Wielki Pociąg. Gigantyczny, cały ze szkła i stali. Dwa poziomy w każdej z czternastu olbrzymich, liczących ponad pięćdziesiąt miejsc sekcji. Potężne koła trzeszczące pod
ogromnym ciężarem, sypiące po torach snopami iskier. Zapach rozgrzanego metalu. Piękno i groza. Będąc w środku, podziwiając wysoki sufit, żyrandole i gzymsy, grube, bogato zdobione ramy luster i obite skórami lub wykładane malowanym szkłem ściany, czuło się wyraźnie, że świat wciąż kryje prawdziwe skarby, wykonane ludzką ręką porażające cuda. Zarazem jednak, z jakiegoś dziwnego powodu, którego Daniel Kean nie potrafił sobie wytłumaczyć, człowiek odnosił wrażenie, że wchodząc do środka, zdaje się na łaskę tej maszyny. Drżenie w piersiach i potężny stukot pod stopami uświadamiały mu, że odtąd do niej należy. Każdy, czy to pasażer, czy pracownik, nieuchronnie dochodził do wniosku, że jest tylko drobiną z mięsa i krwi zamkniętą w brzuchu najwyższej technologii.
Daniel lubił to uczucie i podejrzewał, że jego koledzy też je lubią. Jeśli ktoś pracował w Wielkim Pociągu, Wielki Pociąg go chronił.
Daniel podlegał pierwszemu konduktorowi w sekcji czwartej. Dla ułatwienia podzielili się pracą i Daniel zajmował się wyłącznie górą. Jednakże służbowa szatnia znajdowała się na końcu składu, w sekcji czternastej, dlatego najpierw poszedł się przebrać w swój dwuczęściowy szary uniform ze ściągaczami przy nadgarstkach, w kostkach i w pasie, z materiału w czarne kwiaty – logo firmy. Założył też przepisowe sandały, wetknął do lewego ucha słuchawkę, przez którą odbierał polecenia kierowniczki sekcji, i uczesał się stosownie do wymogów firmowej „elegancji”, tak by długie włosy spływały mu na ramiona, zakrywając przy okazji słuchawkę. Kiedy pociąg opuszczał stację, Daniel, już w służbowym stroju, ruszył górą w stronę swojej sekcji, pozdrawiając kolegów i uśmiechając się do patrzących na niego pasażerów.
I właśnie wtedy, dotarłszy do sekcji siódmej, zauważył Klausa Siegla.
Znajdowało się tu jakieś trzydzieści osób. Klaus siedział po prawej stronie, przy samych drzwiach, toteż Daniel zobaczył go od razu. Nie zwróciłby na niego większej uwagi, gdyby nie to, że Klaus najwyraźniej próbował wezwać odpowiedzialnego za tę sekcję konduktora. Zamiast jednak nacisnąć służący do tego celu guzik albo zawołać, podniósł rękę, a że konduktor stał akurat tyłem, nic nie zauważył.
Daniel mógł po prostu dać znać koledze (lub koleżance, nie miał pewności – ani mundury, ani, rzecz jasna, ciała, widziane od tyłu, nie pozwalały odgadnąć płci), ale zamiast tego postanowił samemu sprawdzić, o co chodzi. Zawsze mógł później przekazać życzenie pasażera właściwej osobie.
Przywołał na twarz uprzejmy służbowy uśmiech i nachylił się lekko.
– Dzień dobry, nazywam się Daniel Kean i należę do obsługi sekcji czwartej. Czy mogę w czymś pomóc?
Chłopak podniósł na niego wzrok. Siedział tuż koło okna. W szybę, oświetlaną przez migające na zewnątrz światła, uderzały poskręcane bicze deszczu. W środku panowały cisza i spokój, na zewnątrz był tylko ryk i chaos.
– Tak, ty też się nadasz – rzekł Klaus Siegel, powoli kiwając głową.
Wydawał się niemal dzieckiem. To przede wszystkim rzuciło się w oczy Danielowi. Oczywiście, mógł być w dowolnym wieku, lecz coś w wyrazie jego twarzy nasuwało skojarzenia z najwcześniejszą młodością. Proste, wilgotne teraz włosy, rozdzielone zygzakowatym przedziałkiem, tworzyły mu na czole trójkąt, którego podstawę wyznaczały cieniutkie brwi. Wielkie brązowe oczy i małe, mięsiste, różowe usta nadawały tej fizjonomii szczególny charakter; w dodatku chłopak w ogóle nie mrugał. Miał na sobie długą czerwoną tunikę z błyszczącymi arabeskami na piersiach. Gestykulował wyłącznie lewą ręką, prawą trzymając pod ubraniem.
– Nazywam się Klaus Siegel – powiedział. Mówił tak, jak gdyby właśnie budził się z głębokiego snu albo może akurat się w niego zapadał. – Usiądź, proszę. – Wskazał
fotel naprzeciwko.
