Stanisław Bereś: Pokazywałeś mi kiedyś skrawek dziecięcego kaftanika twojej córki Julii, na którym pozostało kilka kropel krwi Rafała po jego samookaleczeniu w twojej łazience. Czy uświadamiasz sobie, że możliwe będzie sklonowanie z niej Wojaczka. Chciałbyś tego?
Bogusław Kierc: Nie. Ani sobie tego nie uświadomiłem, ani tego bym nie chciał. Nawet pomyślenie o tym - to czysty horror. Nie dlatego jednak, żeby pozostał niepowtarzalny. Nie powinno być odnawiane jego cierpienie. Jak żadne cierpienie i żadne życie.
Umówiłem się z tobą na wrocławskim Dworcu Nadodrze, bo tu widziałeś się z Rafałem po raz ostatni. Być może tu jest jeszcze jego duch? Czy czułeś go na sobie, pisząc "Prawdziwe życie bohatera"?
Dworzec Wrocław Nadodrze jest miejscem, które nabiera znaczenia od momentu, kiedy tutaj byliśmy ostatni raz z Rafałem. To było rzeczywiście nasze ostatnie spotkanie. To właśnie wtedy próbowałem go mamić wizją starego poety Wojaczka, żeby odegnać od niego myśl o śmierci. Kiedy byliśmy już przed dworcem, koniecznie chciał się napić wódki. Wstąpił do bufetu, udało mu się mnie namówić, żebym mu towarzyszył. Moja niechęć do tego typu miejsc (wzmocniona indyferentnym stosunkiem do alkoholu) była wtedy bardziej radykalna niż dzisiaj, ale stałem z boku i słuchałem, jak on fenomenalnie rozmawiał z bufetową. Cała ta droga i spacer były okazją do usłyszenia, jak się "idiomatycznie" dostosowywał do ludzi, których po drodze spotykał. Wyszliśmy. Zapytałem podchmielonego Rafała, czy mam go odprowadzić do domu, powiedział, że już dalej od wiaduktu pójdzie sam, i tak się skończyło to nasze spotkanie. Czy tu jest jeszcze jego duch albo może cząstka duszy - jak w sonecie Mickiewicza? Nie wiem. Mogę jednak powiedzieć, że pisząc "Prawdziwe życie bohatera", odczuwałem jego bliską (pomagającą mi!) obecność. Bardzo subtelną, rzekłbym - uprzejmą i delikatną…
Napisałeś o Wojaczku grubą książkę, najważniejszą, jaką dotąd o nim napisano. Ale trudno ją nazwać monografią czy książką naukową. Jest bardzo osobista, a ty stale jesteś w niej obecny. Dlaczego?
Kiedy wydawnictwo W.A.B. zaproponowało mi napisanie biografii Rafała, w pierwszej chwili oczywiście powiedziałem: tak. Natychmiast jednak zacząłem się nad tym zastanawiać, dlaczego się zgodziłem, skoro dotąd nie zajmowałem się nigdy tak szczegółowo takim obszernym wymiarem jego życia, fakt po fakcie, w linearnej wersji. Przestraszyłem się tego i właściwie chciałem zrezygnować. Jednak pomyślałem, że powinienem to zrobić, wobec czego sam sobie zadałem pytanie: w jaki sposób? Bo nie wierzę w wierność jakichkolwiek biografii; tak samo nie potrafiłbym napisać autobiografii. Pisząc o Wojaczku, wiedziałem o nim więcej niż o sobie samym, ale mimo to zachowanie całkowitej wierności nie jest możliwe, bo większa część życia każdego człowieka, brzmi to banalnie, jest zakryta. Jest w nim. I poza nim. W obszarach zapomnienia. Wobec tego zdecydowałem się na pisanie prawdziwego życia bohatera. W tak zatytułowanym wierszu Rafał napisał: "Jest horyzont prawdziwy, tam za horyzontem". Próbowałem, idąc po tropach, jakie odnajdywałem w rozmaitych dokumentach, a przede wszystkim w wierszach Rafała, odtworzyć coś takiego jak linię tej biografii czy linię losu. Wiedziałem, że nie mogę ukryć się za żadną maską "obiektywnego ujęcia". Piszę tę książkę ja, piszę ja, który byłem w takiej właśnie relacji z Rafałem. W relacji, którą trudno mi jednak określić. Zapytany niedawno, jak ją nazwać, powiedziałem, że byłem powiernikiem jego poezji. Zatem wierny temu powiernictwu, starałem się ułożyć tę "bajkę" o Rafale Wojaczku według jego podpowiedzi, takich, na które mój słuch jest wrażliwy.
