Jako dziecko lubiła pani chodzić do cyrku?

Sara Gruen: Szczerze mówiąc, pierwszy raz poszłam tam dopiero w szóste urodziny mojego syna.

To dlaczego postanowiła pani napisać książkę o środowisku cyrkowców?

Zobaczyłam w gazecie pochodzącą z lat 30. XX wieku fotografię przedstawiającą cyrkowców. Było tam wielu różnych, dziwnych i oryginalnych ludzi. Wtedy pomyślałam, że warto byłoby uczynić ich bohaterami powieści.

Reklama

Miejsca takie jak cyrk dają pisarzowi duże możliwości. Mała społeczność oderwana od świata zewnętrznego, nie ulegająca jego wpływom, cały czas w drodze.

Reklama

Tak, umieszczenie akcji w cyrku pozwala na wiele. Nie zgodzę się jednak z panem, że to środowisko hermetyczne, odseparowane od świata. Rzeczy, które dzieją się w cyrku, bywają przejaskrawione, ale tylko podczas przedstawienia. Kiedy obserwujemy życie artystów za kulisami, dochodzimy do wniosku, że ten dziwny, cyrkowy świat nie różni się zasadniczo od wszystkiego, co nas otacza.

Próbowała pani poznać ten świat od podszewki?

Reklama

Tak, odwiedziłam kilka cyrków, obserwowałam, rozmawiałam z ludźmi. Przede wszystkim jednak radziłam się osób przypominających głównego bohatera powieści Jakoba, czyli emerytowanych cyrkowców. To właśnie oni najbardziej pomogli mi opisać cyrk taki, jakiego sami doświadczyli.

Dużo tych prawdziwych historii znajdziemy w "Wodzie dla słoni"?

W powieści jest wiele detali, które zaczerpnęłam z historii cyrku lub cyrkowych opowieści. Mimo to mogę stwierdzić, że "Woda dla słoni" to całkowita fikcja - chociaż nie znaczy to oczywiście, że wszystkie opisane przeze mnie sytuacje nigdy się nie zdarzyły. Chodzi o złożenie scen rzeczywistych i wymyślonych w jedną całość. Na tej podstawie opowiedziałam zupełnie nową historię.

Odnoszę wrażenie, że "Woda dla słoni" to w dużym stopniu książka kobieca. Autor-mężczyzna przedstawiłby nieszczęścia, które spotykają głównego bohatera, dużo brutalniej.

Zdecydowanie się z tym nie zgodzę. Mężczyzna piszący powieść na ten sam temat, dysponujący podobnymi bohaterami, z pewnością obdarzyłby Jakoba podobną ilością ciepła i życzliwości.

Jakob jest Polakiem. Dlaczego? To ma dla pani jakieś znaczenie?

Wybrałam Polaka, ponieważ w Stanach Zjednoczonych jest dużo polskich emigrantów. Są szczęśliwymi członkami naszego społeczeństwa, ale wciąż łączą ich silne więzi z krajem, z którego pochodzą. To wytwarza ciekawe napięcia.

"Woda dla słoni" bywa zabawna, ale nie jest komedią. Bywa też smutna, lecz trudno byłoby powiedzieć, że to tragedia. Czym więc jest w takim razie?

Skłaniałabym się jednak ku temu, by nazwać ją komedią. Losy Jakoba, zarówno młodego pracownika cyrku, jak i starszego pana, zmierzają przecież do szczęśliwego zakończenia. Mimo że toczą się one w świecie pełnym zła, gdzie ludzi starych nie traktuje się z należytym szacunkiem. Szekspirowskie komedie zazwyczaj opisują nikczemnych bohaterów i smutne zdarzenia, podobnie jak tragedie, które zawierają sceny komiczne.

Pani książka stała się bestsellerem. Wiem, że trudno podać na niego przepis, spytam więc, jakich reguł trzymała się pani, pisząc "Wodę dla słoni".

Przede wszystkim skupiłam się na tym, by nie przynudzać. Poprosiłam czytelników, by dali mi znać o każdej rzeczy, która podczas lektury książki nie podtrzymuje ich zainteresowania. Chciałam być pewna, że to, co piszę, wzbudzi ciekawość czytelnika.

Spodziewała się pani, że powieść odniesie tak wielki sukces?

Kiedy kończyłam pisać, miałam nadzieję, że stworzyłam naprawdę dobrą książkę. Nie mogłam jednak nawet przypuszczać, że "Woda dla słoni" okaże się tak wielkim komercyjnym sukcesem. Jestem wdzięczna za każdego kolejnego czytelnika, który znajduje przyjemność w lekturze mojej powieści.