Bohdan Paczowski (ur. 1930) polski architekt z pracowni Paczowski et Fritsch; mieszka i pracuje w Luksemburgu
Mówi się, że konkurs musiał wygrać Polak, bo do stworzenia projektu Muzeum Historii Polski potrzeba świadomości narodowej.
Bohdan Paczkowski: Nie jestem przekonany do tej tezy. Nie uważam, że ma to być budynek symboliczny, nierozerwalnie związany z konkretnymi wydarzeniami, którym trzeba dać wyraz, ale miejsce, w którym będą miały szanse zrealizować się różne interpretacje historii. W tym kontekście architekt każdej narodowości mógłby zaproponować funkcjonalny projekt. Życie takiego muzeum jest wyznaczone jego różnorodnymi funkcjami podstawowymi: wystawami stałymi i czasowymi, a następnie wieloma funkcjami towarzyszącymi, takimi jak sklep z pamiątkami muzealnymi, kawiarnia, restauracja, audytorium. Nie ma więc podstaw, by sądzić, że tylko polski architekt mógłby sobie z tym lepiej poradzić.
Od lat mieszka pan i pracuje w Luksemburgu. Czy tęsknota za Warszawą była dla pana motywacją do wzięcia udziału w konkursie?
Rzeczywiście to podróż do moich początków: dzieciństwo do 10. roku życia spędziłem w tym mieście. Kiedy tylko dowiedziałem się, że chodzi o stworzenie projektu osadzonego w terenie, który znałem jako dziecko, wróciły wspomnienia. Zjeżdżałem na sankach na Agrykoli, ślizgałem się po stawie w parku Ujazdowskim - te miejsca były mi więc bardzo bliskie. Poza tym miałem pomysł na przykrycie Trasy Łazienkowskiej - tak więc zaprojektowałem mój budynek-most dla Muzeum Historii Polski, które będzie częścią większego kompleksu. Obok Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski jest placyk. Do tego pod kątem prostym zostanie domontowane wejście do nowego muzeum z jego częścią rekreacyjną. W stronę Alej Ujazdowskich są stare budynki pokoszarowe, gdzie mieści się m.in. Instytut Teatralny - wszystkie one razem tworzą coś w rodzaju forum kulturalnego. Jeśli więc zakryje się Trasę Łazienkowską zielonym trawnikiem, to stanie się ona przedłużeniem tej przestrzeni publicznej, jaką kiedyś była, i żywym organizmem z muzeum historycznym będącym integralną częścią rzeczywistości, która będzie trwać w czasie. Wiem jednak, że ta lokalizacja wzbudza w publicznej debacie wiele emocji. Projekt na konkurs to jednak zadanie - trzymałem się więc wyznaczonej lokalizacji i założeń programu konkursu, które trzeba było spełnić. Sprawy regulaminowe ożeniłem z bardziej ogólną ideą mostu, aby program w tym koncepcie ożył. W otoczeniu ponadstuletniego drzewostanu, który będzie niemal dwukrotnie górował nad nowym budynkiem. Tym projektem dodaję swoją cegiełkę do kompleksu, który w dużej mierze już jest.
Muzeum ulokowane będzie nad Trasą Łazienkowską, kontrowersyjną pod względem urbanistycznym arterią Warszawy. Jak pan, jako architekt, postrzega dziś stolicę Polski?
Jeśli chodzi o samą Trasę Łazienkowską - tamtędy w porannej godzinie szczytu przejeżdża pięć tysięcy samochodów - tego miejsca nie można ani zamknąć, ani zignorować. Nie można jednak zapomnieć, że jej budowa to było rozdarcie wielkiego pasma zieleni i traktu pieszego. Wiele się mówi o alei Na Skarpie, są sugestie, aby zrobić od Zamku aż do Agrykoli ciąg spacerowy. To bardzo ciekawy ciąg, nietypowy, bo pokazujący miasto od strony Wisły. Dlatego myślę, że pomysł na zabliźnienie tej rany przez zabudowę Trasy Łazienkowskiej jest decyzją jak najbardziej słuszną.
Co do reszty miasta - zaraz po wojnie debatowano, czy ma sens odbudowa zniszczonych Traktu Królewskiego, Nowego Światu, Krakowskiego Przedmieścia, Zamku Królewskiego. Jakieś 20 lat temu wziąłem udział w takiej dyskusji i powiedziałem, że inne kraje będą miały sztucznych satelitów, a my będziemy mieć sztuczny zamek. Dziś uważam, że ta odbudowa w znacznym stopniu przywróciła urodę miastu - to jest bardzo wyrazisty ciąg.
Mamy natomiast połać niezagospodarowanej przestrzeni wokół Pałacu Kultury - zgłosiłem miastu projekt wysokościowej zabudowy centrum, ale odrzucono go, argumentując, że na tym terenie musi być niska zabudowa. Powstają więc wieżowce rozsiane bezładnie. Warszawie brakuje architektonicznej dyscypliny. Jednak trzeba pamiętać, że czasem zbytnia dyscyplina daje monotonne rezultaty - wystarczy spojrzeć na osiedla na peryferiach Paryża, które dziś wysadza się w powietrze, bo socjalnie są niemożliwe do ujarzmienia. Wchodzimy tu w kwestie administracji i polityki - miasta w pierwszej kolejności nie budują architekci, lecz samorządowe władze.
Miasto postrzegam jako łatanie - uzupełnianie tego, co jest, w sposób najbardziej wartościowy. Te projekty, które stwarzają miastu nowe możliwości, takie jak np. właśnie dziedziniec Luwru, Pola Marsowe. Paryż to jedno z miast, gdzie wiele rzeczy zostało dobudowanych i przez to wartość tych, do których coś dobudowano, bardzo wzrosła. Całości powstają z uzupełniania. Podobnie jest właśnie z projektem Muzeum Historii Polski.
Wygranie konkursu to tak naprawdę początek pracy.
Oczywiście. Potem dopiero zaczyna się cała praca organizacyjna w trójkącie: architekt, inwestor, przedsiębiorca. Architekt musi być w tym sporze po stronie użytkownika. Najdziwniej jest jednak, gdy wszystko się kończy i budynek zaczyna żyć własnym życiem. Dopóki nie nastąpiła inauguracja, ma się poczucie, że budynek jest "mój". Potem to mija bezpowrotnie. Nigdy nie zdarzyło mi się widzieć zwycięskiego projektu konkursowego, który potem byłby zrealizowany w stu procentach. Mam więc świadomość, że mój projekt Muzeum Historii Polski też ulegnie jeszcze wielu przeobrażeniom.