Opublikowanie kolejnej, piątej części przygód Eberharda Mocka było pewnym zaskoczeniem. Po wydanej rok temu "Festung Breslau" autor zapewniał, że potrzebuje odpoczynku od swojego bohatera, i ma już zaawansowane inne projekty. Premierę książki do ostatniej chwili trzymano w tajemnicy. Nie wiem, co spowodowało, że autor zmienił zdanie. I niewiele mnie to obchodzi, bo "Dżuma w Breslau" nie tylko nie przynosi rozczarowania, ale wręcz przeciwnie - jest niezwykle wciągająca.

Tym razem mamy do czynienia z prequelem. Cofamy się do roku 1923 (czyli chronologicznie byłaby to książka nr 2 cyklu). Mock jest nadwachmistrzem policji obyczajowej i zajmuje się legitymowaniem prostytutek oraz sprawdzaniem ich książeczek zdrowia. Kiedy w mieście zostają zamordowane dwie niezidentyfikowane panie lekkich obyczajów, policja kryminalna zaprasza go do współpracy, kusząc przy okazji angażem w prestiżowym departamencie. Jak zawsze w powieściach o Mocku w intrygę będzie wplątana tajna organizacja o dość upiornych rytuałach.

Z książkami Marka Krajewskiego jest tak, że choć bywają do siebie podobne, nieco schematyczne, ubrane w barokową formę, zawsze odczuwamy pewien żal, że już skończyliśmy je czytać. Nie dlatego że wszystko się wyjaśniło i czar zagadki kryminalnej prysł. Zwyczajnie smutno opuszczać ten sugestywnie wykreowany, choć przecież niezbyt miły świat. O to właśnie chodzi w literaturze rozrywkowej - by wciągnąć i obezwładnić czytelnika, zabrać go w egzotyczną podróż z dala od codzienności.

"Dżuma w Breslau" nie jest jednak powieścią idealną. Choć ma logikę i spójność, widać, że powstawała w pośpiechu. Nie wszystkie pojawiające się wątki znajdują uzasadnienie fabularne. Najbardziej zaś przeszkadza to, że autor - od początku kariery pisarskiej nieukrywający zamiłowania do szczegółowego opisywania wszelakiej ohydy (idę o zakład, że "kwaśny odór" to najczęściej powtarzająca się w jego powieściach fraza) - tym razem nie znalazł do tych okropności klucza, wrzucając je w powieść często bez uzasadnienia i cenzury.

Oto przykład: jak wiadomo, w powieści kryminalnej sceną, na której czytelnik powinien absolutnie skoncentrować uwagę, są oględziny miejsca zbrodni. Tu Mock przy ciałach prostytutek znajduje gruszkę do lewatywy - jego zdaniem dowód na to, że klient chciał odbyć z prostytutkami stosunek analny. Zaprzeczałoby temu ułożenie ciał ofiar, które sugeruje, że panie miały zamówienie na lesbijski show. Oba wnikliwe opisy praktyk seksualnych prostytutek nie będą miały dalej żadnego znaczenia. Będą jedynie ozdobnikiem. To niedobrze. Bodaj najbardziej ceniony polski twórca kryminałów powinien pilnować takich spraw. I zachowywać poziom, do którego przyzwyczaił czytelników.


Dżuma w Breslau

Marek Krajewski, W.A.B. 2007











Reklama