Pani koszmar ze stalkingiem zaczął się od wiadomości na Facebooku?

Katarzyna Dacyszyn: Tak, to były bardzo dziwne, napisane niecodziennym językiem wyznania miłości od nieznajomego mężczyzny, które już od samego początku wywoływały we mnie lęk i niepokój. Instynktownie czułam, że coś jest nie tak.

Reklama

Wiedziała pani, kto jest nadawcą tych wiadomości?

Z początku nie, ponieważ one spływały z bardzo wielu, w większości fikcyjnych kont. Jednak w kilku z nich opisane były faktyczne sytuacje, które mnie spotkały. Na przykład to, że miałam problem z samochodem pod blokiem. Zaczęłam wówczas domyślać się, że musi to być ktoś, kto obserwował mnie z okna, a więc jeden z moich sąsiadów.

Reklama

Z początku ignorowała pani te wiadomości?

Kasowałam je i blokowałam konta, z których były nadawane. Byłam zajęta swoim życiem, nie poświęcałam temu uwagi

W którym momencie poczuła pani, że to nie jest tylko zabawa, ale realne zagrożenie?

Ten moment nastąpił po kilku latach. Dostałam smsa na swój numer telefonu, który był zapowiedzią próby kontaktu w świecie realnym i wówczas poczułam prawdziwe zagrożenie. Wtedy do mnie dotarło, że to jest moment, w którym należy te sprawę zgłosić do organów ścigania.

Reklama

Jak czuła się pani jako ofiara stalkingu?

Bardzo niekomfortowo. Poczucie bycia obserwowanym przez kogoś, kto próbuje w jakiś sposób poznać moje życie w bardzo prywatnych sytuacjach i chce znać mój rytm dnia jest niepokojące i budzi niezgodę. Zazwyczaj sami decydujemy o tym, kogo zapraszamy do swojego życia, a w tej sytuacji ktoś zupełnie obcy usilnie próbował zaistnieć w moim życiu i wiedział na mój temat bardzo wiele. To budziło strach, poczucie zaniepokojenia, wewnętrzny sprzeciw wobec tego, że ktoś bez zaproszenia chciał wtargnąć w moją prywatną sferę życia.

Stalking zwykle kojarzy nam się z osobami publicznymi, bądź z prześladowaniem przez byłych partnerów. Pani stała się ofiarą zupełnie obcego mężczyzny. Zastanawiała się pani czasem, dlaczego to na pani skupiła się jego obsesja?

Nie analizowałam tego. Rozumiem, że zostałam przez niego zauważona. Działałam wówczas intensywnie zawodowo, stworzyłam własną markę bielizny, zostałam zaproszona na Fashion Week do Nowego Jorku, miałam też swoje życie prywatne, to wszystko o wiele bardziej mnie pochłaniało. Miałam też świadomość, że nie jestem jedyną kobietą w Polsce, która zwraca uwagę innych mężczyzn, a oni próbują się kontaktować. Takie rzeczy się dzieją, więc z początku nie byłam tą sytuacją jakoś zdziwiona.

Co zatem odróżnia zainteresowanie i normalną chęć nawiązania kontaktu od prześladowania?

Ocena sytuacji nie jest łatwa, bo granica między zalotami, a stalkingiem jest bardzo płynna. Często kobiety mylą zaloty z prześladowaniem i mówią, że miały stalkera, bo ktoś wysyłał im wiadomości i przynosił do domu kwiaty.

Kiedy zaloty, okazywanie zainteresowania, stają się stalkingiem?

Granica zostaje przekroczona wtedy, gdy ofiara czuje się zagrożona, sytuacja trwa dłużej niż trzy miesiące i nie ustępuje pomimo tego, że ofiara wyraźnie dała do zrozumienia, że nie życzy sobie kontaktu. W takiej sytuacji należy już zbierać dowody, nagrania, wiadomości, wszystko, co może pomóc przy ewentualnym dochodzeniu w sprawie stalkingu. Kiedy bowiem zgłaszamy sprawę do organów ścigania, musimy mieć czym poprzeć swoje zarzuty.

Wspomniała pani, że zanim zdecydowała się zgłosić sprawę na policję, minęło kilka lat. Czy to oznacza, że w pani przypadku początki stalkingu nie były zbyt intensywne?

