Tydzień po uroczystości wręczenia Złotych Globów, w należącym do Akademii Samuel Goldwyn Theater w Los Angeles, w Beverly Hills, poznamy nazwiska tych, którzy zawalczą o najważniejsze na świecie nagrody w branży filmowej. Nieludzka godzina tłumaczona jest przez Akademię koniecznością przygotowania się nominowanych do czekających ich tego dnia promocyjnych spotkań, ponadto niezbędną dla tej rangi imprezy reklamą w mediach.

Jest bowiem ambicją szefów Akademii, by ukazujący się tego samego popołudnia "Hollywood Reporter" opublikował listę nominowanych, a wraz z nią dochodowe reklamy i ogłoszenia mające pomóc w oscarowych zmaganiach faworytom. "Countdown to the Oscar" (Odliczanie do Oscara) - taki napis widnieje na oficjalnej stronie internetowej Amerykańskiej Akademii Filmowej, gdzie na 48 godzin przed ogłoszeniem nominacji, od lat pojawia się zegar odmierzający już nie tylko dni, godziny i minuty, ale i sekundy pozostałe do uroczystej ceremonii wręczenia Oscarów. Ten zegar z sekundnikiem celnie oddaje szaleństwo, jakie ogarnia Amerykę przed oscarowym półmetkiem i trwa do 25 lutego, kiedy złote statuetki trafią do zwycięzców.

Przypomnijmy, że zazwyczaj ich zdobywcami okazują się posiadacze Złotych Globów i to pośród nich upatrujemy oscarowych faworytów. Z pewnością więc ostateczna walka rozegra się pomiędzy filmami, które brylowały wśród Globów - "Babel" Alejandro Inarritu, "Infiltracją" Martina Scorsese, "Królową" Stephena Frearsa, "Małą Miss" Jonathana Daytona i "Dreamgirls" Billy'ego Condona. Niewykluczone też, że Akademicy docenią pominięty przez Stowarzyszenie Krytyków Zagranicznych znakomity "Lot 93" Paula Greengrassa. Powtórzą się też zapewne wytypowani przez przyznających Globy reżyserzy z Martinem Scorsese (Złoty Glob) i Alejandrem Inarritu na czele.

Wśród aktorek zapewne i tym razem zobaczymy nazwiska lauretki Globów Helen Mirren i Penelope Cruz, zaś wsród panów Foresta Whitakera i Leonardo Di Caprio. W finale to między nimi rozegra się rywalizacja.

Odpadł polski film z wyścigu o Oscara nieanglojęzycznego - faworytami pozostają "Volver" Almodovara i Florian Henckel-Donnersmarck za "Życie na podsłuchu", choć Glob odebrał Clint Eastwood za zrealizowane w języku japońskim "Listy z Iwo Jimy". Akademia nie słynie jednak aż z takiego poczucia humoru, by nagradzać ulubieńca Hollywoodu w kategorii nazywanej popularnie "zagraniczną". Pamiętajmy też, że wciąż duże szanse na nominacje w kategorii krótkiego filmu ma nagrodzony studenckim Oscarem zwycięzca licznych międzynarodowych festiwali "Melodramat" Filipa Marczewskiego.

A bić się jest o co, bo Oscar to przepustka nie tylko do wielkiej sławy, ale i ogromnych pieniędzy. I tak aktor, który wejdzie w posiadanie statuetki może żądać sześciocyfrowego, nawet siedmiocyfrowego honorarium za następny film. Zwycięskie filmy powracają do kin, a publiczność wali na nie drzwiami i oknami, choć przedtem je ignorowała. Przykład zwycięzcy z 1996, kiczowatego "Angielskiego pacjenta" dowodzi, że producenci mogą zarobić dodatkowe sto milionów dolarów! "Francuski łącznik" nagrodzony w 1972 r. pięcioma statuetkami, do werdyktu Akademii zarobił ledwo 7 mln dolarów. Potem wpływy powiększyły się o 20 mln! Kameralny dramat Roberta Redforda "Zwykli ludzie" trzy miesiące po zdobyciu tytułu filmu roku 1980 miał na koncie… 53 mln dolarów! Dziś rozmawiamy o znacznie większych pieniądzach.

Rekordzistą pod względem liczby zdobytych Oscarów przez lata był "Ben Hur" Williama Wylera z 1959 roku, posiadacz aż 11 złotych statuetek, włącznie z tymi w głównych kategoriach. Dopiero w 1997 dogonił go, zdobywając również 11 Oscarów, bynajmniej niewybitny, "Titanic" Jamesa Camerona. Nie łudźmy się bowiem - nie zawsze główny Oscar przyznawany jest z racji jego walorów artystycznych, często, niestety, jest wypadkową politycznej poprawności i biznesowo-towarzyskich powiązań.

Stąd długa lista niedocenionych nigdy przez Akademię filmów i artystów, na której widnieją tak wielkie nazwiska, jak Orson Welles, Fritz Lang, Alfred Hitchcock, Arthur Penn, George Lucas i Stanley Kubrick (póki co również Martin Scorsese). Wszyscy oni nigdy nie otrzymali Oscara za reżyserię. (Kubricka wyróżniono za… efekty specjalne w filmie "2001: Odyseja kosmiczna"). Marilyn Monroe nigdy nie trafiła nawet na listę nominowanych. Charlie Chaplin ma co prawda na koncie trzy Oscary, ale dwa są honorowe, a trzeci za... współautorstwo muzyki do "Świateł rampy"! Oscara nie doczekały też wielkie gwiazdy Marlena Dietrich, Greta Garbo, Rita Hayworth, Ava Gardner, Lauren Bacall. Również tacy mistrzowie jak Richard Burton, Steve McQueen, Cary Grant i James Dean odpadali w przedbiegach. Wśród laureatów figurują natomiast panowie Broderick Crawford i Ronald Colman, o których nikt nie pamięta. Pozostaje wierzyć, że równie karygodne pomyłki licząca dziś 6 tysięcy członków Akademia ma już za sobą. Zwłaszcza że deklaracje jej członków o umiłowaniu ambitnego, wyrafinowanego kina, ostatnimi czasy nie schodzą z pierwszych stron branżowych magazynów.













Reklama