Na początek dwa tytuły - "Audiencja" i "Wernisaż". Jednoaktówki Václava Havla, w których po raz pierwszy pojawił się Ferdynand Waniek, widziałem na deskach warszawskiego Teatru Powszechnego gdzieś w drugiej połowie lat 80. ubiegłego wieku. Cenzura wówczas trochę zelżała, pozwalając ludziom sceny na odrobinę więcej, rzecz jasna pod kontrolą. Dzięki temu możliwy był powrót przedstawienia Feliksa Falka, zdjętego 13 grudnia, zagranego wówczas zaledwie kilkanaście razy. Na scenie - w "Audiencji", stanowiącej esencję tego wieczoru - Mariusz Benoit jako Waniek i Kazimierz Kaczor (Browarnik). Pierwszy cichy, wycofany, na wszystkie tyrady adwersarza odpowiadający ledwie półsłówkami. Drugi zatracający się w nieustającym słowotoku, jak w soczewce skupiający w sobie wszystko, co przynależy czeskiej duszy i plebejskiemu charakterowi. Rzucane jako przerywnik "Nie bądź pan smutny" Kaczora do Benoit wciąż dźwięczy mi w uszach. A pod pozorną lekkością, słowami, z których każde ukrywa głębsze znaczenie poczucie pustki. Jakby totalitaryzm, przeniesiony do codziennego życia, infekował je nieusuwalnie, zatruwając poczuciem bezsensu, braku szans na jakąkolwiek zmianę.

Reklama

Gorycz absolutna, choć przecież siła sztuk przyszłego prezydenta Czech tkwiła w złączeniu groteski z czysto słownym humorem. A jednak dochodziło coś nienazwanego. I właśnie to zapewniło Ferdynandowi Wańkowi długi sceniczny i literacki żywot. Powracał jeszcze siedem razy. Jednoaktowki o nim pisali bowiem Pavel Landovský (wystąpił z Havlem w "Audiencji" jako Browarnik), Pavel Kohout i Jiří Dienstbier. Najpierw w odpowiedzi na pierwsze utwory Havla, który obsadził Wańka także w późniejszym "Proteście". Potem w reakcji na represje czeskich władz, skazujących twórcę "Wernisażu" na lata więzienia.

Waniek stanowił więc antidotum na komunistyczny świat, bezprawne praktyki decydentów. Wszystkie jednoaktówki o niezależnym pisarzu, szukającym sposobu, by nie zeszmacić się wśród ludzkich gnid i donosicieli, czytane dzisiaj jedna po drugiej, objawiają nieoczekiwanie swą dodatkową moc. Ich bohater staje się bowiem uniwersalną figurą człowieka istniejącego i działającego w zniewolonym świecie. W tej chwili etykietki, konkrety, miejsca i czas tracą podstawowe znaczenie. Można komunizm zastąpić innym systemem totalnym, dawną Czechosłowację innym państwem. Mogą się zmieniać realia, ale mechanizmy ucisku pozostają wciąż te same. I nic z tym nie da się zrobić.

To bodaj w "Degrengoladzie" Kohouta Waniek żartuje, że czeka na Godota. Przesłuchujący go śledczy nie wie, o czym mówi. Pada nazwisko Becketta, potem pojawiające się w tekście jeszcze kilka razy. Autor "Końcówki" ze swoją do granic gorzką wizją ludzkiego losu staje się punktem odniesienia wobec czeskich dramaturgów. Przy całej ich tylko pozornej nieprzystawalności znów przekonujemy się, że wybitna literatura wchodzi ze sobą w wewnętrzny dialog, nawzajem się oświetla, prowokuje odmienne interpretacje. Nie przypadkiem Samuel Beckett swą "Katastrofę" zadedykował właśnie Havlovi na wieść o jego aresztowaniu. I na 10 stronach jednej z najlepszych swych jednoaktówek stworzył jeden z najmocniejszych obrazów represji, jakim poddawany jest człowiek w systemie totalnym. Choć sytuacja wyjściowa jest inna. Oto reżyser-demiurg-uzurpator kształtuje na oczach widzów sylwetkę tzw. Protagonisty. Mężczyzna unieruchomiony został na postumencie, z jego poszarzałej od popiołu twarzy odpłynęła cała krew. Kolejne pozy - ręka w górę, głowa ciut w dół. Tyran zawłaszcza swe dzieło, nieodwracalnie odbierając mu człowieczeństwo. Gdy czyta się dziewięć jednoaktówek z tomu "W roli głównej Ferdynand Waniek" ten obraz powraca natrętnie, bez naszej woli. Wyłania się spod zabawnych replik, absurdalnych sytuacji. I widzi się na postumencie niezłomnego Wańka, do końca opierającego się systemowi.

Po latach zatem sztuki Havla, Dientsbiera, Kohouta stają się czymś znacznie więcej niż tylko pisanym na potrzeby chwili, w poczuciu słuszności artystycznego protestu, komentarzem do bieżących wydarzeń politycznych. I tak właśnie, nie dbając o najprostsze odniesienia, można by je dzisiaj grać. Choćby dlatego, że są zazwyczaj (wyjątkiem moim zdaniem "Remanent" Landovský’ego, który nie przeszedł próby czasu) znakomicie skonstrowane. Mnożąc zabawne sytuacje, korzystając z bogactwa czeskiego humoru, pokazują, jak pętla zaciska się na szyi i że to nie jest nieodwracalne. Nie warto o tym zapominać.