"Dynastia"? "Twin Peaks"? New Kids on the Block? Dla niektórych to kicz. Dla innych - wspomnienie o czasie, kiedy masowo siłowaliśmy się z planem Balcerowicza i uporczywie walczyliśmy o nowe symbole społecznego statusu.
"Beverly Hills 90210"
Polska młodzież pokochała kalifornijską młodzież z Beverly Hills - przecież byli zwykłymi nastolatkami, prawie takimi jak my. No, prawie - rozbijali się lamborghini i porsche po Los Angeles. Serial pokochały zwłaszcza dziewczęta, a szczególnie Brandona i Dylana. Brandon i Dylan, stworzeni na zasadzie przeciwieństw, stali się w świadomości nastolatków całego globu dwoma biegunami ideału mężczyzny: jeden opiekuńczy i stateczny, drugi niebezpieczny łobuz z dżinsami podartymi na kolanach i skłonnością do nadużywania piwa imbirowego. Cukierkowy świat serialu był idealny w każdym szczególe - od nienagannych fryzur bohaterów po knajpę, w której wszyscy spotykali się na koktajl bananowy. Oczywiście problemów mieli mnóstwo: zła Valerie paliła trawę, w Kelly zakochała się lesbijka lub Dylan znowu narozrabiał po wypiciu czterech piw imbirowych. Ale koniec końców na wszystkich twarzach wykwitał wybielony uśmiech, co sprawiło, że "Beverly Hills" przez parę długich lat rządziło masową wyobraźnią.
"Dynastia"
Każdy oglądał "Dynastię". Każdy. Niektórzy potrafią ją nawet do dziś opowiedzieć, chociaż ten złoty wzorzec telewizyjnej sagi obfitował w tyle wątków i zwrotów akcji, że domownik, który orientował się we wszystkich niuansach rodziny Carringtonów, był traktowany ze szczególnym szacunkiem. O tym, że losy nafciarzy z Denver były dla Polaków okresu transformacji wizualizacją złotego snu o lepszym życiu i luksusie, napisano już tomy. "Dynastię" oglądała nawet profesor Janion - do dzisiaj pamiętam wywiad z nią, w którym opowiadała, że potrafiła przewidywać fabuły kolejnych odcinków. Szacunek, który wtedy do niej poczułem, balansował na granicy bojaźni.
Samochody z gumy Turbo
Każdy szanujący się chłopak na podwórku musiał mieć kolekcję samochodów z gum Turbo. Niektórzy twierdzili nawet, że uzbierali wszystkie, lecz nie za bardzo szło im uwierzyć - biorąc pod uwagę serię Sport (Formuła 1 itd.) oraz Classic, obrazków było łącznie grubo ponad tysiąc. Na obrazku oprócz zdjęcia samej fury oczywiście były trzy informacje - ilość koni mechanicznych, maksymalna prędkość oraz pojemność silnika. Dobre zachodnie samochody były jednym z podstawowym atrybutów luksusu, więc przeciętny kolekcjoner samochodów Turbo spędzał długie godziny, kartkując małe kwadraciki i marząc o pomykaniu amerykańską autostradą jakimś dodge’em lub bmw. Oprócz oranżady w proszku, gum Donald i napojów w woreczku turbosy to podstawowy spożywczy symbol epoki i potrzeba było plotki o rzekomej rakotwórczości tych gum, by ich popularność drastycznie spadła.
Amiga 600
Amiga znaczy po hiszpańsku przyjaciółka. I tym był ten niepozorny komputerek dla tysięcy polskich małolatów na początku lat 90. W porównaniu z wysłużoną "komodą" (Commodore-C64) był dużym luksusem, ale też i wrażenia wizualno-dźwiękowe były nieporównywalnie lepsze. Dwa megabajty pamięci odpowiedzialnej za samą grafikę - to robiło swoje, a "Street fighter II " była czymś więcej niż marzeniem każdego dziesięciolatka. Była rajem.
Kasety Wideo i wypożyczalnie
Odtwarzacz wideo był podstawowym atrybutem Polaka, który wyszedł obronną ręką z planu Balcerowicza. Kasety wideo w przeciwieństwie do pirackich kaset audio były legalne, lecz kaset wideo się nie kupowało. Kasety się wypożyczało i przegrywało, a wizyta w wypożyczalni czy u dobrze wyposażonego sąsiada była świętem. Właściciele firm dystrybutorskich dobrze wykombinowali, że kompletnie wyposzczeni przez pięćdziesiąt lat komuny Polacy nie będą zainteresowani Bergmanem czy Fellinim. Zamiast tego będą chcieli dostać to, czego nigdy nie mieli: filmy akcji, filmy karate, horrory, thrillery, kryminały, plus, oczywiście, blockbustery z Zachodu. Całe to cudowne błoto kina klasy B i produkcji straight-to-video wlało się do naszych domów i już nie było odwrotu, nieważne, jak bardzo chciałby tego Krzysztof Zanussi.
