Ahmad jest synem białej Amerykanki i egipskiego studenta, który wrócił nad Nil zaraz po spłodzeniu dziecka. Razem z mamą mieszka w stanie New Jersey w miasteczku, które miało wprawdzie swoje czasy świetności, teraz jednak, kiedy zakłady przemysłowe przeniosły się w tańsze rejony, zamieniło się w getto.
Ahmad nietypowo przechodzi problemy wieku dojrzewania: zamiast, jak pokolenie jego rodziców, buntować się przeciw tradycyjnej moralności, wprost przeciwnie, oburza się na zbytnią wolność, materializm i cielesność, których symbolem są dziewczyny obnoszące się w szkole z gołymi pępkami.
W ramach sprzeciwu wobec tego straszliwego wyuzdania idealizuje kulturę swojego nieznanego ojca, uczęszcza do szkoły koranicznej i kształci w sobie nienawiść do Zachodu. Obmyśla też plan bogobojnej zemsty, którego elementami, poza jego młodym życiem, mają być ciężarówka wyładowana materiałami wybuchowymi oraz tunel prowadzący do Babilonu, czyli na Manhattan.
Updike bardzo się przyłożył do tego projektu powieściowego. Opowiadał w wywiadach, że zbierając materiały, zjeździł całe New Jersey. Stąd realistyczne opisy podane w ramach typowych dla Updike’a świetnych fresków historyczno-geograficzno-socjologicznych. Ale w ferworze tej naturalistycznej kwerendy pisarz zapomniał chyba o najważniejszym materiale - swojej własnej zdolności do wczucia się w postać bohatera.
Ahmad, świętoszkowaty laluś, który w seksownym dekolcie koleżanki ze szkoły widzi pokusę Szatana, od pierwszej strony tylko nas denerwuje. Jego drewniane uwagi na temat zgnilizny Zachodu to potworki przepisane z broszur dla muzułmańskich ćwierćinteligentów. Updike nawet uzasadnia, że tym właśnie są - cytatami z przemówień imama - ale, niestety, nie wystarczy powiedzieć "Chciałem napisać drętwo", żeby przestało być drętwo.
A przecież wydawałoby się, że właśnie Updike mógłby z sukcesem stworzyć opowieść o nowym zjawisku nienawiści do naszej cywilizacji. Autor "Królika" ma poczucie powinności - dziś już spotykane chyba tylko w Ameryce - żeby być współczesnym Balzakiem. Chciałby w każdej książce mówić o coraz to nowych istotnych problemach współczesności.
Jego bohaterowie wyszli z purytańskich powojennych lat dobrobytu, kiedy jedynym marzeniem było szybko założyć rodzinę i kupić dom, przeżyli rewolucję seksualną lat 60., doświadczyli rozpadu więzi międzyludzkich w latach 80. i 90. Historia społeczna Ameryki całkowicie zdefiniowała ich życie. Teraz, kiedy nastały czasy terroryzmu i nienawiści, czemu nie mieliby stać się ich zakładnikami? Zauważmy przy tym, że - nawet w kontekście bogatej już literatury poświęconej zamachom terrorystycznym - Updike wybrał perspektywę ambitną i wcale nie oczywistą.
Na przykład Jonathan Safran Foer, chcąc napisać o 11 września, opowiedział historię dziecka osieroconego przez ojca zabitego w WTC ("Strasznie głośno, niesamowicie blisko"). Updike to pisarz zbyt wysokiej próby, by w głowie mu były takie sentymentalne formuły. Jego ambicją było ni mniej, ni więcej, tylko odpowiedzieć na kluczowe pytanie: dlaczego nas nienawidzą?
