Jestem obrzydliwie bogaty i umrę, próbując wydać całe to gówno - przechwala się 50 Cent na najnowszym krążku "Curtis”, parafrazując tytuł swej debiutanckiej płyty "Get Rich Or Die Tryin”. Choć jego interesy nadal kręcą się doskonale (według "Forbesa” jest drugim - po Jayu-Z - najlepiej zarabiającym gwiazdorem wśród hiphopowców), źródłem tych dochodów są głównie kontrakty reklamowe oraz handel ciuchami. Coraz mniej liczy się za to sprzedaż płyt. To znacząca zmiana, bo mówimy o artyście, który nagrał najlepiej sprzedający się debiut hiphopowy w historii. Każdy z dwóch albumów Centa sprzedał się w ponad 10-milionowym nakładzie. W tym roku jednak muskularny nowojorczyk przegrał prestiżowy pojedynek o szczyty list przebojów z Kanye Westem utożsamianym z inteligencką odmianą hip-hopu. Premiery krążków "Curtis” oraz "Graduation” Westa odbyły się tego samego dnia, i to płyta błyskotliwego Kanye niespodziewanie znalazła więcej nabywców.

Reklama

Jeszcze parę lat temu taki wynik byłby nie do pomyślenia. Ale wydaje się, że kolejne pokolenie fanów rapu jest już znudzone ponurymi opowieściami z podwórka.

I choć pewnie za wcześnie, aby ogłosić całkowite zawieszenie broni w hiphopowym świecie, zdaje się, że zapach krwi budzi coraz mniejsze podniecenie. A artyści, którzy odnaleźli się w roli rekinów show-biznesu, zrozumieli, że zła sława nie zawsze służy zarabianiu pieniędzy. Świadom zmian jest także 50 Cent - bądź co bądź - jeden z symboli gangsta rapu.

Gangsta paradise?

50 Cent świetnie czuje się jako szanowany przedsiębiorca. Ale pierwsze lekcje biznesu pobierał u narkotykowych bossów. A jego pokrętną drogę do sławy znaczyły osobiste tragedie.

Reklama

Urodził się w 1976 roku w nowojorskiej dzielnicy Queens - jako Curtis James Jackson III. Jego matka miała wówczas 15 lat i zarabiała na życie, handlując narkotykami. Ojca nigdy nie poznał. Większość czasu spędzał w domu dziadków, u których zamieszkał na stałe, kiedy został sierotą - Sabrinę Jackson zamordowano bowiem w gangsterskich porachunkach. Curtis miał wtedy niespełna 8 lat.

Niespełna cztery lata później znajomi matki zaproponowali mu pracę. Jak wspomina, w jego otoczeniu wszyscy wciągali kokę, pierwszymi klientami młodego adepta dilerki zostali jego najbliżsi wujkowie. "Moja matka, kuzyni, znajomi handlowali narkotykami, ale byli to jedyni znani mi ludzie gotowi pomóc innym. Jedyni, którzy potrafili myśleć nie tylko o sobie. Nikt nie potrafiłby wytłumaczyć mi, że to, co robią, jest złe” - pisze w swojej autobiografii. Okazało się, że bystry Curtis z łatwością zdobywał nowych klientów w szkole i w klubie bokserskim, gdzie trenował. Nawet aresztowanie nie zniechęciło go do nielegalnego biznesu - po półrocznej odsiadce interes kręcił się jeszcze lepiej. Jak wspomina Tony Yayo, jego sąsiad z dzieciństwa, a dziś parter w wytwórni G-Unit, zaradność 50 Centa znali wszyscy: "Kiedy miał 16 lat, jeździł skuterem, jako 17-latek kupił landcruisera jeepa, w wieku 18 lat miał już białego benza”. Podobno zarabiał wtedy nawet do pięciu tysięcy dolarów dziennie.

Reklama

Interesy szły świetnie aż do 2000 roku. Wówczas do czekającego w samochodzie przed swoim domem 50 Centa jeden z żołnierzy konkurencyjnego gangu wystrzelił dziewięć kulek. Jackson przeżył cudem. Do pełni zdrowia dochodził pół roku, choć - jak twierdzi - delikatny grymas na twarzy i lekka wada wymowy to efekt postrzału. Szczególna dykcja, ale przede wszystkim mit "niezniszczalnego” okazały się na rapowej scenie dużym atutem.

