Jeden z bohaterów pani książki podsumowując szwedzkie społeczeństwo mówi: „Wszystkiego się boimy, unikamy faktów” – czy to dlatego Szwedzi nie przejmują się pandemią koronawirusa?

Katarzyna Tubylewicz: O nie, w przypadku koronawirusa działa raczej szwedzki racjonalizm, szwedzki spokój i tendencja do tego, by ufać ekspertom. Postawa Szwecji zadziwia świat, ponieważ nie wprowadzono tu całkowitego lockdownu. W dodatku dystansowanie społeczne, którego celem jest spowolnienie przebiegu epidemii, tak by nie obciążyć nadmiernie służby zdrowia, odbywa się głównie poprzez przekazywanie obywatelom porad i sugestii, a nie nakazów. W Szwecji zamknięto uniwersytety i licea, ale pozostawiono otwarte podstawówki i przedszkola, działają kawiarnie, restauracje i wszystkie sklepy, ludzie mogą zwyczajnie chodzić po ulicy, iść na siłownię (choć większość Szwedów korzysta teraz z siłowni na powietrzu) czy, jak ja, na jogę. Jednocześnie większość Szwedów pracuje z domu, nikt nie będzie podróżował po kraju w czasie Wielkanocy, bo jesteśmy proszeni o pozostanie w swojej okolicy, aby wirus nie rozprzestrzeniał się niekontrolowanie. Wiem, że cały świat patrzy na szwedzką wersję izolacji „lagom” z niedowierzaniem i wielu czeka na to, że „w Szwecji będzie jak we Włoszech”, że zacznie się panika, zapanuje chaos i wszyscy będą żałowali, że nie zamknęli się w domach na trzy spusty. Co będzie jednak, jeśli okaże się, że szwedzki model funkcjonuje? Że można zmierzyć się z epidemią nie rujnując całkowicie gospodarki oraz życia wielu ludzi (tych którzy na przykład zbankrutują, stracą pracę, albo wpadną w depresję z powodu nadmiaru samotności)?

Reklama

Jak do pandemii podchodzą sami Szwedzi? Czy nie boją się, że jednak może powtórzyć się w ich kraju tak zwany scenariusz włoski?

Na razie zapewniam, że mieszkańcy Szwecji nie są pogrążeni w strachu, ale nie oznacza to, że nie traktują sytuacji bardzo poważnie. Służba zdrowia jest w pełni wydolna i nie brakuje miejsc na intensywnej terapii. Wszyscy wiedzą, że czekają nas jeszcze jakieś dwa, trzy trudne tygodnie, a potem wirus zacznie pewnie spowalniać. W tym czasie epidemia zacznie przyspieszać w tych krajach, które będę zmniejszały wprowadzone wcześniej radykalne restrykcje. Tak bowiem wygląda logika epidemii. No chyba, że inne kraje zdecydują się na pozostawienie obywateli w domach do czasu wynalezienia szczepionki. Obawiam się jednak, że właśnie taka postawa jest unikaniem pewnych faktów. Johan Carlsson, dyrektor szwedzkiego Folkhälsomynddigheten, czyli Agencji Zdrowia Publicznego, instytucji, której eksperci stoją na czele walki z epidemią w Szwecji, powiedział niedawno w wywiadzie dla "Dagens Nyheter" rzecz następującą: walcząc z wirusem należy pamiętać o tym, że w Szwecji co roku trafia do szpitali 850 000 chorych ludzi. Nie da się uznać walki z Covid-19 za wygraną, jeśli w latach po pandemii szwedzkie szpitale przestaną sobie radzić z ratowaniem życia osób chorych na inne ciężkie choroby. Mówiąc o faktach, warto też myśleć o tym. Zwycięstwo z wirusem, które np. doprowadzi do niemożności finansowania w przyszłości służby zdrowia na odpowiednio wysokim poziomie będzie zwycięstwem pyrrusowym. Na zakończenie warto porównać dziecięciomilionową Szwecję i ośmiomilionową Szwajcarię. W Szwajcarii wprowadzono lockdown, w Szwecji nie. W chwili, gdy rozmawiamy zamknięta Szwajcaria ma kilkaset więcej ofiar śmiertelnych niż otwarta, ale stosująca się do zasad dystansowania społecznego Szwecja.

