"Orchidea"
Marcin Świetlicki, Gaja Grzegorzewska, Irek Grin
Wyd. EMG 2009
Ocena: 4/6



Marcin Świetlicki („Dwanaście”, „Trzynaście” i „Jedenaście”), Gaja Grzegorzewska („Żniwiarz”, „‚Noc z czwartku na niedzielę”) oraz Irek Grin („Bezpański pies” i „Pan Szatan”) to twórcy kryminałów stricte krakowskich. Ale nie to decyduje o wyjątkowości ich wspólnej książki. „Orchidea” to powieść-blaga. Wbrew rynkowym zasadom czołowy poeta pokolenia Brulionu, podwawelska filmoznawczyni oraz wydawca i miłośnik literatury kryminalnej pisali ją w odcinkach. Kolejne odsłony publikował ogólnopolski portal internetowy. Szefostwo witryny nie poznało się jednak na walorach „Orchidei”, i zerwało współpracę.




Reklama

Poszło, jak mniemam, o to, że literackie kuglarstwo i autotematyzm trochę przysłoniły sensacyjną intrygę i napięcie zwykle towarzyszące kolejnym etapom dochodzenia. Ale nie o wyjaśnienie tego kto i dlaczego zabił (a przynajmniej nie tylko o to) tu chodzi. Akurat dla mnie ta niejednoznaczna wymowa to jeden z walorów powieści.



Rzecz, ma się rozumieć, dzieje się w Krakowie. W mieście smoka pod mostem znaleziono powieszona kobietę. Denatka, nazywana Orchideą, miała przypięty do płaszcza kwitek z sentencją: „Co ma wisieć, nie utonie”. W celu rozwiązania zagadki zwiera szyki trójca wawelskich detektywów. Rozmytym przez Calvados Złotą Jesień (napitek obficie sączony przez bohaterów w miejscowych knajpach – „Orchidea” to także menelski przewodnik po Krakowie) tropem podążają bohaterowie z innych kryminałów Świetlickiego, Grzegorzewskiej i Grina. Jest więc chandlerowski mistrz, o którym nie ma nic „nawet w konstytucji”. I energiczna, ponętna blondynka z blizną, Julia Dobrowolska, za którą maślanym wzrokiem wodzi Józef Maria Dyduch, ekszakonnik, abstynent i amator joggingu. Kolorytu dopełnia komisarz Ostrowski, policjant, prowadzący drugie życie i alternatywne śledztwo w wirtualnym świecie „Second Life”.

A to wcale nie koniec intertekstualnych gier z czytelnikiem, na które do końca powieści (a nawet dłużej) pozwalają sobie autorzy. „Orchidea” skrzy się absurdalnym humorem, ironicznymi aluzjami do artystycznego światka, biografii twórców i kryptocytatów z różnych rejestrów kultury. Od literatury („po czterech setkach wódki ten świat przerażający jest tym bardziej” – konstatuje mistrz, parafrazując wiersz Świetlickiego) po lokalne legendy miejskie (przywoływana postać seryjnego mordercy Karola Kota). Są nawet antywarszawskie supozycje, którymi pod Wawelem karmią się chyba na równi z bajglami. Jeśli ktoś lubi krakowski splin, to w „Orchidei” znajdzie jego błyskotliwe literackie wcielenie.