Miałam chyba siedemnaście lat, kiedy zaczęłam spędzać dużo czasu z Jackiem Padlewskim. Jacka poznałam już wcześniej, przyjeżdżał wraz z rodzicami do Karpacza, gdzie moja Mama prowadziła hotel. Teraz zawsze otaczało go czterech przyjaciół. Szybko mnie zaakceptowali i traktowali jak równego sobie kompana. Staliśmy się nierozłączni. Ale ja zakochałam się właśnie w Jacku. Uczucie, jakim do niego pałałam, było nie tylko platoniczne, ale też głęboko skrywane. Nie mogłam nic po sobie pokazać, bo bałam się, że każdy z pozostałych chłopców mógłby poczuć się urażony, że nie jego wybrałam. Ale to on mi się podobał! Pisał poezję i było to takie romantyczne. Pamiętam doskonale nasz długi letni, wieczorny spacer. Staliśmy pod drzewem, słychać było świerszcze. Wtedy pocałowaliśmy się pierwszy raz.
Jacek, którego nazywaliśmy Japą, po moich 19. urodzinach zabrał mnie z całą paczką na zabawę do Karolina, gdzie miał siedzibę sławny wówczas zespół "Mazowsze". Wtedy też zapytałam go, czy zechce się ze mną ożenić. Tak bardzo pragnęłam mieć narzeczonego, a Jacek wydawał mi się ideałem. Japa nie odpowiedział mi wprost, ale z tego, co powiedział, zrozumiałam, że mnie nie chce. Rozpłakałam się, a wszyscy na zabawie myśleli, że tak się wzruszyłam, słuchając piosenki. Gdybym wtedy wiedziała, że po latach Jacek i tak zostanie moim mężem!
Z Andrzejem mieszkała w starym dworku
Upłynęło aż dziesięć lat, zanim na palec założyłam obrączkę. Moim pierwszym mężem został Andrzej Wajda, który już wtedy był znanym reżyserem. Miał wówczas 41 lat. Kiedy się pobieraliśmy, byliśmy już stałą parą, mieliśmy córkę. Poznaliśmy się na planie filmowym. Dostałam rolę księżniczki Gintułtówny w "Popiołach", które Andrzej reżyserował. Zdjęcia kręciliśmy w pałacu w Nieborowie. Dla mnie było to magiczne miejsce, pełne wspomnień z dzieciństwa. Tam zakochaliśmy się w sobie. Choć jednak w tamtym okresie Andrzej był już twórcą z dużym dorobkiem, a ja zaczynałam jako aktorka, nigdy nie wiązałam z tym związkiem żadnych nadziei zawodowych. Pokochałam człowieka, a nie reżysera. Cieszyłam się, że komuś tak fantastycznemu będę potrzebna, że będziemy mieli dom i dzieci.
Ślub musiał jednak poczekać. Najpierw ja wyjechałam do Indii. Trzymiesięczny kontrakt przeciągnął się na rok. Wróciłam do Polski i musieliśmy znów się rozstać. Ja do Belgii na zdjęcia, on do Londynu. Pozostały nam listy. Za pieniądze, które zarobiłam w Indiach, kupiliśmy dom na wsi. Był to niski dworek z wysokim dachem w miejscowości Laskowo-Głuchy pod Warszawą. To w tym dworku przyszedł na świat nasz wielki poeta romantyczny Cyprian Kamil Norwid. Małżeństwo miało uporządkować nam życie.
Tymczasem nadal byliśmy w ciągłych rozjazdach, a remont dworku zdawało się że nie miał końca. Czułam się samotna. Koniec przychodził powoli, w pewnym momencie dopadła nas bezsilność. Teraz widzę, że nie dorosłam do takiego związku, nie wiedziałam, czego oczekuję od życia. Pięć lat byliśmy razem. Andrzej był zbyt dobry, a ja tego nie potrafiłam docenić.
Witek dbał o wszystko
Kolejnym etapem w moim życiu był Witek Orzechowski, młody reżyser. Uczucie do niego pozwoliło mi wytłumaczyć przed samą sobą rozstanie z Andrzejem. Nim się obejrzałam, Witek wprowadził się do mnie. Wtedy nie mieszkałam w Głuchach, tylko w Warszawie, na ulicy Górnośląskiej. Nadzwyczaj dobrze zajmował się domem i Karusią. Małżeństwo z Witkiem było jednak przypadkowe i któregoś dnia tak po prostu doszłam do wniosku, że nic do niego nie czuję.
Wtedy też do Warszawy zjechał z Francji mój ukochany z lat młodzieńczych, Jacek Padlewski. Teraz już był architektem. On dopiero co rozstał się z żoną, ja miałam kryzys w małżeństwie. Wróciło młodzieńcze zauroczenie. Ale historia się powtarzała. Ja nadal byłam w ciągłych rozjazdach. Grałam w wielu zagranicznych filmach, jeździłam na festiwale. On pracował dużo, ale odwiedzał mnie w Polsce. Pomimo to postanowiliśmy spróbować być razem. Po wielu doświadczeniach z poprzednich małżeństw byłam pewna, że nam się uda.
Miałam 38 lat, kiedy wyszłam po raz trzeci za mąż. Wcześniej urodziła się nam Wiktoria, córeczka, której obydwoje pragnęliśmy. Zmieniło się moje życie. Z Jackiem zamieszkałam w Marsylii. Tam tęskniłam za Polską, a w Warszawie za Marsylią.
Spotkanie i rozstanie z Jackiem
Pierwszy raz byłam zależna od mężczyzny finansowo. Zaczęłam jednak grać we francuskich filmach i wreszcie miałam swoje pieniądze. Rzadko widywaliśmy się z Jackiem. I nasze małżeństwo też się rozpadło. Wróciłam do Polski i wyciągnęłam wnioski z moich trzech małżeństw.
Nigdy nie próbowałam polegać na mężczyznach. Zawsze z moimi mężami było tak samo: wielki wybuch miłości, euforia, a później wszystko zmieniało się w zwykłą codzienność. Małżeństwo powinno otwierać ludzi na świat, a nie uzależniać ich od siebie... A ja lubię mieć wszystko w swoich rękach.
Dziś najważniejsze są dla mnie moje córki. Pomimo że pomiędzy nimi jest różnica dziesięciu lat, bardzo przyjaźnią się ze sobą. Mają różne życie, różne doświadczenia, dużo je dzieli. Jednak potrafią ze sobą rozmawiać.
Karolina była wcześniakiem. Dzieciństwo spędziła na wsi. Całymi dniami bawiła się na powietrzu, odwiedzały ją zwierzęta, którym nadawała imiona. Bardzo je kochała. Kiedy była mała, prowadziła nawet dziennik, w którym stawiała stopnie dzieciom i dorosłym w zależności od ich zachowania wobec zwierząt. Chciała być zawsze blisko nich. Potem Karusia skończyła prawo, a teraz hoduje w dworku na wsi konie, psy, kozy, kaczki... Ona zawsze umiała żyć, jak chciała. Wiktoria natomiast jest marzycielką. Dziś ma męża i dzieci, mieszka za granicą.
Moje córki to moje życie. Cały czas starałam się im wpoić honor, zaufanie i lojalność. Chciałam dać im jak najwięcej wolności w życiu. Mam nadzieję, że mi się to udało.