To był gorący hiszpański początek wieczoru. Z kim? Z Manu Chao! To było 1,5 godziny absolutnego szaleństwa pod sceną. Tysiące ludzi. Ręce w górze klaszczące w rytm niezwykłej muzyki. A gdy tylko tłum usłyszał pierwsze dźwięki "Bongo bong" nie było mocnych. Ci, którzy dotąd popijali piwko i jedli kiełbaski, zrywali się i pędzili, by nie tracić już kolejnych minut. Co tak porwało ludzi? Sam wokalista. Rewolucjonista, który walczy ze złem tego świata, a do tego potrafi świetnie o tym śpiewać.




Równie doskonały, jeśli nie lepszy (tu opinie wśród festiwalowiczów są podzielone) był koncert Placebo. Faceci, którzy czasem wyglądają jak kobiety. Tym razem, jako mężczyźni, zaczarowali publiczność. Ludzie kołysali się, nucili, a nieraz po prostu słuchali. Niepowtarzalny głos wokalisty, wraz z psychodeliczną muzyką dały efekt piorunujący. Publiczność wracała z koncertu, jak zaklęta.



Openera zaszczyciła również gwiazda zza oceanu: Pharell Williams. Ale ani muzyka, ani światło, ani dźwięk nie zachwycały. Gdyby go nie było, Opener nie straciłby dużo.



Dziś kolejny dzień szaleństwa w Gdyni. Skin, Franz Ferdinand i Scissor Sisters to najbardziej wyczekiwane zespoły. Zobaczymy czy spełnią oczekiwania imprezowiczów.












Reklama