"Gorączka w Hawanie"

(oryg. "Pasado perfecto")

Leonardo Padura

przeł. Tomasz Pindel

Reklama

Wyd. Znak 2009

Reklama

p

Przeczucie mnie nie myliło – martwa od dawna wielka powieść realistyczna, jedna z kulturowych ofiar XX wieku, żyje współcześnie w literaturze pozornie najgłębiej skonwencjonalizowanej: w kryminałach. Oczywiście, stwierdzenie to nie oznacza, że pisarze nie próbują dziś tworzyć tzw. prozy obyczajowej – próbują, a jakże, tyle że rzadko ów urobek nadaje się do czytania. To zresztą nie dziwi: trzeba klasy J.M. Coetzeego czy Michela Houellebecqa, żeby przełamać tyranię telewizyjnej narracji i nie popaść przy tym w psychologizujące mętniactwo.

Inaczej jest z powieściami kryminalnymi – ich konwencjonalność uchroniła je tyleż przed zabójczym wpływem kultury obrazkowej, ile przed awangardowymi eksperymentami formalnymi (nie żebym miał coś przeciw eksperymentom – nawet je lubię, ale do literatury popularnej raczej się nie nadają). I dlatego na początku XXI wieku wciąż mogę wziąć do ręki prozę realistyczną, która niczego nie próbuje na siłę udowadniać, nie służy żadnym artystycznym manifestom, nie walczy w słusznej sprawie na froncie ideologicznym. To cieszy.

Rozkwitowi polskiego rynku powieści noir towarzyszą liczne pozytywne zaskoczenia – ostatnim, przynajmniej dla mnie, jest „Gorączka w Hawanie” Leonarda Padury, rzecz świetnie napisana, idąca głęboko pod prąd naszym wyobrażeniom na temat tego, jak może wyglądać kryminał napisany (i wydany) na Kubie początku lat 90. To książka w gruncie rzeczy bardzo amerykańska, trochę w guście Chandlera, trochę Hammetta. A przede wszystkim proza głęboko świadoma własnej literackości – nie bez przyczyny główny bohater „Gorączki w Hawanie”, depresyjny porucznik Mario Conde, zafascynowany w młodości Hemingwayem, chciał zostać pisarzem i wciąż jeszcze, dobrze po trzydziestce, nie zrezygnował do końca z tych marzeń. Fach policjanta trafił mu się natomiast dość przypadkowo.

Reklama

Jesteśmy w Hawanie, rozpoczyna się feralny dla światowego komunizmu 1989 rok. Żona wpływowego dyrektora firmy zajmującej się handlem zagranicznym zgłasza zaginięcie męża. Sprawę – przypadek rzadki, bo zaginięcie prominenta w policyjnym państwie to naprawdę rarytas – prowadzi detektyw Mario Conde, który najpierw musi jednak uporać się z gigantycznym kacem. Wkrótce okaże się, że kociokwik tylko mu się wzmoże: prominent to dawny kolega ze szkoły średniej – prymus, wazeliniarz i karierowicz. Zaś jego żona jest kobietą, w której detektyw był przez lata zakochany na zabój. Śledztwo w tej sprawie nie tylko ze względów osobistych przypomina stąpanie po grząskim gruncie – sfrustrowany cynik Conde wchodzi w świat podejrzanych interesów i uprzywilejowanych ludzi: kubańskiej nomenklatury.

„Gorączka w Hawanie” to nie tylko przepyszny, ironiczny i mroczny kryminał, ale też rzecz o melancholii przemijania – odrapana, hiperrealistycznie sportretowana stolica Kuby doskonale nadaje się na tło takiej opowieści. Conde staje przed zadaniem szczególnie trudnym dla policjanta (i starzejącego się mężczyzny): by rozwiązać zagadkę zaginięcia dawnego kolegi, musi sięgnąć do własnej przeszłości, o której chciałby raczej zapomnieć – tyle życiowych szans udało mu się pogrzebać. Przy okazji dostajemy też kawał osobliwego romansu, a także soczysty, bezkompromisowy przyczynek do historii pierwszego pokolenia Kubańczyków wychowanych już po rewolucji 1957 roku.

Szczęśliwie, na „Gorączce w Hawanie” dorobek Padury się nie kończy – „Cztery pory roku”, cykl o detektywie Conde, liczy sobie, jak sama nazwa wskazuje, cztery powieści, oprócz tego powstały jeszcze dwie książki z tym bohaterem w roli głównej, autor zaś jest u szczytu twórczych sił. Czekam wobec tego na więcej. Już pod koniec sierpnia Znak wyda „Wichurę w Hawanie”, drugą część serii.