Bodil Malmsten "Moje pierwsze życie"
(oryg. "Mitt forsta liv")
przeł. Beata Walczk-Larsson
Wyd. WL 2009
Reklama

p

Reklama

„Że też tyle szumu robi się wokół jednej magdalenki, kiedy równie dobrze może ją zastąpić migdałowa drożdżówka. Całe społeczeństwa, cała kultura kulinarna – stracone i odnalezione w smaku migdałowej bułeczki z odrobiną zielonego marcepanu w samym środku” – czytamy w książce „Moje pierwsze życie”.

Nie sądzę, by Bodil Malmsten napisała te słowa śmiertelnie poważnie. Buńczuczne przekomarzanie się z Proustem trzeba chyba potraktować z przymrużeniem oka. Autorka doskonale wie (a przynajmniej mam taką nadzieję), że choćby szwedzka bułeczka była największym przysmakiem na Ziemi, pozostanie tylko bułeczką. Nigdy nie otworzy przed czytelnikiem literackiego świata, do którego kluczem była Proustowska magdalenka.

Ale taka jest narratorka książki – nie boi się wygłaszać banałów. Albo przyjmiemy to z dobrodziejstwem inwentarza, albo poirytowani odrzucimy powieść w kąt. Cóż bowiem począć ze stwierdzeniem w stylu „opowiadanie musi przejść przeze mnie, a to przecież nie pozostaje bez wpływu na jego formę. Każde odtworzenie opowiadania oddala je od prawdy i przybliża je do opowiadania jako takiego”? Wiemy o tym już od dawna, nie trzeba się fatygować, wyjaśniając współczesnemu czytelnikowi, że próba odtworzenia faktów zawsze musi zakończyć się fiaskiem.

Z czasem jednak łapiemy się na tym, że naiwność, z jaką narratorka snuje swoją opowieść, zaczyna nas urzekać. „Ja” mówiące w powieści bywa neurotyczne i egzaltowane: czasem popada w ekscytację, kiedy indziej w rozpacz, oświadczając, że nie dokończy swojej książki, dopóki nie znajdzie jakiegoś ważnego zdjęcia z młodości. Ale bez obaw: po kilku perypetiach dostajemy w końcu obiecaną opowieść. Są więc lata powojenne, mała wioska w górach na północy Szwecji i kilkuletnia dziewczynka o imieniu Bodil, która kiedyś ma zostać pisarką.

Każde dzieciństwo jest mityczną krainą, w której niezmiennie odbywają te same rytuały. Każde dorastanie jest wygnaniem z raju utraconego, do którego już nigdy nie będziemy mieć wstępu. Dlatego zapewnienia Malmsten, że opowiedziana historia o babci, która posługiwała się nikomu już dziś nieznanym dialektem, zabójczo przystojnym ojcu, który opuścił rodzinę, wierzącym w idee lewicowe dziadku i świecie twardych reguł, który wkrótce miało zastąpić państwo dobrobytu, jest tylko legendą – są niepotrzebne. Czytając o dzieciństwie, czyją własnością by ono nie było, chcemy czytać legendy i baśnie, i chyba nigdy nie będziemy nimi znużeni. Mit dzieciństwa w wydaniu Bodil Malmsten nie może równać się z mitem wykreowanym przez Marcela Prousta czy Brunona Schulza, być może zresztą ambicje autorki nie sięgały tak daleko. Nie wiem, czy Malmsten uznałaby to za komplement, ale „Moje pierwsze życie” to po prostu sympatyczna książka.