Sam Andrzej Wajda, gdy usłyszał, że to nie on otrzyma tegorocznego Oscara w kategorii "najlepszy film nieanglojęzyczny", tylko się uśmiechnął. "Sama nominacja do Oscara jest sukcesem. Bo polski film został zauważony na świecie" - twierdzi reżyser. A dzięki temu ludzie z całego świata dowiedzą się o jednym z najtragiczniejszych wydarzeń w historii Polski.

Reklama

Pierwsza rozmowa po wręczeniu Oskara z członkami ekipy "Piotrusia", Arturem Ziczem i Marcinem Łunkiewiczem, aystentami kierownika produkcji, odpowiadającymi za postprodukcję filmu; w tle kończąca się ceremonia

"Cieszę się bardzo, jestem szczęśliwy, że się udało. Myślę, że to daje nam też szansę na przyszłość. Myślę, że zaczną się pojawiać jakieś następne propozycje i staniemy się studiem, które będzie miało udział w kolejnych produkcjach międzynarodowych" - powiedział w nocy, tuż po przyznaniu Oscara, Marek Skrobecki, autor scenografii do "Piotrusia i wilka".

Jego zdaniem, ten film ma w sobie dużo świeżości poprzez to, że ukazywał pewne podstawowe problemy, nie był wydumany. "On jest prosty i mądry, i dlatego chyba dostał Oscara" - powiedział.

W wyścigu do Oscara "Piotruś i wilk" pokonał inne nominowane filmy: dwa kanadyjskie "I Met the Walrus" reż. Josh Raskin i "Madame Tutli-Putli" reż. Chris Lavis i Maciek Szczerbowski, francuski "Meme Les Pigeons Vont au Paradis" (Even Pigeons Go to Heaven) reż. Samuel Tourneux, Simon Vanesse oraz rosyjski "My Love" reż. Alexander Petrov.

Szanse na Oscara miał również Janusz Kamiński (operator filmu "Motyl i skafander"). Musiał jednak obejść się smakiem. Statuetkę za najlepsze zdjęcia zgarnął bowiem Robert Elswit ("Aż poleje się krew").