Cała seria "Gwiazdy tańczą na lodzie" gromadziła średnio przed telewizorami 4,5 mln widzów. Co trzeci, który w piątki wieczorem miał włączony telewizor, oglądał właśnie zmagania tańczących artystów (dane AGB Nielsen Media Research). Finałowy odcinek, w którym zwyciężyła aktorka Olga Borys, oglądało 5,3 mln ludzi. Sam moment podawania wyników śledziło prawie 6 mln widzów, co przyniosło 41 proc. udziałów w rynku.

Reklama

Takiego sukcesu telewizja publiczna nie miała od miesięcy. Konkurencyjny megahit "Taniec z gwiazdami" w TVN oglądało średnio 5,3 mln ludzi. "Odnieśliśmy ogromny sukces. Pierwsza seria >Gwiazdy tańczą na lodzie< miała wyższą oglądalność niż pierwsza seria >Tańca z gwiazdami<. To oznacza, że przegoniliśmy show TVN" - cieszy się Jarosław Burdek, wiceszef "Dwójki".

Program zarobił na reklamach 20 mln zł (dane cennikowe, bez rabatów). Andrzej Urbański, prezes TVP, pytany przez członków Sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu o ten show, zasłaniał się tajemnicą handlową. Zapewnił jednak, że wpływy z reklam przewyższają koszty o 40 proc. Nie bez powodu posłowie, gdy przepytywali go o sytuację w telewizji publicznej, dociekali na jakiej zasadzie show znalazło się w ramówce i jakie zyski przynosi telewizji publicznej. Od początku program był kontrowersyjny. Sprzeciwy wzbudziło dzielenie go na części i emitowanie pomiędzy bloków reklamowych. Nadawca tłumaczył się, że takie są wymogi formatu, a przerwy potrzebne są na konserwowanie lodu.

Zarzucano też, że show nie ma nic wspólnego z misją telewizji publicznej, a TVP zajęła się wyścigiem z telewizjami komercyjnymi. "Rozumiem, że telewizja publiczna cieszy się z liczby widzów. Ale obok analizy ilościowej potrzebna jest także analiza jakościowa. Tego programu nie powinniśmy oglądać w TVP. Telewizja publiczna powinna być innowacyjna, a w tym przypadku naśladuje format TVN" - krytyki nie szczędzi medioznawca prof. Wiesław Godzic. "Jednym z elementów misji telewizji publicznej jest dostarczanie rozrywki na najwyższym poziomie. Jedynym kryterium w tym względzie jest popularność. Poza tym >Gwiazdy tańczą na lodzie<, to program, na który nie została wydana ani jedna złotówka z abonamentu" - odpiera zarzuty Jarosław Burdek.

Reklama

Z show produkowanego przez Rochstar widzowie oprócz akrobacji na lodzie zapamiętali na pewno wymianę zdań pomiędzy jurorką Dorotą Dodą Rabczewską a uczestnikiem Przemysławem Saletą. "Saleta ciągnij fleta", "Doda zrób mi loda" - to cytaty z toczonego na wizji dialogu. Komisja Etyki TVP uznała, że Doda zachowywała się w sposób wulgarny, wręcz obsceniczny. "Pogoń za wskaźnikami oglądalności i za sensacją obliczoną na najmniej wybrednego odbiorcę musi napotykać na czytelne, nieprzekraczalne granice w telewizji publicznej, która powinna służyć za wzór dla mediów komercyjnych" - napisała Krystyna Mokrosińska, szefowa Komisji Etyki TVP.

Kilka tygodni później tabloidy i serwisy plotkarskie rozpisywały się na temat rzekomego romansu pomiędzy Dodą a producentem show Rinke Rooyensem. Według prasy, miał także służyć wzrostowi popularności programu. "Beata Tyszkiewicz sędziuje w TVN, a Doda w TVP. Powinno być chyba odwrotnie" - mówi prof. Godzic.

Jak się dowiedzieliśmy, mimo tych zastrzeżeń "Dwójka" nie zamierza dokonywać w drugiej serii zmian, zarówno jeżeli chodzi o prowadzących, jak i jury. Jeżeli Doda się zgodzi, zobaczymy ją więc w kolejnej edycji widowiska. Wśród uczestników wymienia się Annę Przybylską, Małgorzatę Foremniak czy Mariusza Pudzianowskiego. "Nie będę tego komentować. Nie podpisaliśmy jeszcze żadnych umów z gwiazdami" - mówi Jarosław Burdek.

O tym, czy program rzeczywiście wystartuje, zdecyduje ostatecznie zarząd telewizji publicznej.