MARIOLA WIKTOR: Praca nad 30-minutową animacją baśni symfonicznej Sergiusza Prokofiewa "Piotruś i wilk" zajęła pani aż pięć lat...
SUZIE TEMPLETON: Oryginalna fabuła "Piotrusia i wilka" wymyślona przez Prokofiewa jest bardzo prościutka i zamyka się zaledwie w trzech minutach. My musieliśmy rozciągnąć ją do 30 min, tak jednak by pozostać wiernym autorskiej koncepcji kompozytora. Zgodnie z jego intencją każdemu zwierzęciu podporządkowany był określony instrument muzyczny. I tak oto kaczkę dźwiękowo animował obój, a kota klarnet. Co innego jednak, gdy opowiada się jakąś historię muzyką, a co innego, gdy ta muzyka musi jeszcze współbrzmieć z konkretnym obrazem, plastyką lalki. W wersji kinowej film wyświetlany będzie z normalną ścieżką dźwiękową nagraną wcześniej przez londyńską orkiestrę symfoniczną. Będzie można także oglądać film i słuchać na żywo z towarzyszeniem orkiestry.
Realizm lalek i dekoracji jest chwilami tak wielki, ze widz zapomina, że ogląda film animowany. W polskiej animacji na ogół nie przywiązuje się aż takiej wagi do detali.
Ja lubię realistyczne dekoracje. Zanim rozpoczęliśmy zdjęcia, pojechaliśmy do Rosji na dokumentację. Marek Skrobecki, nasz fenomenalny scenograf, którego film "Ichtys" ostatecznie przekonał nas do współpracy z Se-ma-forem, zbudował dekoracje do "Piotrusia i wilka" na podstawie zdjęć małych uralskich miasteczek i albumów rosyjskiego budownictwa. Nie jest to jednak do końca wierna kopia rzeczywistości. Jest w tych dekoracjach także pewna doza metafizyki, poezji i dziwności. W halach Łódzkiego Centrum Filmowego Marek zaprojektował las. Proszę sobie wyobrazić 1700 małych drzewek. Dla 30-centymetrowych lalek ludzkich to ogromny plan. Chodziło nam jednak o oddanie wrażenia wielkości lasu. Kiedy jest się dzieckiem, nawet mały zagajnik wydaje się borem. Wykonanie lalek zwierzęcych nie było wcale łatwiejsze. Sierść i pióra uzyskaliśmy z łódzkich fabryk tekstylnych. Jednocześnie każda z postaci musiała mieć w sobie coś niepokojącego, trochę surrealistycznego. Wykonaliśmy lalki w dwóch proporcjach w stosunku do rzeczywistości 1:5 do planów ogólnych i 1:3 do zbliżeń. Nie muszę wspominać, jak ważne było, by te lalki wyglądały dokładnie tak samo. Wszystko po to, by widz nie poczuł manipulacji. Nawet główny bohater Piotruś był lalką, którą odtworzyliśmy z fotografii realnie istniejącego rosyjskiego chłopca.
Słyszałam od Adama Wyrwasa, który animował Piotrusia, że najtrudniejszym zadaniem było pokazanie psychologicznej niejednoznaczności tej postaci.
Tak. Bo Piotruś przechodzi metamorfozę. Kiedy uwalnia złapanego przez siebie wilka, to z biednego, zahukanego chłopca przeistacza się w prawdziwego bohatera. Inaczej zaczyna się zachowywać i poruszać. Animator musi tę dwoistość lalki uwiarygodnić. Adam bardzo często odgrywał przede mną zachowania Piotrusia w poszczególnych scenach, pokazywał, jak wyobraża sobie rozmaite sytuacje. Do tego cały czas pracował z muzyką, by idealnie trafić gestem czy ruchem lalki w określony dźwięk. By ułatwić animatorom zadanie, zamiast tradycyjnych storyboardów obrazkowych wykorzystywaliśmy animatiki, czyli sfilmowane kadry z symulacją animacji i dokładnie określoną długością ujęcia.
Jak współpracowało się pani z polską ekipą?
Fantastycznie! To, co najbardziej mnie urzekło w łódzkim Se-ma-forze, to nawet nie manualne i artystyczne zdolności animatorów, rzeźbiarzy, malarzy, scenografów, operatorów kamer, grafików komputerowych, ale przede wszystkim ich pasja, całkowite oddanie pracy, wielki, zaraźliwy entuzjazm. Ja sama, kiedy pracuję, angażuję się całym sercem w to, co robię. Nie sądziłam, ze spotkam jeszcze kiedyś ludzi podobnie myślących, a to stało się właśnie w Polsce. Oczywiście było mnóstwo problemów na planie. Codziennie trzeba było zmagać się z limitami czasu, pieniędzy, ograniczeniami i uwarunkowaniami technicznymi. Irytowało mnie, że mamy tylko dwóch operatorów, a zdjęcia realizowane były częściowo w halach ŁCF i częściowo w pomieszczeniach Se-ma-fora. Jednak poświęcenie całej ekipy, która pod koniec trwających osiem miesięcy zdjęć pracowała nawet po kilkanaście godzin dziennie, dodawało mi sił. Z Anglikami taki numer na pewno by nie przeszedł... (śmiech). Inaczej jednak nie dotrzymalibyśmy terminów.
Wróćmy jeszcze do samej idei tej muzycznej baśni. Wydaje się pani być bliższa tradycji pokazywania wilka jako symbolu niezależności, dumy i siły niż wcielenia zła, okrucieństwa, podstępu.
Dla mnie wilk to przede wszystkim symbol wolności, dzikiej i nieujarzmionej przyrody. Od złego wilka z bajek La Fontaine’a wolę tego z powieści Londona czy Kiplinga. Bliższa jest mi fascynacja tym zwierzęciem niż strach przed nim. Myślę, że współczesny człowiek zatracił pierwotną więź z naturą i zwierzętami. Przestał je szanować i rozumieć, a tym samym zagubił gdzieś samego siebie, swoją prawdziwą naturę i siłę. Piotruś dojrzewa do tego, że dzikość ma wartość i prawo do własnego istnienia. Tzw. cywilizacja, która tego prawa odmawia, tępi naszą wrażliwość, odrzuca instynkt, ucieka od zmysłowego postrzegania świata, spontaniczności. Nie przypadkiem las, choć pełen niebezpieczeństw, jest dla Piotrusia miejscem o wiele przyjaźniejszym niż miejska dżungla.
Suzie Templeton - młoda gwiazda angielskiej animacji, absolwentka Wydziału Animacji w Royal College of Art (2001). Jej wcześniejsze filmy "Stanley" i "Dog" zdobyły liczne nagrody na festiwalach w Edynburgu, Brooklynie, Melbourne, Maladze, Nashville i Palm Springs. Film "Piotruś i wilk" (z budżetem 2,5 mln funtów) wyprodukowany we współpracy londyńskiego studia Break Thru, norweskiej firmy "Storm", łódzkiego Se-ma-fora i z udziałem finansowym telewizji Channel Four został nominowany do nagrody BAFTA oraz zakwalifikował się do konkursu największego na świecie festiwalu animacji w Annency. Światowa premiera "Piotrusia i wilka" odbyła się we wrześniu 2006 r. w Royal Albert Hall w Londynie, zaś polska premiera w kwietniu 2007 r. Łodzi w Filharmonii Łódzkiej. 24 lutego 2008 "Piotruś i wilk" otrzymał nagrodę Amerykańskiej Akademii Filmowej.