To prawda. Stalking może bowiem przybierać kilka form i mieć różne przyczyny. Według szkoły australijskiej jest 5 typów stalkerów, którzy różnią się zarówno motywacją, jak i intensywnością kontaktu. Bywa tak, że stalking ma bardzo intensywną postać. Znam przypadek, w którym ofiara otrzymuje ok. tysiąca połączeń telefonicznych tygodniowo. Nie wyobrażam sobie, jak można przy takiej formie prób nawiązania kontaktu normalnie funkcjonować. W moim przypadku zaś próby te nie były tak częste, czasem pojawiały się raz na kilka miesięcy. Natomiast ja miałam do czynienia ze stalkerem drapieżnikiem, czyli najrzadszym, ale i najbardziej niebezpiecznym typem. Taki człowiek nie ujawnia się często, ale planuje atak i dąży do jego realizacji.

Jak odróżnić niegroźnego stalkera od takiego, który będzie próbował fizycznie skrzywdzić swoją ofiarę?

Każda forma stalkingu może być niebezpieczna, nawet jeśli stalker nie będzie dążył do fizycznego ataku. Stalking to próba osaczenia, zawładnięcia ofiarą i wpędzenia jej w stan depresyjny. Nie musi to być zagrożenie bezpośrednie. Agresja psychiczna może być równie niebezpieczna. Ofiara stalkingu w wyniku osaczenia, czuje się bezradna, samotna i często jedynym rozwiązaniem i ucieczką z tej sytuacji staje się dla niej samobójstwo. Przepis mówiący o stalkingu przewiduje wyższy wymiar kary za taki czyn, w wyniku którego ofiara targnęła się na własne życie.

Jak została pani potraktowana przez policję, kiedy zgłosiła im pani swój problem?

Bardzo profesjonalnie. Nie mam żadnych zastrzeżeń w stosunku do policji. Trafiłam do Wojewódzkiej Komedy Policji, gdzie funkcjonariusze mieli już takie doświadczenia i wiedzieli, jak przeprowadzić dochodzenie w sprawie stalkingu.

Czy zdarzyło się pani, że ktoś bagatelizował pani problem? Podejrzewam bowiem, że czasem ofiary powstrzymują się przed zgłaszaniem sprawy na policję właśnie w obawie przed tym, że ktoś uzna że dramatyzują.

Ja się z takim podejściem nie spotkałam. Jeśli ktoś bagatelizował tę sytuację, to ja sama. Bardzo długo bowiem myślałam, że nie ma co przesadzać, że może temu człowiekowi przejdzie jak nie będę reagować. Jednak kiedy zgłosiłam się na policję z twardymi dowodami, nikt nie zbagatelizował problemu. Moją sprawą zajęto się rzetelnie i wszystko poszło świetnie, do momentu samego ataku.

Została pani zaatakowana stężonym kwasem siarkowym w budynku sądu, tuż przed rozprawą. Co zawiodło?

System bezpieczeństwa w budynku sądu nie zadziałał, przepisy okazały się niewystarczające. Dopiero po ataku wyciągnięto wnioski i jeszcze kiedy byłam w szpitalu dotarły do mnie informacje, że zmieniono i zaostrzono przepisy bezpieczeństwa w sądach

Do ataku doszło podczas pierwszej rozprawy?

Nie, to miała być trzecia rozprawa, dwie poprzednie się nie odbyły z powodu jego nieobecności. To miała być formalność, wszyscy przewidywali, że i tym razem stalker się nie pojawi i sprawa znów zostanie odroczona.

Obawiała się pani tego spotkania?

Rozprawa miała się odbyć w poniedziałek, a ja przez cały weekend miałam dziwne przeczucia i bardzo się denerwowałam. Próbowałam uspokajać samą siebie, że mój lęk jest nieuzasadniony, bo przecież pojawimy się w sądzie, a rozprawa znów zostanie odroczona. Kiedy mówiłam mojej pełnomocniczce, że strasznie boję się tego dnia, uspokajała mnie, że nie ma czego, bo przecież budynek jest chroniony, że nie będę tam sama, że będzie mnóstwo świadków. Zapewniała, że mój lęk jest nieuzasadniony. Ja jednak czułam inaczej i od czasu ataku znacznie uważniej słucham swoich wewnętrznych odczuć

