Anglicy to brudasy. Cyganie – bezczelne typy. Francuzi to pyszałki, lenie i zazdrośnicy. Włosi są nikczemni. Fatalnej konduity są Niemcy – cierpią na nadczynność funkcji trawiennych i wydalają dwa razy więcej kału niż przedstawiciele pozostałych nacji. Nikczemnikami i niegodziwcami są masoni. Z kolei księża katoliccy to „masoni w kobiecym stroju”. Najgorszymi z najgorszych są jednak Żydzi. Tak w telegraficznym skrócie można streścić światopogląd Simone Simoniniego, bohatera „Cmentarza w Pradze”.
Jest rok 1897. Dobiegający siedemdziesiątki bohater pisze dziennik, okraszając tekst licznymi retrospekcjami. Ten urodzony w Piemoncie, ale uważający się za Francuza mizogin to znawca i fanatyk wykwintnej kuchni, jedynego aspektu rzeczywistości, który kocha naprawdę i w którym się zatraca – za tymbaliki a la Pompadour podpisałby cyrograf. Jedzenie i trawienie jest dla niego najważniejszą formą istnienia, ważniejszą nawet niż atawistyczny antysemityzm i skłonność do oszustwa. Simonini wiódł awanturnicze życie – jako agent bezpieki wmieszał się w szeregi rewolucjonistów Garibaldiego z zadaniem likwidacji głównego kasjera powstańców. W czasie Komuny Paryskiej organizował prowokacje wymierzone w komunardów, sfałszował też list, którego użyto w procesie przeciwko Josephowi Dreyfusowi, niesłusznie oskarżonemu o szpiegostwo i skazanemu na dożywotnie więzienie kapitanowi armii francuskiej. Fabrykował też falsyfikaty, które miały zaszkodzić jezuitom i wolnomularzom.
Dziełem jego życia, sumą niegodziwości, największym fałszerstwem jest jednak tekst. Posiłkując się listem swojego dziadka i przetwarzając utwory m.in. Dumasa i Sue, Simonini preparuje opis scen rzekomo podpatrzonych na kirkucie w Pradze. Wedle jego relacji na czeskim cmentarzu mieliby się spotykać rabini opracowujący tajny plan dominacji nad światem. Fałszywka stała się potem podstawą słynnych „Protokołów Mędrców Syjonu”, stworzonych przez carską ochranę.
Eco niezwykle wnikliwie i plastycznie opisał mechanizm powstawania fałszerstwa, które mimo że zostało zdemaskowane w 1921 roku przez dziennikarzy londyńskiego „Timesa”, posłużyło Hitlerowi do sformułowania antysemickich tez w „Mein Kampf”. Dla niektórych zbyt wnikliwie. Po premierze powieści, która pojawiła się we włoskich księgarniach na początku października, na autora posypały się gromy. „Czytelnik w końcu czuje się jakby zbrukany antysemickimi bredniami, a niektórym może się nawet wydawać, że w tym jednak tkwi ziarno prawdy, jeżeli wszyscy, naprawdę wszyscy bohaterowie wydają się przeświadczeni, że te zbrodnie zostały popełnione” – grzmiał „L’Osservatore Romano”, oficjalny dziennik Watykanu.
Zarzuty są absurdalne – idąc tym tropem, można oskarżać Dostojewskiego, że instruował studentów, jak mordować staruszki w „Zbrodni i karze”. „Cmentarz w Pradze” to opowieść labirynt (inna sprawa, że zbyt pogmatwany, daleko mu do „Imienia Róży”), w której autor gra z czytelnikiem i konwencją. Fabuła jest gęsta i pokręcona do tego stopnia, że pisarz na końcu umieścił ściągawkę, tabelę porządkująca rozdziały i podpowiadającą, jak znaleźć ścieżkę w dżungli tropów i dygresji. Sednem powieści nie jest tylko demaskowanie jednego z najsłynniejszych i najstraszniejszych paszkwili w historii ludzkości, lecz także próba opisu fenomenu falsyfikatu w twórczości. Bo czym, jeśli nie preparowaniem i zmyślaniem historii, jest literatura?
CMENTARZ W PRADZE | Umberto Eco | przeł. Krzysztof Żaboklicki | Noir sur Blanc 2011 •