Jego ton i zachowanie zaniepokoiły Daniela. Nie bardzo, tylko trochę. Od lat stykał się z najróżniejszymi pasażerami, wierzącymi i niewierzącymi, umiał więc rozpoznać osobę „specyficzną”. Nieruchome spojrzenie i apatyczny głos Klausa Siegla pozwalały przypuszczać, że on i rzeczywistość niewiele mają ze sobą wspólnego. Mimo to Daniel zdołał zachować swój uprzejmy uśmiech.
– Przykro mi, proszę pana, ale nie wolno nam siadać z pasażerami. Mój kolega z pewnością…
Urwał, dostrzegłszy ciemną plamę na podłodze.
Ściana za plecami Klausa Siegla była intensywnie czerwonego koloru, podobnie jak jego tunika, a także fotel i cała podłoga, dlatego owa plama wydawała się jedynie cieniem pod czerwonymi butami siedzącego. W pierwszej chwili Daniel nie pomyślał o niczym konkretnym. Nawet się nie zdziwił. A jednak na sekundę stanęła mu przed oczami Yun, tak poważna jak z rana. Klaus Siegel patrzył podobnie jak ona.
– Proszę zaczekać – rzekł ze spokojem. – Proszę nikogo nie wołać. Proszę zaczekać i przyjrzeć się temu.
Nadal posługiwał się jedynie lewą ręką. Jak wielu innych młodych ludzi miał zadbane, pomalowane na fioletowo paznokcie. Rozchylił błyszczącą tunikę do połowy piersi. Fala egzotycznego zapachu buchnęła z jego odsłoniętego ciała. Uśmiechnął się, drwiąco wyginając mięsiste wargi.
Czerwone krople wciąż ściekały mu na nogi.
Daniel cofnął się o krok.
Niektórzy pasażerowie z sąsiednich rzędów popatrywali pytająco, lecz tylko siedzący najbliżej okazali przestrach. Tu i ówdzie odezwały się zaniepokojone głosy, ktoś wskazał na pierś Klausa.
Danielowi wydawało się, że wszystko dzieje się dziwnie wolno. Kątem oka zauważył, że stojący dotąd tyłem kolega odwrócił się wreszcie i idzie w ich stronę. Właściwie, sądząc po wypychających górną część uniformu piersiach, była to kobieta. Daniel nie wiedział, jak się nazywa. Co zresztą nie miało najmniejszego znaczenia. Znaczenie miało tylko to, by jakoś się uspokoić i pozwolić innym rozwiązać niespodziewany problem. Zasada numer jeden: co robić, kiedy…? Zawiadomić zwierzchnika. Lewą dłonią odgarnął włosy, żeby włączyć słuchawkę w uchu. Sądził, że tym nerwowym ruchem zdradził swoje intencje, ale Klaus wciąż patrzył na niego w milczeniu.
– Muszę skontaktować się z przełożonymi, proszę pana – uprzedził Daniel.
– Nie zrozumiałeś mnie. Chcę rozmawiać tylko z tobą. Proszę, usiądź.
Daniel zawahał się. Ujrzał, jak koleżanka na widok Klausa wykrzywia twarz w przerażeniu.
– Proszę odejść – rzekł do niej Klaus, niezmiennie spokojnym, ale nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Niech nikt nie podchodzi. Oprócz niego.
Znajdujący się najbliżej pasażerowie zdążyli się już zerwać na równe nogi i stali teraz, zadając pytania albo próbując na nie odpowiadać. Daniel i konduktorka wymienili spojrzenia, podjąwszy najwyraźniej taką samą decyzję. Potem kobieta zwróciła się do pasażerów, przemawiając do nich kojącym, typowym dla obsługi Wielkiego Pociągu głosem, a Daniel usiadł na miejscu naprzeciw Klausa. W lewym uchu rozbrzmiała mu delikatna harfowa muzyka, a po niej zdenerwowany głos Merli Shank, kierowniczki sekcji czwartej.
Daniel uznał, że ukryte w żyrandolach kamery poszły już w ruch i właśnie pokazują Merli to samo, na co patrzy i on.
– O nie – powiedziała Merla Shank. – Co to jest?
Cokolwiek to było, Daniela przerażało znacznie bardziej niż ją.
(...)
Poczuł dreszcz, widząc, z jaką zręcznością Klaus poprzecinał delikatną skórę, by w nacięciach umieścić coś, co przypominało cieniusieńkie płytki, od których biegły przewody, łączące się na dole z poziomą blaszką. Całość przywodziła na myśl strunowy instrument muzyczny. Daniel sądził początkowo, że kabelki są czerwone od krwi, która wciąż sączyła się z ran, ale przyjrzawszy się lepiej, odkrył, że to farba: wszystkie pomalowane zostały na czerwono, z wyjątkiem trzeciego od lewej, z perspektywy Daniela, albo od prawej, z perspektywy Klausa. Ten jeden był biały, wygięty lekko na zewnątrz i kończył się pętelką, w której chłopak trzymał kciuk prawej dłoni, nieruchomo, jak gotowy do gry lutnista.
– Wiesz, co się stanie, jeśli opuszczę rękę i pociągnę za ten kabelek? – zapytał.
