Na rozmowę z Murakamim umawiam się w czeskiej Pradze. Pisarz kwateruje w hotelu Mercure, mieszczącym się w odremontowanej secesyjnej kamienicy, dwa kroki od staromiejskiego rynku. Mam tremę, bo autor "Norwegian Wood" uchodzi za osobę skrytą i nieskorą do zwierzeń.

Murakami nie wygląda na literata. Ubrany w krótką kurtkę, granatowe dżinsy z podwiniętymi nogawkami i sportowe buty bardziej przypomina weekendowego pasażera tokijskiego metra, który wybiera się na wycieczkę za miasto niż autora ekscentrycznych powieści. Szybko okazuje się, że plotki o jego niedostępności też były przesadzone. Rozmawiamy o wiele dłużej, niż przewidywał napięty harmonogram pisarza.

Cezary Polak: Bohaterowie pańskich książek nie przypominają stereotypowych Japończyków, są indywidualistami, którzy kontestują społeczne normy. Uważa pan, że filozofia podporządkowania dobra jednostki ogółowi, która leży u podstaw sukcesu gospodarczego Japonii, duchowo wyjałowiła kraj?
Haruki Murakami: Od zakończenia II wojny światowej Japończycy ciężko pracowali na sukces gospodarczy. Staliśmy się bogatsi, ale nie szczęśliwsi. To paradoks - zamożność nie dała nam szczęścia, lecz rozczarowanie. Bohaterowie moich książek nie wierzą w system, nie należą do korporacji. Są indywidualistami, żyją na własny rachunek. Szukam dla nich alternatywy. To pewnie powód, dla którego mam tak wielu czytelników. Większość z nich to młodzi ludzie, którzy szukają swojej drogi w życiu, nie oglądają się na społeczeństwo. Japonia przeżywa transformację.

Jaki jest jej kierunek?
Skończyłem studia na uniwersytecie w 1972 roku. Wówczas społeczeństwo oczekiwało ode mnie, że znajdę sobie posadę w jakiejś firmie, ale nie poszedłem tą drogą. Moi rodzice byli rozczarowani, ale i w pewien sposób szczęśliwi, że miałem odwagę być sobą. Dziś wielu młodych ludzi odrzuca pracę w korporacji, szuka alternatywy. Tkwimy w stanie chaosu. Tuż po wojnie byliśmy bardzo wystraszonym społeczeństwem, ale mieliśmy silny system, dziś już tak nie jest. Są dwa sposoby przeciwstawienia się chaosowi i osiągnięcia wolności. Pierwszym jest indywidualizm, dążenie do bycia niezależną jednostką, drugim stowarzyszenie się z jakąś siłą. Tę psychiczną koniunkturę świetnie wyczuwają ugrupowania prawicowe w Japonii, co może być niebezpieczne. Mamy demokratyczną konstytucję, ale boimy się bomby atomowej. Żyjemy w strachu i wierzymy w siłę militarną.

Postępuje pan podobnie do swoich bohaterów. Nie należy pan do stowarzyszeń, nie angażuje w debaty publiczne ani spory literackie.
Kocham pisać książki - to mój zawód, codzienne zajęcie i pasja. Uwielbiam wymyślać historie, nie interesuje mnie krytyka literacka. Nie pociąga mnie obecność na salonach, wolę pobiegać. Potrzebuję samotności, chcę koncentrować się wyłącznie na pracy. Kiedy piszę, czuję, że mam szczególny dar. Poza pisaniem jestem zwykłym człowiekiem, prowadzę skromne życie, choć czasem muszę przemawiać na przyjęciach, bo tego się ode mnie oczekuje. Zaraz potem wracam jednak do mojego spokojnego życia.

Jak więc rozumie pan rolę pisarza?
To bardzo trudne pytanie. Mam ukształtowane poglądy, ale nie afiszuję się z nimi publicznie, ponieważ jestem powieściopisarzem, a nie politykiem. Moje przekonania zawieram w tym, co piszę, jednak nie badam, jaki wpływ wywiera to na czytelników. Pisząc o zbrodniach armii japońskiej w "Kronice ptaka nakręcacza", miałem na myśli moich nastoletnich odbiorców, którzy nie mają pojęcia o wojnie, a wiedzę o niej czerpią z moich fikcyjnych opowieści. To wiele dla mnie znaczy.

