Dlaczego zaczynam swoją opowieść od zapachów? Bo one zostają, nawet gdybyśmy tego nie chcieli. Zawsze mówiłam o sobie, że jestem osobą "zapachową". Tych zapachów zawsze było tak wiele. Pamiętam te najwcześniejsze...

Nie lubię patrzeć za siebie. Może gdybym miała do opowiedzenia jakąś idyllę, byłoby inaczej. Ale gdy wspominam dzieciństwo, to mi się do tych wspomnień nie uśmiecha. W naszym domu było biednie. Mieszkaliśmy niedaleko piekarni. Od zapachu pieczonego chleba aż się w głowie kręciło. W żołądku też. Chodziłam tam podglądać przez okno. Rumiane bochenki, wypieczona skórka. Któregoś dnia weszłam do środka. Zapytałam, czy mogę pomóc. Układałam chlebki cały dzień. Stary piekarz powiedział, że zapracowałam sobie na bochenek. To była moja pierwsza pensja. Odtąd przychodziłam tam codziennie. Nauczyłam się pracować.

Dlatego później, w całym swoim zawodowym życiu, nigdy nie odpuszczałam. Zawsze czułam, że mogę więcej i lepiej. Na pierwszą próbę przychodziłam do teatru, znając tekst. To się prawie nie zdarza. Kiedy inni aktorzy mówili, że jestem nadgorliwa, odpowiadałam, że nauczyłam się z lenistwa, żeby mieć to już z głowy, żeby zrobić rolę jak najszybciej. Ale to nieprawda. Tylko ja wiem, jak pracowałam nad każdym monologiem, nad każdym słowem.

Ktoś mnie kiedyś zapytał o zapach dzieciństwa. Podaję przepis na zupę z dzieciństwa: woda, nieliczne kawałki kartofla, kawałki brukwi. Mówiłam mamie, że wolałabym skwarki zamiast brukwi. Ale to nie jest zapach, do którego chcę wracać. Waliców, Ciepła, bożnica na Grzybowskiej. Te ulice też miały swój zapach. W naszej kamienicy mieszkał żydowski kantor. Pięknie śpiewał. Ten śpiew był jak modlitwa. Dozorcą był katolik. I tak wtedy wszyscy mieszkali obok siebie, bez sporów. Dlaczego opowiadam o zapachach? Bo zostają, nawet, gdybym nie chciała. A ja zawsze powtarzałam, że jestem "zapachowa".

Mam kilka lat i szmacianą lalkę uszytą przez mamę. Inne dziewczynki mają lalki porcelanowe. Ale ja nie mam takich marzeń. Koleżanki mówią o domkach dla lalek. Widzę, że przed sklep obuwniczy pani wystawia pudełka po butach. Takie pudełko - myślę - to idealny dom do mojej lalki. Wtedy po raz pierwszy siebie wyreżyserowałam. Ułożyłam w głowie tekst i postanowiłam go zagrać. Już dzisiaj nie pamiętam, co powiedziałam. Pamiętam jednak, że zagrałam dokładnie to, co narodziło się w mojej głowie. Po raz pierwszy miałam tremę. I wróciłam do domu z pudełkiem.

Ale moją ulubioną zabawką był pluszowy pies na sznurku. Ciągnęłam go za sobą i nawet wydawało mi się, że szczeka. Chciałam mieć dużo pluszowych zabawek. Przytulać się do nich. Dostawałam je przez całe życie, od wielbicieli. Do dzisiaj mam do nich słabość. Ustawiam je na kanapie w swoim warszawskim mieszkaniu.

Jak byłam mała, to przekręcałam wyrazy. Rodzice długo jeszcze przypominali mi, jaka byłam zabawna już wtedy. Kocielatka zamiast czekoladki, forfutan zamiast fortepianu, flofle zamiast kartofle...

Nasz dom był wypełniony książkami. Ojciec był zecerem, drukarzem, składał książki ręcznie. Dla mnie książki oczywiście najpierw pachniały, dużo później odkryłam litery. Ojciec wracał do domu szczęśliwy, kiedy udawało mu się kupić jakiś rzadki egzemplarz. Mama wściekała się wtedy. Powtarzała, że nie ma za co dzieciom butów kupić.

W domu rządziła mama, a ojciec był dla nas surowy. Muszę przyznać, że jako dzieci baliśmy się ojca. Do dziś wspominam jego lekcje. Jednak nauczył mnie miłości i szacunku do pracy. To jej poświęciłam całe swoje życie. Służyłam aktorstwu. Służyłam publiczności. Nic więcej się nie liczyło.

Cdn.

















Reklama