Daniel potrafił to sobie wyobrazić. Zastanawiał się, czy Merla i jej ekipa widzą wszystko wystarczająco dokładnie, i uczepił się nadziei (słabej), że Klaus blefuje. Jakby w odpowiedzi na jego myśli w słuchawce dał się słyszeć przerażony szept Merli.
– Nie wygląda to dobrze, skarbie. O ile możemy stąd oceniać, ta instalacja zadziała. Chociaż jest bardzo dziwna; tylko szaleniec skonstruowałby coś podobnego. Spróbuję ci wytłumaczyć, jak to funkcjonuje, ale będę przerywać za każdym razem, gdy on się odezwie, żeby się nie domyślił, że jesteśmy w kontakcie, zgoda? Kiwnij głową, jeśli mnie dobrze usłyszałeś.
– Zdecydowałem się na takie rozwiązanie, abyście nie mogli mnie powstrzymać – powiedział Klaus, przekonany chyba, że Daniel kiwa na znak zrozumienia. – Wszystko przewidziałem, wiec nawet nie próbuj żadnych sztuczek.
Daniel usiłował przybrać wyraz twarzy, który najlepiej świadczyłby o tym, że sztuczki mu nie w głowie, jednocześnie starając się zrozumieć skomplikowane wyjaśnienia Merli Shank.
(...)
W słuchawce zatrzeszczał nowy głos: szybki, zdecydowany, władczy.
– Danielu, tu Elsevier Olsen, szef Wydziału Bezpieczeństwa Publicznego. – Na Danielu wywarło to spore wrażenie. Z szefami Wydziału Bezpieczeństwa nie rozmawiało się na co dzień: jakiekolwiek mieli wobec ciebie plany, mogłeś się im jedynie podporządkować. – Od tej chwili przejmuję odpowiedzialność za całą akcję. Jesteśmy na razie poza pociągiem, ale jedziemy tuż za wami w służbowym wozie. Najważniejsze, żebyś nie pozwolił temu wariatowi stracić przytomności. Zadawaj mu pytania!
A zatem, gdy w słuchawce zapadła cisza, Daniel spróbował coś wymyślić.
– Nie rozumiem, Klaus… Dlaczego musisz?
Chłopak wpatrywał się w niego nieruchomym, rybim spojrzeniem.
– Już mówiłem: chcę ci coś powiedzieć na osobności. Nie dało się inaczej, wierz mi… To musiało się odbyć dzisiaj, teraz, tutaj i w taki sposób. Ty i ja. Nie było rady.
– Daniel – włączył się znowu Olsen – spróbuj udać, że nie możesz dalej rozmawiać, zacznij histeryzować. Chcę, żeby ci pozwolił odetchnąć.
Daniel wahał się przez chwilę, lecz wobec nalegań Olsena w końcu pochylił się, zatrząsł i zaszlochał. Pomyślał, że przesadził ze środkami wyrazu, ale Klaus chyba dał się nabrać. Jego milczenie wykorzystał Olsen.
– Doskonale. Teraz uspokój się i słuchaj. Chłopak, chociaż ma nie po kolei w głowie, to jednak nie kłamie. Rzeczywiście pracuje w Sięglu, ukradł materiał wybuchowy i skonstruował bombę w domu. Zebraliśmy o nim trochę informacji. To wyznawca Rozdziału Pierwszego, jeden z tych, co to śnią i czytają zbyt wiele, żyjąc wśród okien i nagich ścian, jak mówi Biblia. Może ci zacząć opowiadać o nimfach, delfinach albo ognistych wirach, musisz być przygotowany na wszystko… Chodzi o to, żebyś nie pozwolił mu zamknąć oczu ani się zdekoncentrować…
Daniel słuchał z taką uwagą, że zapomniał udawać histerii. Klaus zmarszczył brwi i ta jedna rysa na jego kredowobiałym czole wystarczyła, by Daniel wpadł w panikę.
– Co z tobą? – spytał podejrzliwie szaleniec. – O czym tak myślisz?
– Nie może zgadnąć, że się z tobą kontaktujemy – podkreślił Olsen.
– Boje się – rzucił Daniel i pomyślał, że w ten sposób odpowiedział im obu.
Jakby dopiero teraz w pełni świadom swojej sytuacji, przeniósł spojrzenie na okręcony przewodem kciuk.
Palec. Kabel.
– Ja też – przyznał Klaus. – Ale zostałem wybrany, tak samo jak ty.
– Ja? Wybrany? Do czego?
– Do wysłuchania tego, co ci powiem. To tajemnica.
– Dlaczego ja? – jęknął Daniel. – Dlaczego to muszę być ja?
– Kto wie, dlaczego my, wybrańcy, zostaliśmy wybrani – zaczął filozoficznie Klaus. – Rodzisz się, dorastasz, wydaje ci się, że żyjesz w normalnym świecie, aż pewnego dnia odkrywasz, że albo z tobą, albo ze światem coś jest nie tak. W ten sposób dowiadujesz się, że jesteś wybrańcem. Chciałem zawołać twoją koleżankę, a podszedłeś ty. To przeznaczenie.