Kurtki flyersy
Atrybut każdego łobuza, kibola i skinheada - kurtka flyers potocznie nazywana, przynajmniej na Warmii i Mazurach, flekiem. "Zajebistego masz fleka" - mówiło się posiadaczowi nowej, lśniącej kurtki. Czarna lub zielona na wierzchu, pomarańczowa pod spodem. Czyli w zasadzie dwustronna, ale ten, kto nosił pomarańczowym do góry, składał tym samym jakąś dodatkową deklarację. W sensie: niech każdy widzi. Tak naprawdę replika kurtki Air Force One kosztowała kilkadziesiąt dzisiejszych złotych na bazarku i nosili je wszyscy. Chociaż szybko stała się synonimem wiochy, sympatycy flyersów przetrwali praktycznie całą dekadę.
"Twin Peks"
Zakup "Twin Peaks" przez TVP na początku lat 90. był odważnym ruchem - niedzielna emisja przygód Dale’a Coopera była jak wpuszczenie halucynogenu do przewodów wody pitnej. Nasi rodzice z reguły reagowali na poetykę serialu niezrozumieniem, jednak my, małolaty, przywarliśmy do telewizora przyciągnięci kombinacją koszmaru, tajemnicy i magii, której do dziś dzień nie potrafi powtórzyć ani żaden serial telewizyjny, ani sam David Lynch. Jeśli początek lat 90. jest dla ludzi w moim wieku złotym pałacem dzieciństwa, to "Twin Peaks" jest jego ciemną piwnicą.
New Kids on the Block
Nasze młodsze i starsze siostry, kuzynki, koleżanki z klasy. New Kids on the Block. Plakaty. Piórniki. Wyklejanki. Okładki na zeszyty. Koszulki. Piosenka "Step by step ". Nienawidziliśmy tego. One to kochały. Dziś z perspektywy czasu widać, że New Kids on the Block to boysband, który uderzył z największą siłą w historii tego pomysłu na widowisko. Następne szły już parami albo trójkami: Take That i Westlife, Backstreet Boys i N’Sync. A New Kidsi byli jedyni i bezkonkurencyjni. Wszyscy byli piękni. Było ich aż pięciu do wyboru. Jak rzetelnie informował "Popcorn ", żaden z nich nie miał dziewczyny. Co prawda, my także nie mieliśmy dziewczyn, ale w porównaniu z Dannym czy Joe nie mieliśmy absolutnie nic do zaoferowania, chociaż byliśmy pewni, że żaden z tych lamusów nie wygrałby z nami w noża. Ale dziewczyny wolały ich i taki był prawdziwy powód braku szacunku dla New Kids on the Block. Nigdy nie wygrasz z marzeniem.
Hity Polskiego Rocka
Polski rock na początku lat 90. miał swoją godzinę triumfu. Wtedy zrodziły się jego evergreeny, przy których starsza ode mnie młodzież płakała i rozstawała się, alkoholizowała, rozprawiczała i marzyła. "Bierz mnie" Iry podkręcało swoim cockrockowym drive’em rumieńce do poziomu, który przebiły dopiero kilka lat później obleśne rapowanki Liroya. "Kocham cię jak Irlandię" pomimo piorunującej bezsensowności tekstu stało się wzorcem piosenkowego listu miłosnego. A "Jedwab" Róż Europy? "Spalam się" Kazika? Fenomeny Armii i Acid Drinkers? Hiperfenomen Heya? Owszem, możecie dziś wspominać te wszystkie lepsze lub gorsze kawałki z kpiącą wyższością. Ale później spójrzcie na nieskażoną myśleniem twarz Piotra Kupichy i zastanówcie się jeszcze raz.
"Alf"
"Alf" był jednym z najpopularniejszych seriali początku lat 90. z prostego powodu - każdy chciał mieć takiego kumpla jak Alf w swojej piwnicy. Co z tego, że był cynikiem, darmozjadem, miał pięć żołądków, zżerał koty i był w permanentnej depresji (uzasadnionej - przecież jego rodzinną planetę Melmac wysadziła bomba atomowa). Po prostu każdy chciał mieć takiego superkumpla. Każdy dzieciak, który przeżywał wielki ból odtrącenia po porażce na WF, mógł utożsamić się z Alfem, najbardziej samotną istotą w galaktyce. Co ciekawe, podobnie jak "Twin Peaks" Alf kończy się tzw. cliffhangerem - w ostatnim odcinku Alfa porywa amerykańskie wojsko i nie poznajemy jego dalszych losów. Próbowano przedstawić je w filmie "Alf. The movie", ale ponieważ rodzina Tannerów jest w nim nieobecna, nikt, a zwłaszcza fani serialu, nie bierze go na poważnie.