Jest nie tylko fotografką celebrytów, ale i pracującą pełną parą fabrykantką wyestetyzowanych, pozowanych przedstawień. Przed nią żaden artysta nie odniósł sukcesu, przebierając swoich modeli za bohaterów Disneyowskich bajek, każąc im zanurzać się w wannie pełnej mleka albo wypinać pierś w białym podkoszulku na górskim stoku. Nikomu też nie udało się nakłonić do tego postaci z pierwszych stron gazet: od angielskiej królowej po Arnolda Schwarzennegera.
Zdjęcie 1. Annie, załóż czapkę
Twarz w dużym zbliżeniu zajmuje trzy czwarte kadru. Młoda dziewczyna o męskich rysach twarzy pozuje w głęboko nasuniętej na czoło czapce. W obiektyw patrzy prosto i bez wahania, zza grubych okularów. Długie włosy rozwiewa na wszystkie strony wiatr, co wygląda umiarkowanie atrakcyjnie. W zasadzie większość osób schowałoby taką fotografię na samo dno szuflady, ale nie ona. Jest rok 1970. Dwudziestoparoletnia Anna-Lou Leibovitz, dla przyjaciół po prostu Annie, studentka fotografii we Francisco Art Institute, uważa, że to świetny autoportret. I ma rację – niepokorny, trochę przypadkowy, w takim stylu, jakim za dwadzieścia lat fotografować będzie gwiazda fotografii Wolfgang Tillmans. Na razie Annie studiuje fotografię i wskazuje jako swoich mistrzów absolutnych klasyków: Henri-Cartier Bressona i Roberta Franka. Cieszy się życiem z dala od rodzinnego Connecticut i ma na koncie epizod budowania państwa Izrael w jednym z kibuców. Zdjęcie w czapce zostało zrobione na moment przed wielkim zawodowym przełomem – Leibovitz od 1970 roku pracować będzie dla amerykańskiego "The Rolling Stone". Poświęci tej współpracy ponad dekadę. Właśnie w tym piśmie opublikowane zostanie jej zdjęcie przedstawiające Allena Ginsberga na wiecu pokojowym, a na okładce jednego z numerów znajdzie się najsławniejszy bodaj kadr Leibovitz – portret Johnna Lennona w objęciu nagiej Yoko Ono.
Zdjęcie 2. Upadło? Niech leży
Keith Richards, gitarzysta The Rolling Stones, leży na białym prześcieradle, na fotografii widać przede wszystkim jego nagi tors i rozchełstaną koszulę, twarz to ledwie skrawek kadru. "W zasadzie to poza bardzo typowa dla Keitha. W sumie ciężko znaleźć fotografię, na której ten chłopak stoi" – śmieje się Leibovitz, komentując to zdjęcie w dokumentalnym filmie "Annie Leibovitz: życie przez obiektyw". Ciągle jesteśmy w latach 70. Leibovitz pstryka w tym czasie dla "Rolling Stone" migawki z tras koncertowych tuzów światowego rocka. I szlifuje swój charakterystyczny styl – wtedy jeszcze obiektywem 35 mm. "Z takim obiektywem po prostu nie możesz podejść blisko. Mój sposób na fotografię to było lekkie odejście z aparatem i obserwowanie przestrzeni. Dlatego na zdjęciach prawie nie ma twarzy, za to jest kontekst." – tłumaczy. Jej wczesne zdjęcia mają właśnie taki bitnikowski sznyt – to zapisy podróży, dzikich imprez i koncertów. Wystudiowany glamour przyjdzie w jej fotografiach dopiero w latach 80., kiedy zwiąże się z "Vanity Fair" i popełni głośną kampanię reklamową kart kredytowych American Express z udziałem gwiazd ekranu. Ale nawet wtedy, kiedy zacznie fotografować twarze z bliska, będzie pilnować, by nie były to klasyczne hollywoodzkie portrety. Bohaterowie jej zdjęć nie uśmiechają się. "Lata zabrało mi zrozumienie, że proszenie ludzi o uśmiech to prośba, żeby zrobili coś fałszywego" – mówi. Nie uśmiecha się ani Demi Moore pozująca nago w ciąży, ani Brad Pitt rozciągnięty na pomarańczowej kanapie, ani Scarlett Johansson pozująca na morskim brzegu.
Zdjęcie 3. Nie zadzieraj z Disneyem
Miley Cyrus, nastoletnia gwiazdka kina, nieśmiało przesłania piersi i zalotnie patrzy w obiektyw. Jej skóra jest prawie zielona, przypomina kolor ciała znany z płócien Caravaggia. To miała być okładka jednego z numerów "Vanity Fair", ostatecznie sesja została opublikowana w "New York Times". Kadry z nieletnią aktorką wywołują burzę – Leibovitz zarzuca się manipulowanie i cyniczną grę nastawioną na komercyjny sukces. Fotografka odcina się stwierdzeniem, że to po prostu klasyczny portret. Ostatecznie Cyrus przeprasza swoich fanów i w publicznym oświadczeniu łka, mówiąc, że myślała, że zdjęcia "będą »artystyczne«, a wyszło inaczej". Skandal z 2008 roku to niejedyne zmartwienie zawodowe fotografki. Właśnie w tym roku po raz pierwszy prasa zaczyna donosić o jej spektakularnych kłopotach finansowych. Artystka musi spłacić 24 miliony dolarów długu. Mimo że zarabia krocie, wydaje więcej. Mówi się też o tym, że podczas swoich sesji kompletnie nie liczy się z budżetem – gotowa jest wydać tysiące na scenografię i charakteryzację. Przez chwilę wydaje się, że żeby spłacić długi, Leibovitz będzie musiała sprzedać część praw do swoich zdjęć i własną kolekcję. Ostatecznie udaje jej się wybrnąć z potrzasku i doprowadzić do ugody z pożyczkodawcą.
Zdjęcie 4. Wszystko jest w oku patrzącego
Francuska rzeźbiarka Louise Bourgeois pokazuje do obiektywu swoją dłoń. To nie jest po prostu fragment ciała starej kobiety, ale narzędzie genialnej artystki. Z portretu leciwej Bourgeois bije siła i piękno. Annie Leibovitz robi to zdjęcie w 1997 roku.
Spektrum jej bohaterów obejmuje nie tylko celebrytów, lecz także artystów, sędziów Sądu Najwyższego, polityków, astronautów. W jej najbardziej znanym albumie "Woman" (1999) znajduje się nawet zdjęcie kobiety, która stała się ofiarą przemocy fizycznej. Przedmowę do książki pisze Susan Sontag – przez ponad dziesięć lat życiowa partnerka Leibovitz. Głośno mówi się o tym, że gdyby nie Sontag, zdjęciom Leibovitz zabrakłoby drugiego dna. To ona namówiła Annie, by choć na chwilę porzuciła wystudiowane kadry i zajęła się reportażem. W 1993 roku Leibovitz wyjeżdża do Sarajewa. Przywozi stamtąd poruszające zdjęcia. Co charakterystyczne, nawet w wojennej zawierusze szuka pięknych, klasycznych kadrów, z których – gdyby nie podpis – nie dałoby się odczytać traumy. Miłość do trudnego piękna – to wyróżnik stylu Leibovitz.
KOBIETY | Annie Leibovitz | wystawa na ogrodzeniu Ogrodu Botanicznego w Warszawie | do 16.05