Hanna Samson "Flesz. Zbiorowy akt popświadomości"
Wyd. W.A.B. 2009
Ocena 2/6



Ciekawe, że ów nieudany utwór, noszący w sobie wszystkie wady literatury tendencyjnej, wywołuje piejący zachwyt sióstr w poglądach autorki. Dość przytoczyć kilka fragmentów recenzji „Flesza”: „Bodaj najlepsza książka Samson”, „zarazem śmieszna i smutna, jest bardzo prawdziwa”, „obnaża jazgot popkultury”. W sumie trudno się dziwić. Kiedy znana psycholog, autorka licznych felietonów, także w prasie kobiecej, autorka m.in. głośnej i – jak sama niejednokrotnie podkreślała – „skandalicznej” książki „Wojna żeńsko-męska i przeciwko światu”, obdarzona autorytetem czujna kronikarka współczesności, prezentuje swoją kolejną prozę, to z pewnością powinna się ona znaleźć w spisie lektur obowiązkowych każdej kobiety. A jeśli jeszcze książka opatrzona jest podtytułem: „Zbiorowy akt popświadomości”, trudno o bardziej sugestywną i zachęcającą zapowiedź. Tyle że rzeczona „popświadomość” – skądinąd ładny szlagwort – niestety znaczy tu zaskakująco niewiele.

Reklama

Oto na badaniach fokusowych „Ekskluzywnego magazynu o gwiazdach” spotyka się kilka pań. Książka ma kształt surowego zapisu (bez podziału na bohaterki) ich dyskusji. Kobiety żywo komentują kolejne artykuły, raz po raz wtrącając wyczytane w kolorowych pismach plotki o ukochanych celebrytkach. Czytamy więc o tym, że Kożuchowska bierze ślub, że „jak Ibisz się żenił, to zaprosił całą telewizję”, a Katie uciekła od Toma Cruise’a. Przy okazji bohaterki dzielą się też opowieściami z własnego życia. Nietrudno zgadnąć, że wizerunki kobiet Samson odbija w krzywym zwierciadle. Ich rzeczywistość jest jak ser szwajcarski, dziurawa i śmierdząca. To istoty nieszczęśliwe, chwilami obłudne i złośliwe, zakompleksione, ale przede wszystkim bezdennie głupie. Jedna z nich wyznaje: „Ja Angie (mowa o Angelinie Jolie – red.) najbardziej lubię, jest mi bliska jak siostra. Rodzonej siostry nigdy nie miałam, może dlatego?”.

Pomysł, żeby stworzyć ironiczne i przerysowane portrety kobiet, które jak gąbki chłoną papkę popkultury serwowaną w telewizji, internecie czy plotkarskich magazynach, wydaje się ciekawy. Nie tylko z punktu widzenia kobiety, która mogłaby rozpoznawać w słowach bohaterek własne, być może czasami absurdalne, myśli. Ale też z punktu widzenia mężczyzny, który ma szansę znaleźć się nieoczekiwanie w centrum żeńskiego świata. Niestety, świat przedstawiony przez Samson nie tylko jest nieciekawy, ale fałszywy. W trakcie lektury „Flesza” ma się nieodparte wrażenie, że dialogów nie pisała kobieta, która chcąc podkreślić absurdalność „popświadomości” swoich bohaterek, zdradza zawiłości kobiecego myślenia, ale właśnie mężczyzna, i to niezbyt rozgarnięty. Stereotypy, którymi żongluje autorka i pod którymi uginają się uczestniczki fokusów, to jedynie katalog idiotycznych uprzedzeń. Jak piasek w zębach chrzęszczą sztuczne i naciągane sądy, które mają rzekomo obnażać dudniącą pustkę współczesnej kobiety. „Czytam o gwiazdach i sama czuję się jak gwiazda. W końcu też mam wszystko. I wino, i płyn do kąpieli. Nic mi nie brakuje. (…) Mówię paniom, wieczór z »Imprezą« to święto” – powie jedna z bohaterek o ulubionym piśmie, które kupuje regularnie.

Reklama

Owszem, autorka „Zimno mi, mamo” podjęła chwalebną próbę przyjrzenia się ludziom zagubionym w popkulturze, nie do końca rozumiejącym jej mechanizmy, ludziom, którzy nawet nie zdają sobie sprawy, że mówią językiem z reklam i billboardów, którzy przestają żyć własnym życiem na rzecz życia bohaterów skandali i telewizyjnych tasiemców. Szkoda jednak, że tym wysiłkom ośmieszenia „popświadomości” zdecydowanie zabrakło finezji. Nie chodzi o to, że nie ma tu przewrotnej Boyowskiej czy Tyrmandowskiej złośliwości. Najbardziej boli wspomniana już nienaturalność dialogów oraz ich dosłowność. Równie dobrze bohaterki Samson mogłyby powiedzieć: jesteśmy głupie, bo głupi jest świat, w którym żyjemy. Efekt byłby ten sam. A jaka oszczędność miejsca na półkach w księgarni i czasu czytelników.