PAP: Poznał pan od podszewki problemy artystów, jest pan aktorem, reżyserem, a od niedawna także dyrektorem Teatru im. Juliusza Osterwy w Lublinie. Co jest najbardziej palącym problemem tego środowiska?
Redbad Klynstra-Komarnicki: Największym problemem jest to, że "system" nie widzi artystów. To może się wydawać dziwne, ale artyści są grupą zawodową, która nie ma zagwarantowanych podstawowych zabezpieczeń społecznych. Większość artystów pracuje na umowach zlecenie bądź o dzieło, nie posiada etatów, ma nienormowany czas pracy, a co za tym idzie, nie zarabia albo zarabia tak niskie kwoty, że nie jest w stanie opłacać np. składek ZUS. Jestem dyrektorem teatru, więc podam przykład z własnego podwórka - teatr jako firma opiera się na takim samym kodeksie pracy, jak każdy inny zakład pracy, tymczasem my działamy w zupełnie innym trybie. Tego, co wytwarzamy i w jaki sposób pracujemy, nie da się porównać z działaniem fabryki czy urzędu. Mimo tego nie ma specjalnego kodeksu pracy dla naszej branży. Kultura w ogóle jest obszarem nieobjętym jakąkolwiek reformą, a jej stan zaniedbania jest porównywalny do sytuacji w służbie zdrowia. Teatr od strony widza może wyglądać na zadbany, a od strony kuchni znajdziemy w nim relikty PRL-u, mentalnie i strukturalnie. Wracając do porównania ze służbą zdrowia - moi przyjaciele Holendrzy są zachwyceni polskim personelem medycznym, ale przerażeni tym, jak wyglądają szpitale. Tak samo jest w teatrze - mamy świetną kadrę artystyczną, techniczną i organizacyjną, ale to, w czym my pracujemy, stan budynków, niejednokrotnie pozostawia wiele do życzenia.
Zauważam także bardzo dużą nierówność w dostępie do pracy oraz dyskryminację z tego tytułu. Wielu artystów czuje się zmuszonych dostać się do stolicy, żeby w ogóle móc pracować, a tak nie powinno być. W każdym regionie są odbiorcy, którzy byliby w stanie zapłacić, żeby mieć dostęp do kultury, ale artyści muszą mieć możliwość funkcjonowania, potrzebują odpowiedniej infrastruktury.
PAP: Większość artystów za swoją pracę otrzymuje wynagrodzenie poniżej średniej krajowej...
R.K.: Zgadza się. Są grupy zawodowe, które są całkowicie poszkodowane jak np. tancerze, którzy bardzo wcześnie kończą kariery, około 40. roku życia przechodzą na "emeryturę", ale tej "emerytury" nie mają, bo nie opłacali składek. Branża artystyczna jest bardzo zaniedbana.
PAP: Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przygotowuje ustawę o uprawnieniach artysty zawodowego. Jakie są pana oczekiwania wobec tej ustawy?
R.K.: To może być pierwsza ustawa, która połączy artystów wszelkiego rodzaju. Mam nadzieję, że dzięki niej artyści zaczną być widoczni w "systemie". Przeciętny Polak zna z imienia i nazwiska kilkunastu artystów i to oni tworzą poprzez swoje działania artystyczne i aktywność w życiu publicznym, wizerunek artysty, ale ten wizerunek jest skrzywiony. Niektórym może się wydawać, że artyści zarabiają bajońskie sumy, żyją w dostatku, tymczasem prawda jest zupełnie inna. 98 proc. artystów zarabia średnio, mało lub bardzo mało. Przeważająca część środowiska artystycznego żyje w biedzie, nie ma żadnych zabezpieczeń społecznych, chodzi o danie im minimum zabezpieczenia.
PAP: Zatem jak bardzo jest to oczekiwana ustawa w środowisku?
R.K.: Wszyscy oceniają projekt tej ustawy jako bardzo konstruktywny, potrzebny, więc jest ona bardzo oczekiwana. W tej chwili jest tak, że albo jesteś na etacie, albo tworzysz projekty "pod wnioski". W obu przypadkach nie jesteś wolny jako artysta.
Ustawa gwarantuje to minimum, które daje ci ciągłość finansową, choćby taką, że w przypadku przerwy między projektami nie musisz od razu "wyprowadzać się z mieszkania".
