W Wielkiej Brytanii po raz pierwszy od kilku lat udało zatrzymać się malejącą sumę zysków ze sprzedaży muzyki. I choć ciągle spada liczba sprzedanych nośników fizycznych (płyt kompaktowych i winylowych), o ponad 51 proc. wzrosła sprzedaż plików muzycznych przez internet. Po raz pierwszy od 2006 roku branża muzyczna zarejestrowała wzrost sprzedaży – o 1,4 proc. Największe zyski przynosi jednak rozwój rynku koncertowego.
"Jeszcze w 2004 roku zyski z koncertów i festiwali sięgały zaledwie połowy poziomu sprzedaży płyt. Przy takim tempie zmian jak będzie wyglądał rynek w 2015 roku?" – pytał Chris Carey, reprezentujący PRS for Music (brytyjski odpowiednik ZAiKS-u).
Polacy kochają kompakty
Nad Wisłą te trendy wyglądają inaczej. "Jesteśmy ewenementem, bo przez ostatnie cztery lata nie zanotowaliśmy spadku sprzedaży płyt. Przeciwnie, dwa lata temu mieliśmy wzrost o 8 proc., a w zeszłym roku o 0,5 proc." – tłumaczy Piotr Kabaj, dyrektor generalny EMI Music Polska. – To wynik tego, że sprzedaje się u nas inna muzyka niż ta grana w radiu. Nasz klient ma powyżej 35 lat, lubi kupować płyty, jest bardziej zamożny, snobuje się na pewne gatunki i lubi polskie piosenki – dodaje.
Natomiast internet pozostaje szarą strefą nielegalnego ściągania muzyki i jest słabo zagospodarowany przez poważne koncerny. Co prawda powoli rośnie w siłę serwis Muzodajnia z liczbą około 100 tysięcy subskrybentów oraz Nokia Music Store, które bezpośrednio związane są z telefoniami komórkowymi i zarabiają m.in. na ściąganiu dzwonków. Jednak np. w przypadku katalogu EMI zysk ze sprzedaży plików w ciągu miesiąca oscyluje w granicach 1000 euro. Szanse wejścia na rynek iTunes czy innego podobnego serwisu są ciągle niewielkie, ponieważ piractwo w naszym kraju wciąż odstrasza. W takiej sytuacji rozwój naszego rynku stoi pod znakiem zapytania.
"Firmy fonograficzne muszą szukać innych dochodów, żeby pokrywać koszty nagrania i promocji płyt, które nie są małe" – podkreśla Kabaj.
Lepsze umowy, większe zyski
Dodatkowe przychody (dziesięć lat temu stanowiły 5 proc. przychodów, a w zeszłym roku aż 25 proc.) zapewnia m.in. podpisywana z artystami umowa 360, która daje wytwórniom udział w zyskach ze sprzedaży muzyki, jak również z koncertów, gadżetów promocyjnych i utworów do reklam. Przykładem idealnego brandingu jest Lady GaGa, która przy dużej inwestycji wytwórni Universal przynosi ogromne zyski. Umowy 360 podpisują w Polsce przede wszystkim wytwórnie niezależne, takie jak Mystic, Kayax czy QL Music, które odpowiadają również za management i publishing. A co do wpływów koncertowych, które tak zaskoczyły brytyjski rynek, to akurat w Polsce zawsze przewyższały one dochody z płyt. Natomiast obecnie największe nadzieje związane są ustawą zobowiązująca nadawców radiowych do grania polskiej muzyki w najlepszym czasie antenowym, co powinno zacząć wreszcie napędzać rozwój rynku.
W sieci nadzieja
Tymczasem na Zachodzie cała para idzie w rozwój promocji internetowej i udostępnianie alternatywnych kanałów dystrybucji. Internet cały czas daje ogromną przestrzeń do zagospodarowania i tworzenia mniej lub bardziej nowatorskich serwisów muzycznych. W Brighton pokazywała to konferencja „Best of British Digital Start-Ups”, na której przedstawiono takie serwisy jak m.in. MusicMetric (służący do badania skuteczności w promocji MySpace, Twittera i Facebooka oraz szukania grupy docelowej dla artystów) czy PledgeMusic (rozwijający pomysł SellaBand na zbieranie pieniędzy od fanów na sfinansowanie płyty).
Zresztą jak pokazują ostatnie badania, najpopularniejsze serwisy Spotify, We7, Last.fm i YouTube w zeszłym roku zwiększyły swój udział w dochodach przemysłu muzycznego o 247 proc., chociaż wciąż stanowi to jedną setną ogólnej sumy zysków. W nich jednak przedstawiciele wielkich koncernów, podobnie jak i małych niezależnych wytwórni, widzą nadzieję na lepszą przyszłość rynku muzycznego.