"Po tym, jak wpakowano we mnie z bliska dziewięć kul i nie umarłem, zacząłem myśleć, że muszę mieć jakiś cel w życiu" - tłumaczył później.

To wtedy na stałe porzucił dilerkę, chociaż podobno z tym zamiarem nosił się już wcześniej - od narodzin syna. Przyszło mu to tym łatwiej, że powoli zdobywał sławę w hiphopowym świecie. Jego pierwszym nauczycielem i mentorem był sam Jam Master J z Run DMC. To pod jego okiem tworzył pierwsze podkłady i teksty, a niedługo po wyjściu ze szpitala nagrał mixtape’a - kompilację własnych nagrań zatytułowaną znacząco "Guess Who’s Back?” - "Zgadnijcie, kto wrócił?”. Jak widać, 50 Cent od początku doskonale wiedział, że nie tyle jego umiejętności, co niezwykła biografia mogą mu pomóc w drodze na szczyt. Zrozumiał to także Eminem, który - wraz z zaprzyjaźnionym Dr. Dre - pomógł mu nagrać debiutancką płytę. "To jasne, że dzieciaki chcą zobaczyć kolesia, który dostał dziewięć kulek i wciąż żyje" - tłumaczył Eminem bez ogródek.

50 Cent umiejętnie podsycał własną legendę, cień przeszłości wciąż go jednak ścigał. W 2002 roku kilka ulic od miejsca wcześniejszego zamachu zginął jego mentor Jam Master Jay. Mówi się, że zleceniodawcą był narkotykowy baron Kenneth "Supreme” McGriff - ten sam, który kiedyś polował na Centa. Nic dziwnego, że raper nie rozstaje się obecnie z bronią i ochroniarzami, a na scenie zwykle występuje w kuloodpornej kamizelce. Gdy trzeba, kuloodporny sprzęt zakłada też jego 10-letni dziś syn.

"Rap" znaczy "walka"

Hip-hop to kultura walki. Rywalizuje się na słowa i na beaty, konkurują ze sobą tancerze i grafficiarze. Czasownik "rap” w angielskim to "stukać", "bić". Od dawna odnosi się on także do szczególnego rodzaju werbalnej ekspresji - "rapować” od kilkudziesięciu lat oznacza po prostu "przegadać” kogoś innego. Rapowali muzycy jazzowi, radiowi prezenterzy, rapował Muhammad Ali, rapowali politycy. Kultura afroamerykańska kształtowała się w sytuacji opresji: niewolnictwa, migracji, rasizmu. Nic dziwnego, że wykształciła formy ekspresyjne oraz gwałtowne. "Byłem waleczny jako bokser w ringu i walczę jako raper. Hip-hop tego wymaga. Myślę, że raperzy nie różnią się od bokserów. Każdy chce być mistrzem" - tłumaczy 50 Cent.

Niekiedy sceniczne oraz środowiskowe potyczki rodzą poważniejsze antagonizmy i pięści rzeczywiście idą w ruch. Zdarza się też, niestety, że świszczą kule. Historia gatunku obfituje w sławne beefy - długotrwałe konflikty wielkich gwiazd, niejednokrotnie kończące się tragicznie.

Postronnym obserwatorom - za sprawą takich wykonawców, jak N.W.A, Tupac Shakur, Notorius B.I.G czy 50 Cent - hip-hop kojarzy się z przemocą i gangsterskimi porachunkami. W końcu to muzyka amerykańskiego getta i - statystycznie - trudno było tego uniknąć. Zjawisko w połowie lat 90. przybrało jednak niepokojące rozmiary. Niezależny etos i bogactwo alternatywnej hiphopowej kultury obwieszeni złotymi łańcuchami gwiazdorzy zamienili w gloryfikację siły i hedonizmu. Choć w tym samym czasie rozkwitała niezwykle wartościowa podziemna scena, gatunek zaczęto utożsamiać z gangsterskim szykiem.

