ludwikiem René, Kazimierzem Dejmkiem czy Jerzym Grzegorzewskim. Z tym ostatnim było bardzo zabawnie – zaproponował mi rolę Szarma w "Operetce". Nie wyobrażałem sobie wówczas, żeby pan, który dobiega siedemdziesiątki, uwodził młodą Albertynkę. "Panie Jerzy – mówię – to chyba za późno". A on na to: "Panie Ignacy, jak by to powiedzieć, mnie właśnie chodzi o takiego wyleniałego lisa". Wcisnąłem się zatem we frak i znów byłem amantem.

Śmierć

Nie przeczę, że przesuwa się ona na horyzoncie, nie wiem tylko, jak daleki jest ten horyzont. Zwłaszcza na porannym spacerze, wychodzę z moim czworonogiem, który się wabi Brando – ktoś w rodzinie musi być sławny – i wzdycham, i modlę się o tzw. śmierć naturalną, która byłaby okraszona poczuciem dobrze spełnionej wędrówki na tym padole. Moje pokolenie odchodzi, zaczynam się do tego przyzwyczajać. Pamiętam sytuację, kiedy byłem dyrektorem w katowickim Teatrze Śląskim. Któregoś dnia wpadł do mnie słynny aktor operetkowo-filmowy Bolesław Mierzejewski i mówi: "Kochaneczku, jadę do Warszawy. Do Mieci Ćwiklińskiej". Ja mu na to: "Ale przecież gra pan jutro i pojutrze Jowialskiego! Coś się stało?". "Nic mnie to nie obchodzi" – odpowiada. "Jadę do Mieci, bo musimy porozmawiać, a nie ma z kim, bo wszyscy umarli".

Życie prywatne

Teatr to błysk, jedna migawka. Trzeba się temu oddać bez reszty, bo inaczej wszystko na nic. Nie widzi się wówczas niczego poza tym, a jak się coś w końcu dostrzeże, jest już za późno. Coś umyka, to, co było ważne, nie ma już znaczenia. Przyznaję, moje życie prywatne jest poszarpane. My aktorzy staramy się mieć rodziny, ale trudno zachować zdrowe proporcje. Mam wspaniałą córkę i syna, mam wnuki. Ale wiem, wiele w życiu straciłem, ubolewam nad tym.
Ignacy Gogolewski (rocznik 1931) – aktor teatralny i filmowy, reżyser. Do jego najważniejszych ról teatralnych należą m.in.: Gustaw-Konrad z "Dziadów" A. Bardiniego, Przybysz w "Szczęśliwym wydarzeniu" K. Dejmka czy Hrabia Szarm w "Operetce" J. Grzegorzewskiego. Ma w dorobku też wiele ról filmowych, m.in. Antka Borynę w ekranizacji "Chłopów" J. Rybkowskiego. Odznaczony m.in. Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski.