Jak dodał, malarz przed kilkoma dniami trafił do szpitala w trakcie wakacji we Włoszech. Wywiązało się u niego zakażenie ogólnoustrojowe, które było przyczyną zgonu.
"Jeszcze dwa tygodnie temu widzieliśmy się w jego pracowni, oglądaliśmy ostatnie prace. To wielka strata dla kultury polskiej" - powiedział Boss.
"27 sierpnia miał mieć wielkie przyjęcie w Wenecji z okazji 80 urodzin. Rozesłano już zaproszenia" - dodał.
Przyjaciel artysty przypomniał, że w ostatnim czasie w paryskim Centrum Georges'a Pompidou zawieszono na stałej ekspozycji trzy prace Opałki.
Roman Opałka, to jeden z najbardziej znanych i cenionych w świecie polskich twórców, malarz, który od kilkudziesięciu lat konsekwentnie tworzył obrazy, a w zasadzie jeden wielki, nieskończony obraz składający się z poszczególnych płócien, na których zapisywał czas za pomocą liczb.
Roman Opałka urodził się 27 sierpnia 1931 r. Abbeville-Saint-Lucien na północy Francji. Repatriowany wraz z rodziną do Polski w 1946 r., powrócił do Francji w 1977 r. Od początku lat 90. często przyjeżdżał do Polski.
Studiował w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Łodzi u Władysława Strzemińskiego i w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Zaczynał od malowania martwych natur, pejzaży, portretów, aktów, a także abstrakcji. Projektował plakaty i pocztówki, wykonał grafiki, próbował rzeźby. Później ten czas bardzo niechętnie wspominał. Zachowało się zresztą z tego okresu niewiele jego prac, jak np. ilustracje do eposu "Gilgamesz" czy do dwóch zbiorów bajek indonezyjskich Roberta Stillera: "Skamieniały statek" i "Niewinny tygrys". Część z wczesnych prac Opałka sam zniszczył w 1986 r., kiedy nie pozwolono mu wywieźć ich za granicę.
Od 1965 r. rozpoczął projekt swojego życia, który przyniósł mu sławę i w końcu uznanie - "Opałka 1965. Od jednego do nieskończoności". Pierwszy obraz namalowany w ramach tego projektu, nazwany przez twórcę "Detalem", znajduje się w Muzeum Sztuki w Łodzi. To czarne płótno o wymiarach 193 na 135 cm pokryte białymi liczbami od 1 do 35327 namalowanymi na nim cienkim pędzelkiem, zapisanymi kolejno w ciasnych równych poziomych rzędach. Następne obrazy - kolejne "detale" - są kontynuacją pierwszego; zapełnione są kolejnymi rzędami następujących po sobie liczb.
"Moja idea jest prosta jak życie, rozwija się od narodzin do śmierci" - wielokrotnie Opałka mówił o swoim projekcie. "To zadanie na całe życie, bo ostatnia liczba, którą kiedyś namaluję, będzie oznaczać kres mego istnienia. Próbuję namalować coś, co nie było jeszcze namalowane. Namalować czas trwania jednej egzystencji" - tłumaczył. Porównywał też swój projekt do zakładu Fausta z diabłem, zaznaczając, że nie chodzi jednak o wieczną młodość, lecz "o dzieło naprawdę skończone".
W drugiej połowie lat 60. oprócz "obrazów liczonych" tworzył też abstrakcyjne obrazy olejne o grubej fakturze nazywane greckimi literami: "Omikron", "Kappa", "Lambda" oraz kompozycje trójwymiarowe złożone z płóciennych poziomych pasów.
Dopiero na początku lat 70. Opałka zdecydował, że poświęci się tylko projektowi zapisywania czasu. W 1970 roku zaczął nagrywać na magnetofon liczby wymawiane przy malowaniu (później taśmy zastąpiły płyty CD). W 1972 roku począł rozbielać tła obrazów tak, że każdy następny był o jeden procent jaśniejszy od poprzedniego. "Dążę do bieli mentalnej" - zaznaczał. W efekcie po około 35 latach rozjaśniania kolejnych obrazów zaczął umieszczać białe liczby na białym tle.
W latach 70. w ramach projektu zaczął wykonywać też fotograficzne autoportrety, dokumentując zmiany, jakie odciska czas na jego obliczu. Na zdjęciach ubrany jest zawsze tak samo - zawsze w białą koszulę, ma ten sam wyraz twarzy i tak samo jest uczesany. Poza domem, na przykład w podróży, by nie przerywać pracy malował "Kartki z podróży" - rzędy liczb tuszem na brystolu.
"Obrazy liczone" Opałki na początku wywoływały skrajne reakcje: od uwielbienia do negacji, a nawet agresji - na wystawie w Budapeszcie ktoś napluł na jego obraz. Artysta długo czekał na docenienie jego sztuki. "Na początku nikt nie rozumiał tego, co robię. Nawet żona uważała, że zwariowałem" - wspominał. Spotykał się z zarzutem, że jego obrazy są wręcz nudne, monotonne.
"Andrzej Osęka (znany krytyk sztuki - PAP) porównał to do nudy książki telefonicznej, ale ja nigdy się nie powtarzam. Najważniejsze w tej historii jest pojęcie czasu jednostkowego życia. Nie tylko mojego. Każdy artysta jest sakralną wartością, całym uniwersum. Liczby, cyferki, +książka telefoniczna+ ukazują to najlepiej. Nie ja wymyśliłem ten porządek, progresję liczb. Ja tylko zrozumiałem, że tą logiką można zbudować to, co my nazywamy czasem nieodwracalnym. Bo my w nim żyjemy, w fatum jednego istnienia" - powiedział Opałka w jednym z wywiadów.
Z czasem idea Opałki została doceniona zarówno w kraju jak i za granicą. Prace artysty znalazły się w kolekcjach m.in. Muzeum of Modern Art i Guggenheim Museum w Nowym Jorku oraz w Centre Georges'a Pompidou w Paryżu. Gdy w 1995 r. Opałka pokazywał swoje prace w polskim pawilonie na Biennale w Wenecji, przed wejściem do niego gromadziły się tłumy. Choć sam artysta wolał, by widzowie oglądali jego obrazy w samotności, tak by mieli szanse powtórzenia rodzaju medytacji, która towarzyszyła zapisywaniu przez niego kolejnych liczb.
Malował tylko do pięciu obrazów - "detali" - rocznie, posuwając się w nich za każdym razem o kilka tysięcy liczb. Między innymi, dlatego poszczególne prace uzyskują na rynku sztuki bardzo wysokie cenny - Opałka jest jednym z "najdroższych" polskich artystów współczesnych. W lutym 2010 roku nieznany nabywca kupił na aukcji w Sotheby's w Londynie trzy "detale" płacąc za nie aż 713 250 funtów, czyli prawie 3,3 mln zł. To najwyższa cena zapłacona za pracę żyjącego polskiego artysty.
Roman Opałka był młodszym bratem grafika, nestora polskich litografów - Henryka Opałki.