Skąd wziął się spektakl „Ona i Ona”? Z potrzeby zmierzenia się z „Silniejszą” Strindberga czy z chęci opowiedzenia o sobie w teatrze?


Karolina Dafne Porcari: „Silniejsza” była punktem wyjścia – ten tekst od dawna nas fascynował. W przedstawieniu jest jednak tylko inspiracją. Bardzo daleko odchodzimy od literatury. Zostawiłyśmy tylko sytuację fabularną – dwie aktorki, ten sam mężczyzna. Poza tym prawie wszystko zmieniłyśmy. Scenariusz opieramy na własnych doświadczeniach. Są oczywiście także sekwencje powstałe w efekcie improwizacji, zostały zapisane przez dramaturga i reżysera.

Reklama

Katarzyna Misiewicz-Żurek: Od ukończenia szkoły teatralnej cały czas uczymy się funkcjonowania w tym zawodzie. Są chwile dobre i są złe. Ciągle trzeba się boksować. Stwierdziłyśmy, że warto się nad tym pochylić, spróbować to przeanalizować, nazwać, a przy tym dowiedzieć się czegoś o sobie.

K.D.P: W pracy aktora sukcesy i porażki wywołują euforie lub załamania, które odnosi się do własnej osoby. Kiedy się nie ma roboty, myśli się, że to ja jestem nic niewarty.

Dlaczego mówicie o tym poprzez Strindberga?


Reklama

K.M.Ż.: Bo to jest świetna jednoaktówka, doskonale napisana, z wyraziście zarysowaną relacją między bohaterkami.

Jest przecież wiele sztuk o aktorach.

Reklama

K.D.P.: Ale tę właśnie uznałyśmy za idealną, choć oczywiście wiele nas różni od kobiet w niej opisanych. Na przykład ja nigdy nie byłam kochanką męża Kasi…


K.M.Ż.: Na szczęście (śmiech).


K.D.P.: Strindberg pokazuje drogę tych kobiet ku przyjaźni. My jesteśmy aktorkami i się przyjaźnimy. Nasza relacja jest bliska. Nie było wątpliwości, jak się obsadzić. Odbyło się to spontanicznie.

Znacie się z krakowskiej PWST?

K.M.Ż.: Wtedy jednak nie było między nami przyjaźni. Zaczęła się, kiedy obie znalazłyśmy się w Warszawie. Musimy dawać sobie radę. Nie mamy etatów, musimy ostro walczyć o swoje. Nawzajem się inspirujemy, żeby trwać w tym zawodzie. Dlatego postanowiłyśmy same zapewnić sobie pracę i zrobić razem przedstawienie właśnie o tym, co nas boli. Podczas prób wiele improwizujemy, czasem dotykamy rejonów bardzo intymnych. I wtedy okazuje się, do jakiego stopnia jesteśmy w stanie się odsłonić, obnażyć. To bardzo trudne.

K.D.P.: Grając skończoną postać, nie własnym tekstem, byłoby dużo łatwiej.

K.M.Ż.: Musimy decydować wielokrotnie, czy dalej drążyć temat, zgadzając się na przekroczenie roli, czy powiedzieć „stop”.

K.D.P.: I niemal zawsze idziemy na to przekroczenie.


K.M.Ż.: Nie zawsze.


K.D.P.: Prawie zawsze. Popycha nas do tego reżyser Artur Urbański albo dramaturg Krzysztof Szekalski. Namawiają, byśmy sięgały do własnych doświadczeń.


K.M.Ż.: Kiedyś na próbę przyniosłyśmy napisane przez nas opowiadanie o tym, czego w sobie nie lubimy. Wszystkim szczęki opadły. Zdarza się, że nas hamują.

Pomysł zrobienia spektaklu wyszedł od was, a reżyser…?


K.M.Ż.: Wygrał w castingu (śmiech)


K.D.P.: Zaoferował pomoc, a my wspaniałomyślnie się zgodziłyśmy (śmiech).

Kto ma ostatnie słowo w pracy?


K.D.P.: Nie było sporów. Wszystko rodzi się w dialogu.


K.M.Ż.: Bywają lekkie spięcia, rozchodzimy się do domów, następnego dnia wracamy i już jest w porządku.


K. D. P: Można powiedzieć, że my – cała ekipa – spotkaliśmy się we wzajemnym zaufaniu. Bez tego nic by nie było.


K.M.Ż.: Kostiumy robi dla nas Roma Gąsiorowska, świetna aktorka. Jest z nami stale na próbach, razem z nami w tym wszystkim uczestniczy. Efekt efektem, ale liczy się przede wszystkim spotkanie.

K.D.P.: To samo tyczy się choreografki Marysi Stokłosy. Poświęciła dużo czasu, aby pomóc nam znaleźć język spektaklu.

Grając spektakl, będzie pozwalać sobie na improwizacje czy sztywno trzymać się scenariusza?