Niestety, okazało się to niemożliwe. Jak bowiem człowiek updike'owski miałby nienawidzić Ameryki, skoro już w przedszkolu został nauczony, że Ameryka jest największym osiągnięciem ludzkości? Jak miałby nie cierpieć siebie i zmysłów, skoro jego podstawową kondycją jest zmysłowość i samozadowolenie? Updike to pisarz reprezentujący ten szczególny amerykański optymizm, który sprawia, że nawet klęski bohatera podszyte są radosną witalnością - co widać w jego twórczości, począwszy od czasów doskonałego, zmysłowego "Centaura" aż po "Miasteczka", ostatnią powieść Updike'a wydaną w Polsce. I próbując stworzyć bohatera nienawidzącego Ameryki, nie może powiedzieć: Ahmad to ja. Dlatego Ahmad to konstrukcja teoretyczna.
Zresztą, czy taka postać w ogóle jest możliwa z punktu widzenia amerykańskich realiów? W zamachach 11 września udział brali cudzoziemcy, którymi rządził resentyment wobec obcej, dominującej kultury. Ahmad to dziecko Ameryki - ale jakoś dziwnie mało zintegrowane jak na ten kraj, gdzie od przedszkola śpiewa się hymn amerykański i przysięga wierność narodowej fladze. Pod piórem Updike'a przypomina chwilami raczej dzieci z francuskich "cité" czy brytyjskich gett, wychowywane w duchu nienawiści do Zachodu. A przecież specyfiką Ameryki jest właśnie to, że udało jej się wprowadzić w życie znacznie doskonalszy system integracji.
Czy znaczy to jednak, że w Ameryce w ogóle niemożliwy jest bunt, bo wszyscy szczęśliwie wyznają filozofię: "Pan wierzy w to, ja wierzę w tamto, i wszyscy się zgadzamy"? Czy pisarz na wskroś amerykański, zakochany w Ameryce, taki jak Updike, w ogóle nie może opisać zdesperowanego rebelianta przeciw własnej kulturze? Przeciwnie, ale żeby brzmieć wiarygodnie, musiałby pozostać wierny typowo amerykańskiej ścieżce buntu, która nie ma nic wspólnego z islamem.
W Ameryce dość regularnie trafia się przecież nastolatek, który bierze karabin i morduje kolegów w jakimś Columbine. I to byłby właśnie prawdziwy Ahmad - czasem, kiedy Updike zapomina o dusznej islamskiej ideologii i daje bohaterowi odetchnąć - to właśnie jest Ahmad. Żadne tam porte-parole społeczności islamskiej czy anioł apokalipsy zachodniego Babilonu, ale chłopiec, który zgodnie z na wskroś amerykańskim - nie islamskim - imperatywem indywidualizmu chce dokonać Czynu, zostać dostrzeżony przez masy.
I jeśli Updike musi polec artystycznie, to nie dlatego że nie rozumie psychiki terrorysty islamskiego, ale dlatego że islamskiego terrorystę chciał zrobić z chłopca, który powinien być zupełnie kim innym - błyskotliwym, śmiałym, zdesperowanym Huckiem Finnem. Jedynym terrorystą, którego mogłoby namalować jego patriotyczne, euforyczne pióro. W rzeczywistości możliwi są, jak wiemy, także inni terroryści: fanatycy zniewolenia, ofiary resentymentu. Ale o nich powinni mówić zupełnie inni pisarze.
Czy Ahmad w końcu zdetonuje swój ładunek? Nie powiem. Zresztą los tego papierowego dzieciaka niewiele nas obchodzi. Nauczka z tej książki jest taka: nawet palące kwestie współczesności wolno opisywać tylko z głębi własnego doświadczenia.
John Updike, "Terrorysta", Rebis 2007
Czy można stworzyć bohatera nienawidzącego Ameryki, jeśli się jest tej Ameryki zapamiętałym admiratorem? Pokazać przekonująco człowieka brzydzącego się cielesności, jeśli całe życie pisało się peany na cześć zmysłów? "Terrorysta", najnowsza powieść wybitnego amerykańskiego pisarza Johna Updike'a, niestety, nie odpowiada pozytywnie na te pytania.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama