"Kiedy przechodzę przez plac św. Ducha i widzę pomnik Michała Bałuckiego, chodzi mi po głowie historia o dramatycznej śmierci tego pisarza. O tym, jak odrzucony przez publiczność nie umiał już żyć i strzelił sobie w łeb" - powiedział pan niedawno.
Maciej Wojtyszko: Teatr Słowackiego, gdzie przygotowuję prapremierę mojej sztuki "Całe życie głupi", był miejscem osobistego dramatu Michała Bałuckiego, który rozegrał się ponad sto lat temu. To tutaj Bałucki podpisał się w garderobie Ludwika Solskiego: "Michał Bałucki - co pisał śtucki". W Krakowie specyficzne uczucie ciągłości i pewnej bliskości historycznej jest zupełnie inne niż w Warszawie. Bałucki jest dziś postacią ze spiżu, ale przecież ledwie kilkadziesiąt lat temu spacerował tymi ulicami...

Jaki sens ma przypominanie zapomnianego dramaturga drugiej ligi?
Nie wybieram bohaterów moich sztuk ze względu na pozycję, jaką zajmują w panteonie kultury. Przyglądam się ludzkim losom: Petrarki, Diderota, Bułhakowa czy Bałuckiego. Staram się pokazać prawdę dotkliwą, ale wiem, że niekoniecznie będzie to prawda oszałamiająca. Życie Bałuckiego jest przykładem tragikomicznego losu artysty, który próbował pogodzić się ze społeczeństwem. Lektura jego listów dowodzi, że pisarz przestał rozumieć świat, który go otaczał. Nie jest to rzadki przypadek.

A może pan jako autor znajduje się dzisiaj w sytuacji Bałuckiego? Tzw. dramaturgia środka, którą pan reprezentuje, nie cieszy się wielką popularnością.

Nie odżegnuję się od tej analogii, chociaż nie utożsamiam się z żadną z tworzonych przeze mnie postaci. Całe życie głupi opowiada o złożoności i dramatyzmie życia w teatrze. Dramatyzmie, który jest wspólnym doświadczeniem wszystkich ludzi sceny. Przyjechałem na próby z gotową sztuką, a mimo to właściwie piszę dramat od nowa przy pomocy aktorów.

Przez historyczny kostium wadzi się pan ze współczesnością.
Kostiumy teatralne traktuję zawsze pretekstowo. Zdarzają się momenty niezwykłe, jak ten z Chryj z Polską, kiedy spotykają się Wyspiański z Piłsudskim. Ten dialog mogliby podjąć również współcześni Polacy. Francuzi badają swoje dzieje od strony plotkarskiej, popularnej; Anglicy odwołują się do historii jako nauczycielki życia. W Polsce nie zakorzeniła się zbyt mocno tradycja przeglądania się w lustrze historii. Całe życie głupi odwołuje się bezpośrednio do twórczości Bałuckiego, bowiem cytuję niektóre jego teksty. Wbrew pozorom problemy dotyczące polityki, kwestii społecznych, relacji w rodzinie nie zmieniły się aż tak bardzo.

Dziś teatry rzadko sięgają do twórczości Michała Bałuckiego.
W swoim czasie został uznany za naszego Balzaka i Gogola w jednym. Dziś niewiele osób zna dokładniej twórczość Bałuckiego, poza jego nielicznymi komediami. Ale Wędrowna muza, sztuka, której akcja toczy się w środowisku teatralnym, jest utworem zapomnianym i zupełnie dziś nieznanym, a przecież zasługuje na to, żeby wejść do repertuaru. Prześladuje mnie uczucie, że powinienem reżyserować ten dramat zamiast pisać własny.

Czy reżyserowanie własnych utworów pozwala zachować do nich dystans?
Wolę, kiedy moje sztuki reżyseruje ktoś inny. Gdy robię to sam, próbuję być wobec nich krytyczny. Reżyser powinien prowadzić dialog z autorem, a polemika z samym sobą jest pewnego rodzaju schizofrenią. Chociaż… Z lękiem wprowadzałbym zmiany do dramatu Szekspira, nie traktuję nazbyt serio tekstu Wojtyszki.

A nie chciałby pan zaskoczyć widza jako autor?
Podjęcie tematu życia Michała Bałuckiego jest już rodzajem wolty. Tym razem nie napisałem utworu o klasycznej konstrukcji. Twórcy dzielą się na tych, którzy potrzebę rewolucji mają we krwi, oraz tych, którzy wykorzystują formy zastane. Jedni i drudzy nie muszą wchodzić sobie w drogę. Dotychczas nie podejmowałem tak radykalnych eksperymentów formalnych. Niepokoję się, jak to zostanie odebrane przez publiczność, choć w założeniu utwór nie jest pomyślany jako prowokacja. Nie zamierzam prześcignąć w szczerości Sarah Kane ani nie spróbuję stworzyć dramatu tak złożonego w interpretacji jak te Elfriede Jelinek. Bardzo mi się podoba dramaturgia Wyrypajewa, wysoko cenię Anioły w Ameryce Kushnera, ale to nie są moje problemy.

A który z współczesnych dramaturgów jest pana punktem odniesienia?
Najbliższy pozostaje Bułhakow, który towarzyszy mi całe życie. Czytam wciąż na nowo jego dramaty, jak Dni Turbinów i Ostatnie dni. Podziwiam je i żałuję, że Polacy stracili zainteresowanie wielką literaturą rosyjską.




















Reklama