Karnawał to czas, gdy codzienny porządek przestaje obowiązywać. Szaleństwo przebieranek, orgia kolorów, ekstaza tańca - raz do roku takie przyjemności lubią nawet najbardziej nobliwe mieszczuchy. W świecie Scissor Sisters i Miki - mistrzów popowego pastiszu – wielki bal trwa jednak nieprzerwanie. A ich koncertowe filmy "Hurrah. A Year Of Ta Dah" i "Live In Cartoon Motion" to imprezowe zaproszenia, które trudno odrzucić.
Ogromną popularność tych roztańczonych gwiazd tłumaczy w równej mierze świetne ucho do melodii oraz ich niepospolity image i szczególna sceniczna ekspresja. Podczas występów zarówno nowojorczycy, jak i pochodzący z Libanu Mika świadomie ocierając się o kicz, mistrzowsko żonglują konwencjami - od wodewilu po disco, od disnejowskich fantazji po manieryzm Eltona Johna. Gdy Mika w kawałku "Grace Kelly" wspomina elegancką księżną Monako, a chwilę później tarza się po scenie przebrany za pluszowego koguta, można się zżymać, że zacierają się granice między stylową kreacja i tandetą. Taki jest jednak język współczesnego popu.
Scissor Sisters i Mika nie proponują zresztą nic nowego. Ich luz, figlarność i dystans wobec własnej roli w połączeniu ze sceniczną afektacją świetnie wpisują się w estetykę campu - ironicznej gry tym, co uznawane jest za niegustowne, przerysowane, kiczowate. Camp jako sublimacja kultury masowej zrodził się w środowiskach gejowskich i nic dziwnego, że zarówno wychowany w Europie Libańczyk, jak i - w szczególności - twórcy "I Don’t Feel Like Dancin’" cieszą się ogromnym wsparciem seksualnych mniejszości. Lider "Siostrzyczek" Jake Shears paradujący w złotych spodniach i białym futerku czy tańcujący z parasolką Mika to zaprzeczenie męskości w wersji macho. Tym bardziej że obaj bez żadnego poczucia obciachu śpiewają wydelikaconym falsetem.
Skala ich popularności świadczy jednak o tym, że - choćby za sprawą Eltona Johna, Davida Bowiego czy Freddiego Mercury’ego - popkultura podobne gesty dawno już oswoiła. Ten manieryczny język rozumiany jest także w Polsce. Przecież libertyńskie "Siostrzyczki" świetnie przyjęto podczas występu na festiwalu Open’er w 2006 roku, zaś hit Miki "Take It Easy (Relax)" przez długi czas rządził na radiowych listach przebojów.
Oba koncertowe dokumenty potwierdzają, że Mika i Scissor Sisters świetnie radzą sobie poza wąskim środowiskowym kontekstem, a fuzja brzmień disco, soul i glam rocka to dziś nie tylko dźwięki dla wtajemniczonych, ale po prostu gwarancja udanej imprezy. Choć występ Amerykanów to prawdziwy "non stop erotic kabaret", lider grup Jake Shears deklaruje: "Nie jesteśmy zespołem gejowskim. To, że nie ukrywamy swoich seksualnych preferencji, nie znaczy, że gramy muzykę gejowską. Przecież nikt nigdy nie napisałby tak o Eltonie Johnie". Także Mika - pomimo gdybania plotkarskiej prasy - adresuje swe chwytliwe piosenki do szerokiej, głównie nastoletniej publiczności i konsekwentnie odmawia rozmów o swoim życiu prywatnym. Choć w "Bobby Brown" wyśpiewuje homoseksualną historię, na scenie paryskiej Olimpii unika jednak wyraźnych erotycznych aluzji. Finał jego koncertu to radosny taniec w gąszczu konfetti i kolorowych balonów, nowa gwiazda światowego popu jest bowiem niczym Piotruś Pan, który zabiera swą publikę do popowego nieba w kolorach tęczy.