W książce pisze pani o tym, że kiedy stalker podszedł do pani na sądowym korytarzu ze słoikiem wypełnionym nieznaną cieczą, instynktownie odwróciła pani głowę, co zminimalizowało obrażenia. Wspomina pani też o tym, że kiedy mężczyzna powiedział, że jest to kwas siarkowy, przypomniała pani sobie informacje na temat tego, co powinno się zrobić z takimi obrażeniami i zaczęła pani szukać dostępu do bieżącej wody, żeby przemywać oparzone miejsca. Wykazała się pani niezwykłą przytomnością umysłu jak na tak dramatyczne okoliczności

Myślę, że my wszyscy mamy wewnętrznie w nasze DNA wdrukowany instynkt przetrwania. Musimy tylko mu zawierzyć. Często słyszę od innych kobiet, że jestem silna, bo przetrwałam ten koszmar. A ja uważam, że to po prostu ewolucja przygotowała nas do tego, żebyśmy byli w stanie radzić sobie z takimi kryzysowymi sytuacjami. U mnie ten instynkt obudził się w momencie drastycznym, kiedy byłam bliska śmierci ale pozwolił mi przetrwać. Staram się mówić o tym tak często jak się da i zachęcać ludzi do tego, żeby wierzyli w swój instynkt przetrwania i wolę walki, bo naprawdę, zwłaszcza w kryzysowych momentach one się uruchamiają.

Po ataku pani prześladowca został od razu zatrzymany, a pani trafiła do szpitala. Czy tam wciąż czuła się pani zagrożona?

Trafiając do szpitala czułam się bezpiecznie. Właściwie byłam szczęśliwa, że spędzę tam tyle miesięcy. Olbrzymi lęk czułam w momencie, w którym miałam opuścić szpital. Bardzo nie chciałam stamtąd wychodzić i trochę wypchnięto mnie na siłę, bo uznano, że jeśli pacjentka tak bardzo polubiła szpital, że nie chce iść do domu, to znaczy jest źle i powinnam jak najszybciej wrócić do społeczeństwa i normalnego życia. To jednak nie było łatwe.

Dlaczego?

Ponieważ straciłam zaufanie do wszystkiego. Zostałam zaatakowana w instytucji, która w teorii powinna być najbezpieczniejszym miejscem w kraju. Okazało się, że prawie straciłam tam życie, wiec poczucie zagrożenia było we mnie non stop i trwało aż do momentu, w którym zapadł wyrok, a właściwie do chwili, w której ten wyrok się uprawomocnił.

Udało się pani wywalczyć zmianę kwalifikacji czynu, dzięki czemu pani prześladowca trafił do wiezienia na 25 lat

Tak. Początkowo był oskarżony o usiłowanie oszpecenia i uszkodzenia ciała. Ja jednak przekonałam swojego adwokata do tego, żebyśmy zawalczyli o zmianę kwalifikacji czynu. Mecenas Bartosz Tiutunik był jedną z niewielu osób, które uwierzyły, że da się to zrobić, żeby atak w twarz takim narzędziem, jakim jest stężony kwas siarkowy zakwalifikować jako usiłowanie zabójstwa z zamiarem ewentualnym.

Jak wam się to udało przekonać sąd do zmiany kwalifikacji czynu?

W wyniku ataku miałam oparzone drogi oddechowe, zatrucie chemiczne, poważne oparzenia. To mogło się skończyć śmiercią. Gdybym instynktownie nie odwróciła głowy mogłabym zachłysnąć się tą cieszą i wówczas nie byłoby szans na przeżycie. Podparliśmy się też przykładami takich ataków, po których ofiary umierały. Jeden z przypadków miał miejsce w Polsce, w Warszawie, gdzie starsza pani oblana kwasem zmarła po kilku dniach. Więcej takich przykładów pochodziło zza granicy. Był to pierwszy tego typu wyrok w Polsce gdzie atak kwasem został potraktowany jako usiłowanie zabójstwa.

Napastnik trafił na 25 lat do więzienia. Zdarza się pani myśleć o tym, co będzie, kiedy odsiedzi swój wyrok?

Zdarza się oczywiście, ale nie są to myśli, na których się skupiam. Nigdy nie wiemy, co się zdarzy kolejnego dnia, nie ma więc sensu zajmować sobie głowy lękiem przed czymś, co wydarzy się za 25 lat. Hołduję zasadzie „przyjdzie czas, będzie rada”, więc zacznę o tym myśleć, kiedy przyjdzie na to pora.

Skąd w pani taka siłą?