K.D.P.: Są sceny, w których tekst jest ustalony, i w nich zapewne już nic się nie zmieni. Ale są fragmenty, gdy znamy tylko tematy, kierunek rozwoju postaci. Ich nie chcemy zamykać, tam jest miejsce na improwizacje.


K.M.Ż.: Kiedy wychodzę na scenę, nie wiem do końca, co się stanie. Znam tylko mapę rozwoju roli. Każde przedstawienie będzie inne.

Pracowałyście wcześniej w podobny sposób?

K.M.Ż.: Tylko w szkole. Potem miałam gotowe teksty.

K.D.P.: To najtrudniejszy i najciekawszy z dotychczasowych moich projektów.

A wasze bohaterki – jakie to są dziewczyny? Spróbujcie je przedstawić.


K.D.P.: Moja Ona jest bardzo zamknięta – typowa introwertyczka. Ogromny kłopot sprawia jej wyrażanie emocji, komunikowanie się z ludźmi. Jest wewnętrznie zablokowana. Od kilku lat żyje w kłamstwie, będąc kochanką męża przyjaciółki. To powoduje, że jej świat wewnętrzny bardzo różni się od tego na zewnątrz. Tak jak ja jest aktorką i musi sobie radzić z tym zawodem. Samo przyznanie się do tego, jak bardzo ten zawód wpływa na mnie, na nią, stanowi duże wyzwanie. Nie jest też łatwe odwoływanie się do własnych przeżyć. Mam monolog o swoim dzieciństwie i wszystko, co w nim mówię, jest prawdą. To jak ekshibicjonizm…


K.M.Ż.: To jest ekshibicjonizm (śmiech). Moja Ona jest kobietą piekielnie ambitną. Chce mieć wszystko pod kontrolą. Jest próżna. Wie o romansie męża, ale dla wygody woli żyć w kłamstwie. Ale to nie jestem ja (śmiech). Jest matką jak ja – napisałam monolog o tym, jak rodziłam, i o związanej z tym traumie. Monolog bardzo osobisty, choć ubrany w nietypową formę. Jest ekshibicjonistką, łączy cechy kilku aktorek, które znam. Jest zbitką klisz bez osobowości. W końcu okaże się, że do końca udawać się nie da. Koleżanka wyciąga rękę. Próbujemy odbudować zniszczoną relację.

Co chcecie tym spektaklem powiedzieć o aktorstwie?

K.D.P.: Najbardziej ciekawi mnie to, że kiedy nie czuję akceptacji ze strony reżysera albo partnera lub kiedy nie mam pracy, czuję się niekochana. Czuję coś podobnego jak wtedy, gdy rozwala mi się związek albo przeżywam osobiste kłopoty.

To niebezpieczne. Starałbym się budować granicę między zawodem a prywatnością.


K.D.P.: Nie ma granicy, bo sama jestem instrumentem, na którym gram. I kiedy nie mam pracy, czuję, że to ja jestem niepotrzebna. To bardzo boli. Nie umiem znaleźć w sobie dystansu. I także stąd wzięło się nasze przedstawienie. Z chęci przyjrzenia się z bliska temu potworowi.


K.M.Ż.: Ważna jest także zazdrość. Żaden aktor nie jest od niej wolny, ja również. To działa w dwie strony. Czasem to mi zazdroszczą, a innym razem zazdroszczę ja. Dobrze jest się do tego przyznać, pozwolić sobie na szczerość. To ważne także w przyjaźni, między nami.

Tym razem będzie razem na scenie, więc nie będzie powodów do zazdrości. Jakie to będzie przedstawienie pod względem formalnym?


K.D.P.: Artur Urbański popycha nas ku różnym formom. Niektóre sceny są całkiem realistyczne, niemal obyczajowe, a inne są ostro sformalizowane. To wymaga olbrzymiej elastyczności.


K.M.Ż.: Emocje, których używamy, są ekstremalne.


K.D.P.: Głosem i ruchem uciekamy od odwzorowywania zwykłego życia. Teatr Wytwórnia ma raczej skromne warunki, więc pod kątem inscenizacji spektakl będzie raczej skromny. Scena, światła i my. W bardzo różnych wydaniach, ale zawsze my.

K.M.Ż.: Mamy za to wolność artystyczną, której często brak w teatrach instytucjonalnych. Małgosia Owsiany, szefowa Wytwórni, dała nam duży kredyt zaufania.

Boicie się tego spektaklu czy tylko na niego cieszycie?


K.D.P.: Czujemy ogromną radość, ogromne podniecenie i ogromną tremę.

K.M.Ż.: „Strach, radość, strach, szczęście, ból”…

K.D.P.: To fragment monologu Kasi. Idealnie pasuje do naszej sytuacji.


K.M.Ż.: Czujemy to wszystko jednocześnie. Ale ja bardzo chcę się skonfrontować, co będzie, to będzie.


K.D.P.: Tym razem nie możemy ukryć się za cudzym tekstem, bo jest tak bardzo nasz. Świadomie pozbawiamy się możliwości obrony.