Fenomen grupy Muchy to żywcem przeniesiona z Anglii moda na młode zespoły "indie-rockowe" - zadziorne gitarowe granie z młodzieńczymi tekstami w stylu The Libertines i promocja zespołów przez internet, jak w przypadku Arctic Monkeys. Nagrana w prowizorycznych warunkach EP-ka Much pod tytułem "Galanteria" rozeszła się w zeszłym roku dokładnie w taki sposób. Najpierw zadziałała poczta pantoflowa, potem wyemitowano ją w kilku programach radiowych. I do dziś jest szeroko komentowana na forach dyskusyjnych. Choć kariera trójki dwudziestoparolatków z Poznania trwa bardzo krótko, porównywano ich już z Republiką, mają na swoim koncie występ na "OFF Festivalu", trasę z Heyem oraz czołowe miejsce wśród młodej fali polskiego "indie-rocka" ze składanek "Offensywa".

Reklama

Tak jak to już z reguły bywa w Polsce, wszystkie trendy muzyczne docierają tutaj z drobnym opóźnieniem. Dlatego też echa sukcesów The Strokes, The Rapture i Interpol słychać u nas dopiero od niedawna. Młodych zespołów, które zamieszczają swoje utwory na profilu MySpace i zapatrzone są w amerykańskie i brytyjskie wzorce, jest cała masa. Część z nich, jak Vixo, Phantom Taxi Ride, Out Of Tune czy The Black Tapes, nie tylko posługuje się anglojęzycznymi nazwami, ale również z reguły nie śpiewa po polsku. A reszta, jak Sensorry, Psychocukier, Lili Marlen, Renton, nie przykłada do tekstów takiej wagi jak do muzyki. Z perspektywy czasu wiadomo, że kiedy starano się przekładać na nasze warunki brit-pop czy grunge, sytuacja była identyczna. Natomiast zmianę mody przetrwali tylko ci, którzy wypracowali własny, oryginalny styl.

Tak jest w przypadku Much, które w odróżnieniu od większości swoich rówieśników miały do zaoferowania dobre polskie teksty o związkach damsko-męskich i uniwersalne nawiązania do rock'n'rollowych korzeni. Tym właśnie wygrywa album "Terroromans": świetnymi piosenkami "Najważniejszy dzień", "21 dni" czy "Miasto doznań" oraz trafnymi wersami - "to miasto ważnych spraw i krótkich miłości" czy "zakochuję się w tramwajach, zakochuję się na mieście, potem tydzień chodzę przez sen, jem brudny śnieg". Pod względem aranżacji i brzmienia utwory przeszły poważny studyjny lifting i wzbogacone zostały akustyczną gitarą, partiami skrzypiec czy elektrycznego pianina Rhodes. Dzięki temu muzycy oderwali się trochę od rock'n'rollowego i nowofalowego dziedzictwa, poszli w stronę lżejszych produkcji przypominających Modest Mouse, Bloc Party czy The Killers. Może straciły na tym singlowy "Galanteria" czy wzbogacony elektroniką "111", ale grupa i tak wyszła na swoje.

Zgodnie z zapowiedziami Muchy zamknęły etap garażowy i wchodzą do świata muzyki popularnej, dokładnie między Cool Kids Of Death i The Car Is On Fire. Nie jest to oczywiście przedział, który zapewnia jej miejsce na playlistach w kraju, udział w festiwalach i Złota Płytę na koniec roku. Doświadczenie pokazuje, że również sukcesów komercyjnych zespołów niezależnych niestety nie da się przełożyć na polskie warunki. Najważniejsze jest jednak to, że duże wytwórnie znów zaczęły inwestować w dobre zespoły i ten rok nie upłynie tylko pod znakiem wypromowanej w Sopocie grupy Feel.

Reklama