Co dały panu rozmowy z ofiarami ataku terrorystycznego w tokijskim metrze, które są kanwą książki "Undergrund"?
Zamach był traumatycznym wydarzeniem. Rozpisywały się o nim gazety, telewizja pełna była tragicznych obrazów, ale żadne z mediów nie dawało odpowiedzi na pytanie: co naprawdę się stało? Godzinami rozmawiałem o tym z pasażerami, którzy podróżowali feralnego dnia kolejką. Chciałem poznać ofiary: kim były, co czuły? Przez rok wysłuchałem 63 historii. To było niezwykłe doświadczenie, dzięki któremu zrozumiałem, co wydarzyło się w moim kraju. Ofiarami zamachu byli zwykli ludzie podróżujący do pracy. Niczym nie zawinili historii, która wdarła się w ich życie. Zostali zaatakowani przez członków sekty, co samo w sobie jest dość surrealistyczną sytuacją. Sekciarze nie są zwykłymi ludźmi, tworzą pewną elitę, dążą do wyższych celów, poszukują wartości duchowych. W tym są podobni do mnie. Ale ja utożsamiałem się nie z nimi, lecz z ofiarami. To było dziwne i bardzo silne doznanie. Ja, outsider, zbliżyłem się do zwykłych ludzi, dzieliłem ich uczucia. Te rozmowy zmieniły mnie i moje pisanie. Wcześniej byłem przekonany o swojej wyjątkowości i odrębności, teraz poczułem więź z innymi. Zacząłem odczuwać też odpowiedzialność za mój kraj. Zmieniły się historie, które opowiadam i moi bohaterowie.

Drugim tragicznym wydarzeniem z historii współczesnej Japonii, które zrewidowało pańskie poglądy, było trzęsienie ziemi w Kioto.

To prawda. Trzęsienie ziemi w Kioto, podobnie jak zamach sekty Najwyższa Prawda, było punktem zwrotnym w historii Japonii. To była rysa na naszej historii, która zachwiała ekonomiczną potęgą. Rosnąca zamożność społeczeństwa uśpiła naszą czujność, staliśmy się aroganccy. Jazda za kółkiem mercedesa dawała złudne poczucie bezpieczeństwa. Złościło mnie to i męczyło, dlatego opuściłem mój kraj, udałem się na zesłanie z wyboru i wyjechałem do Europy, a potem zamieszkałem w Ameryce. Studiowałem w czasach akademickiej rewolty. Ja i moi przyjaciele byliśmy idealistami, sprzeciwialiśmy się establishmentowi, ale wszystko skończyło się na początku lat 70. W spadku zostało nam rozczarowanie. Społeczeństwo nadal się bogaciło, ale ta bańka mydlana pękła w połowie lat 90. Wtedy poczułem, że czas wracać.

Podobno pański powrót nie ucieszył kolegów po piórze?

Środowisko literackie w Japonii nie jest zbyt szczęśliwe, bo bardzo różnię się od innych pisarzy. Mój ojciec był nauczycielem literatury japońskiej. Kiedy byłem dzieckiem, zmuszał mnie do czytania klasyków. Przeczytałem je, ale mimo wysiłków nie udało mi się ich zapomnieć, bo przecież dziecko chłonie książki niezwykle intensywnie. Potem przeczytałem wiele innych rzeczy, m.in. utwory pisarzy amerykańskich oraz Kafki i stworzyłem mój własny styl. Nawet jeśli tego nie chciałem, japońska literatura klasyczna bezwiednie tkwi w moim umyśle, choć nie jestem jej entuzjastą.

Motorem postępowania pańskich bohaterów jest podświadomość. Czy z pana życiem jest podobnie?
Mój dom rodzinny to modelowy przykład życia klasy średniej. Dorastałem w spokojnej, szczęśliwej rodzinie, pozbawionej dramatów i tragedii. Jakie to nudne! Szczęśliwe życie nie stwarza tematów do pisania. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że mógłbym zostać pisarzem. Pewnego dnia, miałem wtedy 29 lat i oglądałem mecz baseballowy, poczułem silne pragnienie, żeby pisać. Brakowało mi tylko tematu. Zacząłem więc grzebać w ziemi, wygrzebałem głęboką dziurę i zszedłem na jej dno. Było tam cicho, spokojnie i ciemno. Rozejrzałem się dookoła i opisałem ten widok. Na powierzchni nie było żadnych spraw, o których mógłbym pisać, zaś na dnie było ich wiele.
Tak stałem się pisarzem. Nie wymyślałem żadnych historii, tylko obserwowałem i opisywałem to, co znalazłem na dnie dziury. Można to nazwać podświadomością i podróżą w głąb siebie. Pozostawanie na dnie jamy jest jednak bardzo niebezpieczne, czai się w niej zło. Dlatego trzeba od czasu do czasu wracać do rzeczywistości i stawać na powierzchni skąpanej w blasku słońca. Schodzenie na dno i powracanie na powierzchnię to czynność powtarzalna. Takie też są moje historie, na pograniczu jawy i fantazji. To koktajl świata rzeczywistego i zmyślonego, światła i ciemności.