Wiele osób mnie o to pyta. I z jednej strony myślę, że doświadczenia życiowe w pewnym stopniu mnie zahartowały i wzmocniły. Z drugiej strony jednak, przed atakiem korzystałam z pomocy psychoterapeuty, miewałam stany depresyjne, olbrzymie lęki. Nie wiem więc, czy mam taką silną konstrukcję psychiczną, jak się niektórym wydaje. Po ataku zostałam otoczona bardzo solidną opieka psychologiczną i psychiatryczną, choć od początku odmawiałam przyjmowania leków psychotropowych. Wiedziałam, że jeśli nie przepracuję tego, tylko będę zagłuszać lekami, to ten problem do mnie kiedyś wróci i tak będę musiała stawić mu czoła. Uznałam też, że czas, w którym walczę o swoje zdrowie, rehabilituję się, jestem poddawana operacjom, jest dobrym momentem na to, żeby zatroszczyć się również o swoją psychikę. Podjęłam więc walkę na wszystkich frontach.

W jednym z wywiadów powiedziała pani, że wybaczyła swojemu napastnikowi. Mam jednak wrażenie, że pani odpersonalizowała ten atak. Używa pani bowiem takich określeń, jak „zdarzył się taka sytuacja”, „dokonał się atak”. Czy patrzenie na atak bardziej jak na wypadek, pomaga pani sobie z tym poradzić?

Ten człowiek nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Nie znaliśmy się, nie mieliśmy żadnej relacji. Nie ma wiec sensu, żebym się nad nim zastanawiała, analizowała jego motywy itd. Nic mi to nie da. Zdarzyło się, trzeba pójść do przodu.

I naprawdę pani wybaczyła?

Sądzę, że tak. Dużo łatwiej jest wybaczyć zupełnie obcej osobie. Trudniej jest wybaczyć komuś bliskiemu, kto nas znał, kogo darzyliśmy jakimś uczuciem i kto nas świadomie skrzywdził. Mój napastnik był mi zupełnie obcy, a w dodatki sięgnął po tak żenujący czyn. Gardzę sposobem, w jaki ten człowiek chciał mnie zniszczyć i upokorzyć. Szkoda mojego czasu na analizowanie jego i jego czynu. Dzięki temu jest mi łatwiej iść do przodu.
Lubię też myśleć, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Być może mój ból i moje cierpienie zdarzyły się po to, żebym mogła pomagać innym, żeby zmieniły się przepisy, żeby takie przypadki już się nie zdarzały. Niestety skala przestępstw stalkingu rośnie wraz z rozwojem mediów.

Pani historia to bardzo drastyczny przykład na to, jak niedaleko jest od agresji w sieci, do agresji fizycznej. Tymczasem jako społeczeństwo zaczynamy się chyba do hejtu w sieci przyzwyczajać, coraz częściej traktujemy go jak coś normalnego.

Myślę, że hejt i stalking to bardzo poważne zagrożenia współczesnego świata. Moje zdanie jest takie, że hejt ma swój początek w mowie nienawiści, która pojawiła się wśród polityków. Od lat obserwuję proces coraz większego społecznego przyzwolenia na publiczne obrzucanie się błotem. Dziś wylewanie na kogoś hejtu w sieci nie robi już dużego wrażenia. A pamiętajmy, że hejt jest narzędziem stalkerów. Na szczęście zauważam też, że świadomość tego problemu jest coraz większa. Ludzie już wiedzą, że w sieci nie jesteśmy bezkarni. Zagrożenia wirtualne zaczynają przybierać coraz ostrzejszą formę, ale są też coraz bardziej dostrzegane. Jednostki policyjne do walki z cyberprzestępczością zaczynają być rozbudowywane, ponieważ jest to realny problem. Zagrożenia w sieci mogą mieć przełożenie na rzeczywistość, czego moja historia jest brutalnym przykładem.

Mówi pani jednak, że nie czuje się ofiarą

Nie czuję się ofiarą, bo jestem typem fightera, wojowniczki. Pomimo blizn i tego co przeżyłam, nie znoszę, kiedy ktoś traktuje mnie z politowaniem.
Nie napisałam książki „Kobieta z blizną” po to, żeby opisać drastyczne szczegóły ataku. Napisałam ją dlatego, że czuję, że zebrałam siły i chcę oddać całe dobro, jakie otrzymałam od ludzi. Chciałabym, żeby moja historia motywowała innych do odnalezienia w sobie siły do walki o siebie.

Media