W tej książce jest wyraźna sugestia, że śmierć młodego Wojaczka jest dla polskiej poezji taką stratą, jaką byłaby śmierć młodego Miłosza albo Mickiewicza. Czy to nie przesada? To trochę szokująca konkluzja, ale ja rzeczywiście tak to traktuję. Chętnie stawiam go obok tych poetów, ponieważ - jak oni - to jeden z nielicznych, trudno powiedzieć, że jedyny taki poeta, bo to byłoby nieskromne, ale do czasu Rafała Wojaczka nikogo takiego nie było, kto tak związałby swój los ze swoim życiem, powołaniem. Może "związał" to źle powiedziane, chyba żebyśmy to potraktowali jak wiązania łańcucha DNA. Związał z czymś, co jest, jak powiedział Jastrun, większe od życia (z czym się wtedy nie mogłem pogodzić). Jego śmierć była dla mnie kataklizmem.
Dlaczego w całej książce konsekwentnie piszesz o Wojaczku "bohater", a niekiedy Rafał? Normalnie w takiej sytuacji piszemy: "autor", "poeta", "pisarz".
Kiedy mówię o "bohaterze", odnoszę to określenie do niego "wykreowanego". On sam oddzielał siebie od siebie; swoje istnienie między ludźmi (ale nie wtedy, kiedy ich dostrzegał jako "współistnieniowców") dzielił na bycie bohatera wśród nich i na bycie potoczne. Oczywiście, to nie było tak prosto, jak ja teraz mówię. Pisząc o "bohaterze", myślę przede wszystkim o kreacji. Niekoniecznie teatralnie rozumianej, ale o powinności wobec samego siebie, swojego losu, powołania, wobec innych, wówczas jest "bohaterem". Kiedy mówię "Rafał", to częściej dotyczy to mojej relacji do niego czy jego do mnie, bo i coś takiego istniało, z czego zacząłem sobie zdawać sprawę bardzo późno, dopiero niedawno. Nie zajmowałem się jego relacją do mnie.
Moim zdaniem stawiasz w tej książce tezę, że Rafał sam w sobie rozpoznał chorobę psychiczną, czyli piekło, i sam go pragnął. Pragnął cierpienia?
Nie potrafię tego potwierdzić, natomiast coś takiego jak rozkołysanie i przykładanie się do powiększania amplitudy cierpienia z pewnością w nim tętniło. Jedno jest pewne, że wiedział, iż nie może się od tego uchylić, oddzielić. Jeśli ma to poznać, musi w to wejść niezależnie od konsekwencji, które są nieuniknione, i od ceny, jaką będzie musiał za to zapłacić, nawet ceny całego życia. Właściwie o tym wiedział na początku, że to jest cena życia.
Myśląc o Wojaczku, piszesz: "Bycie poetą usprawiedliwia rynsztokową sferę życia człowieka". To istotna, ale ryzykowna konstatacja. To Rafał tak myślał, czy to ty tak myślisz? I czy to jest prawda życiowa?
Zdanie, które zacytowałeś, jest zdaniem Rafała i brzmi dokładnie tak: "Być poetą: móc robić wszystko: grzebać się w gównach, rynsztokach, samemu być rynsztokiem - a mimo to nie tracić nic ze swego a n i e l s t w a". Ostatnie słowo rozstrzelił i podkreślił. Przypuszczam, iż pisząc to, wiedział, że może nie tyle usprawiedliwia, ile nie wyłącza tej rynsztokowej sfery życia. To znaczy, że będąc poetą (a dla Rafała bycie poetą było sposobem istnienia), nie można życia segmentować. Wszelkie segmentowanie jest jednocześnie deformowaniem tego żywiołu - jeżeli da się zdeformować żywioł. Dlatego jego myślenie o anielstwie i rynsztoku zdaje się być usytuowaniem siebie wobec powołania, uświadomieniem sobie tym samym, na co jest skazany, czego mu nie wolno uniknąć, skoro został powołany do takiej służby.
Wojaczek "czuł się wymyślony przez śmierć". To bardzo poetyckie i wieloznaczne zdanie. Czy możesz je wyjaśnić?
Rafał napisał w wierszu "Dał się nabrać na język, którego nie było" taki kawałek "[…] śmierć go wymyśliła?". Ze znakiem zapytania. Czy rzeczywiście czuł się "wymyślony przez śmierć"? Jego najwcześniejsze zapiski, te, do których mamy dostęp, zdają się to potwierdzać. Także - po raz pierwszy ujawniony - brulion z powyrywanymi kartkami, którego fragmenty cytuję w "Prawdziwym życiu bohatera". Tak, czuł się wymyślony przez śmierć od momentu, kiedy poczuł w sobie biologię śmierci - jeśli to tak mogę nazwać. Czy czuł się wymyślony przez śmierć dla legendy? Przypuszczam, że legenda była ważna. Jeszcze wtedy, kiedy tego nie potrafił nazwać, wiedział, że musi stworzyć legendę, że jest bohaterem tej opowieści, jak to gdzie indziej nazywał: bajki. Sam chętnie to za nim powtarzam, nazywając już i tę moją książkę bajką o Rafale Wojaczku. Przypuszczam, że czuł się wymyślony przez śmierć, ale nie tylko przez tę spersonifikowaną, lecz również (albo przede wszystkim) przez śmierć pojętą jako strona życia.
Stawiasz w tej książce ryzykowną tezę, że Wojaczek był poetą w istocie religijnym. Do takiej kwalifikacji pasuje Mickiewicz, Miłosz czy Liebert. Ale Wojaczek?
Chciałbym mówić o możliwości ujęcia twórczości Rafała jako poety religijnego - a to od razu brzmi niedobrze, bo można by zapytać, jaki poeta w gruncie rzeczy nie jest religijny. Ale w potocznym znaczeniu wiadomo, o co chodzi. Chodzi o zakotwiczenie swojego istnienia i poezji tam, gdzie jest horyzont prawdziwy. Mówiąc najkrócej - w Bogu. Tu nie tylko chodzi o jakąś kategorię teologiczną, ale o relację Boga do rzeczywistości we mnie. W tym, co będąc najbardziej mną - mnie przerasta. Za bardzo jest to skomplikowane, żebym mógł tak lekko, w trybie naszej rozmowy powiedzieć o jego uzależnieniu od nieba, od tych "Alp światła", o których pisał w "Powieszonym" i zacytował w ostatnim liście, wiedząc, że to ostatni dokument, jaki po sobie pozostawia. Wiem także przez moją wiarę, że nie była to "kreacja" religijności, tylko było to w Rafale organiczne. Jego doświadczenie Boga było oczywiście inne niż to obiegowo, katechizmowo przyjęte. Było - by tak powiedzieć - bezpośrednio cielesnym, jak w tym zdaniu Hioba: W ciele moim zobaczę Boga.
Istnieje wiele świadectw, że był to poeta-chuligan, drastyczny prowokator i bluźnierca. Jak ktoś taki może być jednocześnie poetą religijnym?
Może się wydać (i najczęściej wydaje) paradoksalne, że ten typ bohatera, skandalizujący chuligan, ukazywany jest w książce jako poeta religijny. To nie jest taka efektowna teza, która fotogenicznie się w mojej książce zmieściła. Relacja religijna była od początku pisania dla Rafała pierwszorzędna. Przed kim jest odpowiedzialny, wobec kogo pisze, gdzie jest instancja najwyższa. Jemu do tego niepotrzebne były podparcia katechizmowe - choć może to heretycko zabrzmi. On szukał swojego zwarcia z Bogiem w tym czymś najbliższym; jego skóra była medium dla takich spotkań. Dowody na jego tak pojętą religijność są oczywiście w wierszach. Nie tylko w wierszach, których tytuły na to wskazują (jak "Trzy wiersze religijne"), ale można je znaleźć w takich utworach, jak "Ciemność ciemnieje" czy w "Powieszonym". To nie tylko sprawa obecności Boga, ale bardzo ważna dla Rafała i warta głębokiego i precyzyjnego namysłu, sprawa obecności Królowej Polski. Nie jest to ani chwyt, ani żart poetycki, to konsekwencja (co staram się w książce pokazać) przejęcia się tym natchnieniem właściwie już w dzieciństwie, na samym początku. Dlatego również akcja mojej książki zaczyna się na cmentarzu w Mikołowie. Jego matka wspominała, że gdziekolwiek się znajdowali, zawsze ją namawiał na spacer na cmentarz. Nie dla jakiegoś romantycznego uroku, ale jako miejsca tej osmozy duchowej, której tam - już jako dziecko - doznawał.
Ale jak pogodzić tę potrzebę transcendencji z dzikimi awanturami, bójkami i obscenicznością jego poezji? Wielu czytelników nie bez powodu uważa Wojaczka za bluźniercę, ponieważ w swoich wierszach kreował się na Chrystusa, a swoją matkę na Matkę Przenajświętszą. Swoje kochanki zresztą również. Jak ma to przełknąć katolik?
W listach Rafała, ale także w wierszach pojawiają się skandaliczne i bluźniercze na pozór, zdania o Chrystusie jako o jego alter ego czy bardzo wyraźne sytuowanie kobiet we wzorcu maryjnym. Czy to znowu nie jest przypadkiem tylko chwyt poetycki? Nie. Jak to należy traktować? Jako nowy rodzaj współczesnego apokryfu Rafałowego? Też nie. Najlepiej potraktować poważnie to, co jest jego pierwszym, dziecięcym doświadczeniem. Kiedy tę rzeczywistość traktuje jeszcze naiwnie, kiedy dowiaduje się o Królowej Polski między innymi od swojego starszego brata (sodalisa mariańskiego). Najpewniej także od matki. Jak ta wiedza wyglądała? Trudno dziś odtworzyć. Można o czymś się dowiedzieć właśnie z jego pierwszych prób poetyckich. On chciał się "przytulić" do Królowej Polski i poczuć Chrystusa w sobie. Dopiero przetwarzanie tej pierwszej potrzeby uruchomiło dodatkowe sensy i religijne analogie. W takiej krótkiej rozmowie jak nasza nie jestem w stanie ani przekonać, ani bez zażenowania o tym mówić. Próbuję te sprawy ostrożnie usystematyzować w książce. Na ile okaże się to skuteczne? Zobaczymy...