Jak zmieniło się codzienne życie w Szwecji przez pandemię?

Zmieniło się znacząco, bo większość Szwedów pracuje z domu, na ulicach jest mniej ludzi, organizowanych jest mniej spotkań, obowiązuje zakaz organizowania zgromadzeń większych niż 50 osób, wszyscy nieustannie myją ręce i nie witają się ani podaniem ręki, ani przytuleniem, coraz mniej ludzi jeździ też komunikacją miejską. Z drugiej strony Szwedzi tak jak zawsze uprawiają wiele sportów, głównie na powietrzu, a w słoneczny weekend chodzą na spacery po mieście i siedzą w ogródkach miejskich kawiarń. Ta połowiczna forma izolacji wystarczyła jednak, by na kilka tygodni spłaszczyć krzywą zachorowań. Dzięki temu zyskano czas na znaczące zwiększenie liczby miejsc intensywnej terapii w szpitalach, zbudowanie szpitali polowych i dokonanie koniecznych zmian w strukturze i metodach pracy służby zdrowia, tak by móc pomóc wszystkim potrzebującym pacjentom. Nie wspominając już o tym, że zapewniono lekarzom i pielęgniarkom walczącym z wirusem zarobki wysokości 220 procent ich normalnych pensji.

Reklama

Jak Szwedzi oceniają strategię przyjętą przez swój rząd?

Początkowo wywoływała ona kontrowersje. Jest przecież znacząco inna od tego, co robią nawet najbliżsi sąsiedzi kraju. Sprzeciwiali się jej znaczący publicyści i część środowiska lekarskiego. Dzisiaj poparcie społeczeństwa dla prowadzonych działań, które wydają się jednak skuteczne, jest bardzo duże - wynosi około 75 procent. No i sąsiedzi też zaczynają się powoli otwierać. Dania zapowiedziała otwarcie przedszkoli i podstawówek po świętach.

Czy Szwedzi faktycznie są posłuszni i bez protestów stosują się do zaleceń rządu?

Powiedziałabym raczej, że Szwedzi ufają swoim politykom, a jeszcze bardzie instytucjom państwowym i są wystarczająco solidarni i dojrzali by wziąć ich zalecenia na poważnie. To nie jest kwestia posłuszeństwa, ale partnerstwa. Szwedom odpowiada, że są traktowani jak ludzie dorośli. Tu nie trzeba grozić karami, mandatami i nie wiadomo czym jeszcze, żeby ludzie realizowali to, co im się zaleca. A szwedzcy epidemiolodzy są realistami także dlatego, że rozumieją, iż wprowadzenie drakońskich restrykcji nie jest skuteczne na dłuższy dystans (a ta pandemia nie skończy się niestety za miesiąc) bo bardzo wielu ludzi źle znosi psychicznie skrajną izolację i wielu zacznie się po powiedzmy miesiącu wyłamywać. Dlatego , jeśli sytuacja zacznie się wymykać spod kontroli, a szpitale będą przeciążone, rząd za radą ekspertów na pewno wprowadzi jakieś dodatkowe ograniczenia. Rzecz w tym, że na razie nie ma takiej potrzeby.

Szwedzki spokój w podejściu do pandemii zadziwia świat. Z czego pani zdaniem wynika taka postawa szwedzkiego społeczeństwa?

