Jeśli coś chciałabym przekazać, to wiedzę, jaką dały mi te wszystkie lata nauki, a potem pracy. Uczyłam młodych aktorów. Żałuję, że nigdy nie miałam czasu tego spisać albo nagrać.

Chciałabym mieć następców, ale czasy się zmieniły i teksty się zmieniły. Teatr się zmienił. Myślę, że moje pokolenie było bogatsze, bo doświadczyło biedy, głodu, wojennej tułaczki. Te wszystkie narodowe i historyczne nieszczęścia nas nie osłabiły. Przeciwnie. Dzięki nim jestem silna i żyję tak długo. Nie mam za złe ojcu, że nie miał na bułki, bo w domu były książki. Dzięki temu więcej czytałam, niż jadłam.

Reklama

Kiedy świętowałam 95. urodziny na przyjęciu w Hotelu Bristol w Warszawie śpiewano mi "200 lat". Przerażające, prawda? Żyć 200 lat... Ale jestem i cieszę się każdym dniem. Nie znoszę jubileuszy, bo czuję się jak babcia, którą grzeczny chłopiec chce przeprowadzić na drugą stronę ulicy. Opieram się, a on ciągnie mnie za rękę. I wszyscy się dziwią, co się jej stało, odbiło jej, czy co, że się z dzieckiem szarpie. Nie widzą, że to się dwoje dzieci szarpie.

Nie mieliśmy z mężem dzieci, za dużo pracowaliśmy. Nie umiałabym pogodzić teatru i macierzyństwa. Ale nie czuję się samotna. Obok jest rodzina. Na każdym kroku czuję ciepło publiczności. "Nie przyznawaj się, że jesteś aktorem, jeśli cię nie rozpoznają" - powiedział kiedyś stary aktor. Ale nie przeceniajmy tego zawodu. Trzeba go wykonywać z pasją, jak każdy inny. Mogłabym być na przykład kosmetyczką, bo skończyłam takie kursy i być może też byłabym szczęśliwa. Pod warunkiem, że wykonywałabym tę pracę najlepiej jak umiem, że wciąż uczyłabym się. Upór. To on mnie pchał do przodu.

Kiedy powtarzają w telewizji seriale z moim udziałem, patrzę na siebie jak na obcą. To wszystko wydaje mi się takie dalekie. I każdą z ról zagrałabym lepiej. Bardziej świadomie. Piękniej. Oglądam i widzę swoje ułomności. Pociesza mnie tylko, że widzowie te ułomności pokochali.

Milion razy proponowano mi napisanie mojej biografii. Przez lata nie dałam się złamać. Powtarzałam: "Przeszłość mnie nie interesuje". Bo zawsze liczyło się dla mnie tylko to, co jest teraz. Kiedyś już prawie dałam się namówić na wywiad-rzekę. Usiadłam z niedoszłym autorem przy stole. Włączył magnetofon i powiedział: "To zacznijmy od pikantnych szczegółów". No i skończyliśmy, zanim zadał pierwsze pytanie. Od pikantnych szczegółów jest konfesjonał.

Jeśli ktoś kiedyś zada sobie trud przeczytania wszystkich wywiadów, jakich w życiu udzieliłam, zorientuje się, że nigdy nie mówiłam niczego o sobie prywatnie, nie odsłaniałam swojego życia. Mówiłam o pracy, o rolach, o teatrze. W tym też byłam sobie wierna. Nie narzucać siebie publiczności. Nie epatować swoim życiem. Zamiast spotykać się z dziennikarzami, wolałam zawsze pójść na spacer. Kiedy mnie pytali, dlaczego nie chcę mówić, odpowiadałam: "Bo nie słyszę". Spotkało mnie w życiu tak wiele, że mogłabym tymi zdarzeniami obdzielić wiele osób. Tego wszystkiego nie byłoby bez pracy.

Reklama

Powstała tylko jedna moja biografia. Przekonał mnie Roman Dziewoński, syn Dudka. Przekonał mnie, bo obiecał, że to będzie książka o środowisku, w jakim pracowałam i w jakim przyszło mi żyć. Tak powstało opasłe tomisko "Irena Kwiatkowska i znani sprawcy", które Państwu polecam na długie wieczory. Jest tam coś z czaru świata, jakiego już nie ma.

Nie jestem sentymentalna. Raczej racjonalna, konkretna. Męża zamęczałam prezentami z podróży. Przez lata przywoziłam swetry. Jak się ich nazbierało za dużo, zaczęłam kupować koszule. Kiedy i tych było nadto, zaczęłam na lotnisku kupować gazety. Przynajmniej po lekturze mógł je od razu bez żalu wyrzucić. Nigdy nie miałam marzeń, ale za to zawsze starałam się myśleć pozytywnie. Wiedziałam, że jeśli jest źle, to będzie lepiej. A jeśli jest smutno, to będzie wesoło. Ale nie umiem rozśmieszyć samej siebie. A gdy wszystko zawiedzie, wierz w cuda. Albo popatrz jak dzieci w piaskownicy karmią wróble okruszkami chleba. Popatrz, że życie jest.