Początek tego spektaklu sprawiał wrażenie, że być może obejrzymy jakąś współczesną odmianę "Na dnie" Gorkiego. Stacja kolejowa, na której nie zatrzymują się żadne pociągi. Ktoś podobno skończył konserwatorium, ktoś inny miał jakąś niedźwiedzicę, która postradawszy życie wpędziła go w trudne warunki finansowe i nieuleczalną samotność, ktoś inny był tu zawiadowcą i przechadza się do dziś w kolejarskim mundurze. A wszyscy czekają na ów upragniony pociąg, który ma ich wyratować z tej beznadziei, nawet kupują sobie bilety. Nie wiadomo tylko gdzie, kasa jest chyba nieczynna.

Logika jednak nie jest najmocniejszą stroną tego tekstu, liczy się bowiem tzw. nastrój. A ten wydobywa Rudolf Zioło. Wydobywa go tak skutecznie, że po czterdziestu minutach przedstawienia błagamy reżysera, by coś wreszcie się stało, coś może wyjaśniło. Ani bowiem sceniczna akcja nie jest zbyt jasna, ani reżyser nie pragnie ułatwić nam zadania. "Orkiestra Titanic" z Teatru Wybrzeże charakteryzuje się bowiem tzw. snujem ogólnym, nic nie jest tu zróżnicowane, kolejne kwadranse przedstawienia biegną w tym samym rozlazłym tempie.

Autor i reżyser nie są jednak pozbawieni całkowicie instynktu samozachowawczego, wiedzą, że po trzech kwadransach tego seansu egzystencjalno-metafizycznego na widowni albo rozlegnie się chrapanie, albo co bardziej zdeterminowani poszukają drogi ewakuacji z występu tej "titanicznej orkiestry". Gdy bowiem traciliśmy już nadzieję, że cokolwiek wydarzy się na scenie - jeden z aktorów dał niezwykle udany występ prestidigitatorski. Tasował karty, częstował wyczarowanymi papierosami, z butelki zrobił gustowny bukiecik papierowych kwiatków. W każdej sytuacji można znaleźć jakiś jasny punkt, a więc ten krótki seans czarnej magii był miłym wytchnieniem od egzystencjalnych mroków Bojczewa.

Zioło nie zapomina, że współczesny teatr musi koniecznie odnieść się do współczesności - jak to postuluje pewien młodociany publicysta. No więc się odnosi. Służy temu wideoprojekcja pokazująca grozę i ohydę konsumpcji, kompromitująca partie i politykę. Nie wiadomo, co ona znaczy, z całą pewnością jednak złożono obowiązkową daninę polityce, a multimediami - jakże pożądanej dziś nowoczesności w teatrze. Temu też zapewne służy obowiązkowo niepokojąca muzyka Bolesława Rawskiego uzupełniona o wysamplowaną "Odę do radości", fragment "4 pór roku", Florence Jenkins śpiewającą arię z "Zemsty nietoperza". Na scenie wystąpili aktorzy, których nazwiska oszczędźmy. Są niewinni, a swoją determinacją usiłowali ratować rzecz, która uratować się wyraźnie nie dawała.

Christo Bojczew: Orkiestra Titanic. Przekład: Hanna Karpińska. Reżyseria: Rudolf Zioło. Scenografia: Robert Rumas. Teatr Wybrzeże w Gdańsku, premiera 14 IV 2007 r.







Reklama