Proza Lidii Amejko sprawia czytelnikowi jeden zasadniczy problem - nie bardzo wiadomo, pod jakim kątem ją czytać i - co gorsza - oceniać. Jeśli to tylko żart, to może i śmieszny, choć dość banalny. Jeśli autorka postanowiła zabawić się konwencją przypowieści, mitu, legendy, udało się jej, choć gra to mało skomplikowana i nazbyt oczywista.

A może mamy do czynienia z prozą aspirującą do miana czegoś więcej, mającą pokazać syntetyczny portret naszego społeczeństwa? Gdyby faktycznie tak było, to "Żywoty świętych osiedlowych" należałoby ocenić zdecydowanie gorzej niż w dwóch poprzednich wypadkach. Zwierciadło, w którym autorka każe się przeglądać bohaterom, jest krzywe. Odbity w nim obraz nie wydaje się jednak ani interesujący, ani nowy. Amejko podała nam na literackiej tacy kilkadziesiąt przerysowanych postaci. Pytanie tylko: po co?

"Żywoty świętych osiedlowych" to 43 historyjki poświęcone mieszkańcom pewnego blokowiska. Powstało ono ponoć z resztek betonu, z którego Bóg budował świat. I choć postawione zostało na końcu tego świata, to nie można mieć wątpliwości, że chodzi o Polskę. Blokowisko zamieszkują wszelakie typy ludzkie. Takie, które każdego dnia spotykamy na własnym osiedlu.

Jest sąsiadka dewotka, jaracz blantów, śmierdzące pijaczki, puszczalskie panienki, leniwy dzielnicowy, samotny staruszek i wiele, wiele innych osób. Każdej z nich poświęcona została oddzielna "legenda". Ale, niestety, zostały one skrojone w podobny sposób, przez co zamiast stwarzać spójną całość, zlewają się w bezkształtną masę. Problem tkwi również w tym, e autorka wytykając nam narodowe wady, postanowiła zrobić to w sposób najprostszy z możliwych - karykaturalnie je przejaskrawiając. To zdecydowanie za mało. Tym bardziej że wszystko, o czym pisze Amejko, zostało już obśmiane w filmach Marka Koterskiego czy nawet dowcipach o Polaku, Rusku i Niemcu.


Żywoty świętych osiedlowych

Lidia Amejko, W.A.B. 2007









Reklama