Wykorzystuje pan w swoich książkach sny?
W ogóle nie śnię. Pisanie zastępuje mi sny.

Czym jest dla pana sport?

Wędrówka na dno wyobraźni i powrót do rzeczywistości wymagają tężyzny fizycznej. Dlatego uprawiam jogging, biegam w maratonach. Wiele osób uważa, że pisanie powieści jest łatwe, że to tylko siedzenie za biurkiem. W rzeczywistości to wyczerpujące zajęcie. Wymaga siły fizycznej i psychicznej. To również rodzaj uzależnienia. Piszę od ponad 27 lat, więc wiem coś o tym. A jak wygląda życie pisarzy w Polsce?

Zamiast biegać w maratonach, przesiadują w knajpach.
Pisanie regularnie przez lata to nie taka prosta sprawa. Oddawanie się nałogom kończy się autokonsumpcją.

Porównuje pan pisanie do gry komputerowej - dlaczego?
Bo akt pisania rzeczywiście przypomina grę komputerową - programowanie i jednocześnie bycie graczem. Lewa ręka nie jest w stanie przewidzieć ruchów prawej. Podobnie jest z grą w szachy z samym sobą. Grając lewą stroną, nie jesteśmy w stanie przewidzieć decyzji prawej strony i na odwrót. Dziwne, że większość osób nie potrafi grać z samym sobą w szachy. Ja potrafię to robić.

Czy muzyka odgrywa w pana życiu rolę równie ważną, co w pańskich książkach?
W młodości chciałem być muzykiem, a nie pisarzem. Chciałem żyć z muzyki, dlatego otworzyłem klub jazzowy i prowadziłem go przez siedem lat, ale potem poczułem, że muszę zarabiać na życie własną twórczością. Muzyka to moja pierwsza miłość, pisanie - druga.

Do jakiego gatunku muzycznego porównałby pan swoją twórczość?
Przeniosłem do pisania wiele technik muzycznych, na przykład jazz z jego rytmem, melodią i improwizacją. Kiedy siadam do pisania - wychodzę od określonego rytmu, a następnie improwizuję, nigdy nie wiem, co następnie się wydarzy. To bardzo ekscytujące. Moje powieści nie posiadają planu, są całkowitą improwizacją. Pisząc, słucham muzyki barokowej - Bacha, Telemanna. Chopin jest zbyt emocjonalny, żeby przy nim pisać, zbyt pochłania moją uwagę.

Od kilku lat kultura japońska robi w Polsce furorę. Dziwi to pana?
Nie miałem o tym pojęcia. Dzieli nas język, religia, geografia... To ciekawe. W młodości byłem entuzjastą polskiego kina. Obejrzałem wszystkie filmy Wajdy i Polańskiego, dowiedziałem się z nich wiele o waszej historii. Moim ulubionym obrazem był Popiół i diament, fantastyczna rzecz. I jeszcze Pasażerka (Murakami wymawia tytuł filmu Andrzeja Munka czystą polszczyzną - przyp. red.). Przeczytałem też kilka powojennych polskich powieści, ale nie pamiętam tytułów. Muszę przyznać, że po raz pierwszy udzielam wywiadu dziennikarzowi z Polski. Nigdy nie byłem w waszym kraju.

No to ja mam dla pana prezent. Przywiozłem tradycyjną polską wódkę, wytwarzaną na bazie trawy rosnącej w najstarszym lesie w Europie...
Żubrówka! (Murakami znów mówi po polsku - przyp. red.) Znam, mocna wódka, w Japonii jest bardzo popularna. Dziękuję za prezent i za to, że przyjechał pan do Pragi tylko po to, żeby porozmawiać ze mną. Bardzo chciałbym odwiedzić Polskę.















































Reklama