Najsławniejszy i najbardziej tragiczny beef w historii to spór pomiędzy największymi gwiazdami oficyn Death Row z Los Angeles i nowojorskiej Bad Boy: Tupakiem Shakurem i Notoriousem B.I.G. Konflikt ten był też kulminacją odwiecznej wojny między wschodnim i zachodnim wybrzeżem Stanów. Rosnąca spirala wzajemnych bluzgów i oskarżeń skończyła się niewyjaśnionym do końca morderstwem Tupaca i późniejszym o rok zabójstwem "Biggiego”. Śmierć artystów u szczytu sławy wstrząsnęła rapowym światem, jednak nie na tyle, by całkowicie wykluczyć kolejne tragiczne przypadki tego typu.

Zastrzel rapera - wygraj nowe dzwonki

50 Cent jako najbardziej hardcore’owy przedstawiciel młodego pokolenia gwiazd ma też na koncie niejeden beef. W sporze jego obozu - G-Unit z wytwórnią Murder Inc. w ruch poszły noże. W niedawnej przepychance z innym herosem gangsterskiego podziemia - The Game, postrzelono niegroźnie jednego z ochroniarzy.

Ten ostatni spór hiphopowa publika - zniesmaczona już scenami przemocy - przyjęła jednak z zażenowaniem. Pisano nawet, że całą scenę wyreżyserowano jako element promocji nowych płyt obu artystów. Niedługo potem obaj panowie ogłosili zawieszenie broni. Od pewnego czasu zgodnie żyją też odwieczni rywale Jay Z i Nas. I choć trudno się spodziewać, że chłopcy z getta nabiorą nagle salonowych manier, chyba wszyscy uświadomili sobie, że sprawy zaszły trochę za daleko. Przemoc jako marketingowe narzędzie z jednej strony eskaluje groźne konflikty, z drugiej – psuje biznesowe plany hiphopowych gwiazd, które zarabiają krocie, zarządzając swoimi rozrywkowymi przedsiębiorstwami.

Co znamienne, mimo że potęga G-Unit 50 Centa to w dużej mierze pochodna jego mrocznej legendy, prawnicy artysty wytoczyli proces firmie reklamującej internetową grę, w której strzelano do jego podobizny. "Zastrzel rapera - wygraj nowe dzwonki” - nic dziwnego, że to hasło nie spodobało się gwiazdorowi, który sam firmuje grę "Kuloodporny”.

50 Centowi raczej trudno będzie zmienić emploi: jego aparycja i reputacja to nadal duże biznesowe atuty. Hip-hop wciąż będzie potrzebował czarnych charakterów - bez nich straciłby zęby. Walka idzie jednak o to, aby nie stracić głowy. Gorzka pigułka, jaką Curtis przełknął, przegrywając prestiżowy pojedynek z Westem, może go sporo nauczyć. Popularność Kanye w sporej mierze można bowiem tłumaczyć tym, iż odcina się on od gangsterskiego szyku i wszelkich środowiskowych sporów. Nowojorczyk zapewne pomyśli parę razy, zanim zacznie znów kozaczyć. Żyje jak król i tak naprawdę nie musi już nic nagrywać. Reklamuje Reeboka, sprzedaje linię odzieżową G-Unit, produkuje filmy, podobno wkrótce ma wystąpić obok samego Roberta De Niro. Przed dwoma miesiącami burmistrz Bridgeport, miejscowości w Connecticut, gdzie rezyduje raper, ogłosił "Dzień 50 Centa”, a bohater uroczystości otrzymał symboliczne klucze do miasta.

Czy dawnemu dealerowi koksu spodoba się rola szanowanego obywatela? Czy kiedyś znów odezwie się w nim zew krwi - w myśl zasady: "Raz gangster, zawsze gangster”? Wydaje się, że po prostu nieporównywalnie bardziej opłaca mu się działać "na legalu” i w zaciszu luksusowego apartamentu wspominać - przeważnie już zmarłych - kumpli z getta. W końcu nie musi się już napinać, bo tytułowe motto z debiutanckiego albumu: "Get Rich Or Die Trying” w jego przypadku jest już dawno nieaktualne.