PAP Life: - Będzie się pan stresował przed wyjściem na scenę w ten wyjątkowy wieczór?

Stres jest wpisany w ten zawód. Im człowiek jest starszy, tym poczucie odpowiedzialności jest większe. Cały czas gramy ten spektakl, reżyserowany przez Macieja Englerta, na deskach Teatru Współczesnego w Warszawie, a tym razem zagramy w obcym miejscu, w studiu telewizyjnym. Będziemy starali się powtórzyć wszystko, tak jak dzieje się to w teatrze, jednak będzie to opowiadane sześcioma kamerami, więc ta nowość jest swego rodzaju niespodzianką dla nas.

Reklama

O czym opowiada sztuka "Skarpetki,opus 124"?

To spektakl francuskiego autora Daniela Colas, pisarza, dramaturga, aktora, reżysera, właściciela teatru. Ten spektakl jest opowieścią o spotkaniu dwóch starzejących się aktorów, którzy najlepsze chwile mają już za sobą. Jednak próbują wrócić na scenę. Chcą zrobić koncert poetycki, posługując się najlepszym formatem poezji, z muzyką klasyczną w tle, ponieważ są muzykami. Jeden jest wiolonczelistą, a drugi jest skrzypkiem. Są bardzo różni pod względem osobowościowym, mają inne indywidualności artystyczne. To wszystko powoduje, że wyłaniają się nam dwa ludzkie portrety. Ludzi niespełnionych, rozczarowanych, mających za sobą trudne życiowe doświadczenia. Mamy do czynienia z przypowieścią o ludzkim losie w miniaturowym, dwuosobowym wydaniu.

Reklama

Z Wojciechem Pszoniakiem zna się pan od lat. Ma to znaczenie przy pracy?

Ogromne. To nam ułatwia pracę. W tym zawodzie podstawą jest towarzystwo. Przy wszelkiego rodzaju propozycjach pytam, kto będzie ze mną pracował? Zupełnie inaczej kształtują się nasze relacje. Jesteśmy wobec siebie bardziej otwarci, mniej zawstydzeni. Jeżeli jest sztuka dwuosobowa, to musi być team, który się zna, szanuje się, lubi, ma wspólne poczucie humoru, wspólną swego rodzaju religię teatralną. Znajomość i przyjaźń sprzyja robocie, co nie oznacza, że nie obywa się bez konfliktów i ostrej wymiany zdań.

Czy, pana zdaniem, Teatr Telewizji zmienił się przez te wszystkie lata?

Reklama

Oczywiście. Zmienił się ogromnie. Teatr Telewizji zawsze posługiwał się środkami realizacyjnymi zbliżonymi do filmu. Dzięki kamerom, można zbliżyć się do aktora. Zajrzeć mu w oczy. Opowiadamy aktora z różnych stron. W teatrze mamy plan ogólny przez cały czas. Teatr Telewizji operuje tą samą techniką, co film. Wybieramy tylko repertuar.

Czy któryś z tych sposobów opowiadania historii, czyli Teatr Telewizji, teatr, film lub serial, jest panu najbliższy?

Zależy, z czym ma się do czynienia. Prawdziwy, żywy teatr z widownią, jest czymś najistotniejszym dla aktora. Dla kogoś teatr może być trudny, a film łatwy i na odwrót. Ale myślę, że teatr pozostaje, co wynika choćby z tradycji, tym miejscem, które aktora weryfikuje. Może określić go, zdefiniować, nadać mu szlify. Inne plany medialne są mniej zależne od samego aktora.

Piotr Fronczewski, aktor teatralny, telewizyjny i filmowy, profesor w PWST w Warszawie. Zagrał kilkaset ról, w tym wiele znaczących w dziejach teatru i filmu polskiego. Otrzymał kilkadziesiąt nagród filmowych i teatralnych. Na stałe związany jest z Teatrem Ateneum w Warszawie.

27 lutego na antenie TVP 1 zostanie wyemitowany na żywo spektakl "Skarpetki, opus 124" w reż. Maciej Englerta, w którym Fronczewski gra wraz z Wojciechem Pszoniakiem. Sztuka ta jest drugim, po "Boskiej" w reż. Andrzeja Domalika, spektaklem, granym od 50 lat na żywo w Teatrze Telewizji.