To jest spokój narodu, który nie ma tendencji do histerii. Dodam też, że mam wrażenie, iż Szwedzi w racjonalny sposób konfrontują się z problemem. Oni po prostu rozumieją, że przed wirusem nie da się schować. On tu na razie zostanie, więc kiedy wyjdzie się z izolacji wirus zacznie się ponownie szybciej rozprzestrzeniać. Dlatego należy się z nim zmierzyć w sposób kontrolowany, ale bez robienia uników, które i tak nie dadzą wymarzonych efektów. Chronić i izolować trzeba grupy ryzyka i ludzi starych. To nie zawsze się udaje. W Szwecji od początku pandemii chroniono domy starców, wprowadzono zakaz ich odwiedzania, a i tak do wielu domów starców wirus się dostał. To bardzo duży problem, teraz wprowadzane są nowe rutyny, by udawało się tego uniknąć w przyszłości. W temacie spokoju i nie ulegania panice to powiedziałabym też, że być może Szwedom nagle przypomniało się, że są Wikingami i żaden wirus nie sprawi, że zrezygnują całkowicie ze swojej wolności. Zwalczą go skutecznie, ale nie żegnając się przy okazji z demokracją.

W swojej powieści sporo uwagi poświęca pani tematom związanym z imigracją sugerując, że Szwedzi przestają sobie tak dobrze radzić z tym problemem.

okładka książki Katarzyny Tubylewicz "Bardzo zimna wiosna" / Materiały prasowe

Polityka migracyjna Szwecji szwankuje, bo Szwecja od lat boryka się z podstawowym kłopotem, którym jest trudność integrowania imigrantów, zwłaszcza tych, z krajów odległych kulturowo, na rynku pracy. Ma to daleko idące konsekwencje i prowadzi często do marginalizacji nowoprzybyłych. Co gorsza zdarza się często, że wykluczenie jest dziedziczne, że także dzieci imigrantów urodzone już w Szwecji nie do końca czują się częścią społeczeństwa szwedzkiego. Szwecja jest od wielu lat krajem otwartym na uchodźców i to jest bardzo piękne i idealistyczne, ale wielokulturowość w wydaniu szwedzkim jest pełna podziałów i nierówności. I to akurat widać też podczas pandemii. Najwięcej zakażeń wirusem odnotowano na imigranckich przedmieściach.

Dlaczego akurat tam?

Ponieważ mieszka tam wielu ludzi, którzy nie znają szwedzkiego, a państwo nie od razu informowało o tym, jak uniknąć zarażenia w innych językach niż szwedzki (teraz już informuje). Bo w dzielnicach imigranckich ludzie są biedniejsi, mieszka ich więcej w mniejszych mieszkaniach, są więc bliżej siebie, co ułatwia zarażenie. Pewną rolę odgrywają też z pewnością czynniki kulturowe, na przykład to, że wśród imigrantów powiedzmy z Bliskiego Wschodu czy Somalii bliższe są relacje pomiędzy pokoleniami niż wśród rodowitych Szwedów, a kontakt ludzi starych z młodymi w sytuacji epidemii Covid19 nie jest niczym dobrym….

W książce pojawia się sugestia, że otwartość na imigrantów i uchodźców w Szwecji jest modna i często kryje się za nią protekcjonalizm i dbałość jedynie o własny wizerunek

Jest modna w pewnych środowiskach i nie ma w tym nic złego, jeśli nie towarzyszy temu hipokryzja. To co piętnuję to pozorna otwartość, moralizowanie na pokaz, i deklaratywna chęć niesienia pomocy uchodźcom, której towarzyszy na przykład niechęć do posiadania uchodźców za sąsiadów, albo ukryte poczucie własnej wyższości. Tylko uwaga: ja nie twierdzę, że to jest jakaś typowo szwedzka przywara. Hipokryzja jest zjawiskiem dość uniwersalnym. W mojej powieści są zarówno wspaniali Szwedzi, którzy z najczystszej potrzeby pomagają uchodźcom oraz tacy, którzy z różnych względów noszą maskę „dobrych i humanitarnych”, a za maską kryje się wielka pustka. Jednak rzeczywiście przyglądam się krytycznym okiem, czemuś co nazywam „parawanem dobroci”, za którym mogą się kryć różne ciemne pobudki i czyny. To bardzo ważny i uniwersalny temat. Także w wymiarze historycznym, o czym też mówi moja powieść.

Jeden z bohaterów pani książki stawia tezę, że Szwecja staje się krajem podziałów i nierówności. To coś, z czym zupełnie nie kojarzymy państw skandynawskich.