To jest ustawa, którą można by przyjąć ponad podziałami, tym bardziej, że nie obciąża budżetu państwa, a daje możliwość pracy artystom, którzy są kołem zamachowym innowacji. W wielu krajach to sektory kreatywne wypracowują sporą część PKB, a w Polsce jest to cały czas do zrobienia. Artyści, którzy nie mogą godnie zarabiać w Polsce, wyjeżdżają zagranicę i pracują na PKB niemieckie, holenderskie, angielskie czy amerykańskie. Nie powinno być tak, że osoby, które są kształcone w kraju biedniejszym, za nasze podatki, pracują potem na PKB krajów bogatszych. Grzegorz Jarzyna w trakcie posiedzenia Ogólnopolskiej Konferencji Kultury powiedział: "My nie oczekujemy, żeby nam pomagano. My oczekujemy, żeby nam nie przeszkadzano" - w sensie biurokratycznym, w sensie braku infrastruktury, żebyśmy mogli działać, dopowiem od siebie. Artysta z natury jest człowiekiem przedsiębiorczym, a nie roszczeniowym.
PAP: Projekt MKiDN zakłada m.in. powołanie Polskiej Izby Artystów. Czy dzięki temu środowisko uzyska w końcu swoją reprezentację?
R.K.: Tak. Potrzebujemy takiej reprezentacji, ponieważ minister, parlamentarzyści nie muszą znać specyfiki poszczególnych dziedzin sztuki, od tego są właśnie różnorakie instytuty, izby, które reprezentują dane środowiska, prezentują jego stanowisko, potrzeby, lobbują na jego rzecz. Izba mogłaby wnieść twórczy wkład i zaprezentować naszą perspektywę, a czasami zapalić czerwone światło, kiedy będzie uważać, że coś zagraża polskiej kulturze. W Holandii istnieje Rada Kultury, w której są i teoretycy, i praktycy. Jest to organ doradczy rządu i parlamentu.
PAP: Urodził się pan i mieszkał przez pewien czas w Holandii, zna pan tamtejsze rozwiązania prawne dotyczące kultury. Które z nich moglibyśmy zaadoptować w naszym kraju?
R.K.: W Holandii pracujemy projektowo - przez trzy miesiące, potem są na przykład dwa miesiące przerwy, następnie znowu pracujemy pół roku i mamy miesiąc przerwy. W trakcie tej przerwy dostajemy 80 proc. średniej tego, co zarobiliśmy przez ostatnie pół roku. Artyści mają także możliwość zarejestrowania się jako osoby bezrobotne i dostają z tego tytułu zasiłek.
W Polsce przez to, że "system" nie widzi artystów, mają oni problem np. z kredytem hipotecznym. I tutaj już nie chodzi o to, ile dany artysta zarabia, bo może nawet zarabiać powyżej średniej krajowej, ale o to, że nie ma etatu. Opinia publiczna nie zdaje sobie sprawy z tego typu przyziemnych spraw, uciążliwych w codziennym życiu.
Artyści przez ostatnie 30 lat nie potrafili wywalczyć sobie tych podstawowych praw, czasami nawet nie potrafili mówić o tych problemach, ponieważ są to kwestie nierzadko wstydliwe. Wielu aktorów mieszka w tzw. mieszkaniach zakładowych, w warunkach porównywalnych do dawnych hoteli robotniczych. To są mieszkania niedogrzane, z pleśnią, co wiadomo, jaki ma wpływ na zdrowie. Warunki życia często dramatyczne, a publiczne przyznanie się do nich jest niezwykle trudne. Trudno jest mówić o tym, że żyje się na skraju nędzy, bo ten wizerunek jest sprzeczny z tym, co ludzie widzą w kolorowych magazynach. I dlatego mam poczucie, że koleżanki i koledzy z okładek, oraz takie osoby jak ja, których nie jest to bezpośrednim doświadczeniem, a które od czasu do czasu mają możliwość wypowiedzi, powinny w imieniu całego środowiska naświetlać tę sprawę.
PAP: Na ile przygotowywana przez resort ustawa wychodzi naprzeciw sytuacji pandemicznej, która doprowadziła do tego, że artyści nie mogą wykonywać swojego zawodu?
R.K.: Robi to w takim sensie, że w momencie, kiedy przychody artysty są niższe niż 80 proc. przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej, przysługuje mu prawo do dopłaty do ZUS, czyli zyskuje minimum bezpieczeństwa socjalnego. Gdyby taka ustawa była przyjęta wcześniej, w trakcie pandemii łatwiej byłoby przekazywać wsparcie dla artystów. Mój kolega kompozytor, który mieszka w Niemczech, na swój rachunek dostał kilka tysięcy euro, bo był zarejestrowany jako artysta. Tam to działa automatycznie, u nas brak było do tej pory tego systemu.