Szwecja jest krajem, na którego temat stworzono wiele mitów. Jeden z nich to ten o idealnej równości i sprawiedliwości. To co jest pozytywne w Szwecji to fakt, że tutaj egalitaryzm i sprawiedliwość uważane są rzeczywiście za podstawową wartość i szwedzkie państwo opiekuńcze było tak pierwotnie zorganizowane, by wyrównywać podziały majątkowe i klasowe. Jednak jedną rzeczą są cele i ideały, a inną to jak są realizowane. Podziały w szwedzkim społeczeństwie w ostatnich latach bardzo wzrosły. Szwedzkie miasta są szalenie posegregowane, twój adres mówi kim jesteś. W złych dzielnicach nie ma dobrych szkół, więc pomimo równego dostępu do bezpłatnej edukacji, mamy sytuację, w której są szkoły, w których poziom jest tak fatalny, że uczniowie nigdy nie uczą się dobrze mówić po szwedzku. Z jednej strony w Szwecji są bardzo spłaszczone hierarchie, na przykład w pracy, z drugiej strony rosną podziały majątkowe, a awans społeczny nie jest czymś łatwym zwłaszcza dla dzieci źle wykształconych, bezrobotnych imigrantów.

Imigranci zmienili oblicze przestępczości w Szwecji? W książce pojawia się zdanie, że do niedawna policja zajmowała się takimi sprawami, jak zaginiony kot, a od pewnego czasu, ma ręce pełne roboty w związku z działalnością gangów wszelakiej narodowości.

Powiedziałabym raczej tak, że rosnąca przestępczość w Szwecji, zwłaszcza przestępczość zorganizowana, ma ścisły związek z tym, że istnieją w tym kraju środowiska ludzi tak zmarginalizowanych, że przestępczość jest dla nich jedyną drogą do swoiście pojmowanego sukcesu, czy też do zapewnienia sobie szacunku w grupie. Na drogę przestępczości łatwiej wchodzą ci, którzy są poza systemem, którzy nie widzą dla siebie szansy. W mojej książce pojawia się kilku młodych chłopaków z Afganistanu, wszyscy przyjechali do Szwecji jaki nieletni uchodźcy, ale tylko niektórzy naprawdę byli dziećmi. Jedni są pracowici, uczą się języka i chcą jak najszybciej zacząć pracować, inni nie dają sobie rady, jeszcze inni kombinują. Są i tacy, którzy wybierają drogę szybkich pieniędzy i handlują haszyszem. Afganistan jest światowym liderem w jego produkcji. Piszę też o przestępczości zorganizowanej w Szwecji i to prawda, że w Szwecji bardzo rozwinęły się gangi na różnych imigranckich przedmieściach. To temat niełatwy, ale tym bardziej warto o nim pisać. Moi policjanci sporo o tych sprawach dyskutują i są świadomi tego, że czasem zbyt łatwo jest wpaść w głupie, rasistowskie uogólnienia. Sami tego nie robią i myślę, że moim uważnym czytelnikom także to nie grozi.

Książka „Bardzo zimna wiosna” to początek serii. Z którymi bohaterami czytelnicy będą mieli okazję spotkać się w kolejnych częściach?

W kolejnych częściach powróci trójka moich bohaterów. Jens Vikander dwumetrowy, ostry inspektor kryminalny o złotym sercu, jego współpracownik Björn Fågel i Ewa Ptak z Polski, którą łączą z Jensem i Björnem coraz silniejsze i bardziej skomplikowane związki.

Katarzyna Tubylewicz - pisarka, publicystka, kulturoznawczyni i tłumaczka literatury szwedzkiej. Autorka zbioru reportaży o Szwecji "Moraliści" oraz trzech powieści: "Własne miejsca", "Rówieśniczki" i "Ostatnia powieść Marcela", współautorka antologii "Szwecja czyta. Polska czyta", a także przewodnika "Sztokholm. Miasto, które tętni ciszą". Powieść "Bardzo zimna wiosna" to jej debiut kryminalny i pierwsza część planowanego cyklu.