Jak świat światem istniał w człowieku przymus, żeby niewolniczo oddawać się różnego rodzaju ciągotom, nałogom, przyzwyczajeniom czy wreszcie śmiesznym codziennym rytuałom. Imperatyw biesiady sylwestrowej - czy mówiąc szerzej - biesiady okolicznościowej jest, był i będzie odwiecznym i nieodłącznym elementem natury ludzkiej. Pamiętam, o ile pamięć krucha nie zawodzi, iż wujek Włodek, który tak naprawdę wujkiem moim nie był, a tylko osobą, wobec której używało się określenia "wujek", ponieważ na jego widok żadne inne nie przychodziło do głowy, odczuwał ogromny mus biesiadowania i presja ta pojawiała się w jego puszce mózgowej z byle powodu - dożynki, pępkowe, połowinki, tłusty czwartek, Wielka Sobota, Zbyszka, Kryśki, Baśki, Zośki, Jędrka, o chrzcinach, komuniach, weselach i pogrzebach nawet nie wspominając.

Był on w materii biesiadnej człowiekiem zupełnie niemożliwym. Raz też z jego powodu spotkała nasze ognisko domowe taka, można powiedzieć, śmieszna historia. Pewnego poranka, a godzina była dość wczesna, ledwośmy wstali, głowy od poduszek odlepili, w naszym domu zjawił się wujek, który bez powitań i okolicznościowych uprzejmości zagadnął w te słowa do ojca: "Chodź Stasiu, pomożesz szafę przestawić". "Gdzie to tak wcześnie człowieka z łóżka wyganiać!" - pieklił się tato, zimno na zewnątrz, to i ruszać się nie miał ochoty. "Chodź" - ponaglał wujek Włodek - "weź, pomóż jak sąsiad sąsiadowi w sąsiedzkiej potrzebie!". W końcu się ojciec z łoża zwlókł, byle ino ogarnął i poszedł dać wyraz miłości bliźniego, a miłość taka nakazana jest, trzeba nam wiedzieć, przez religijne przepisy, i należy się do nich stosować. Tyle tylko co przestąpili próg wujowego pomieszczenia mieszkalnego, zaraz się też ojciec nieco podejrzliwie, bo mebla typu szafa nie dostrzegł, zapytał: "Włodziu, no a gdzie szafa?". Wujek wtedy na to: "Ee.., jaka tam szafa, napić się.." - tu wyciągnął butelczynę z komody - "chciałem..., to już napić się człowiek nie może, czy co?". I byłby tata za swoją uczynność na wieki w białym śnieżnym puchu zasnął, szczęściem żeśmy go po drodze znaleźli, na saniach do domu przywieźli, gorącą wodą ocucili. No były, trzeba powiedzieć, z wujkiem Włodkiem przeboje, lubił się chłop sponiewierać i dużo mu do lewitacji nie było trzeba.

Wyrastałem więc w poczuciu imperatywu biesiady, dojrzewałem w przekonaniu, że biesiada jest moim obowiązkiem, powinnością wobec Narodu, Boga i Ojczyzny. Byłem dogłębnie przekonany, że jeżeli tylko pojawia się temat, to należy stawić się z obowiązkowym załącznikiem, że jeśli walki na froncie biesiadnym odmówię - zdezerteruję, to wspólnota zadziobie mnie niczym malowanego ptaka. Nie miałem ochoty wychylać się z szeregu, biesiadową powinność nader dokładnie spełniałem, nader starannie też przykładałem się do wykonywania i planowania czynności biesiadnych dokonywanych podczas zabawy noworocznej, zwanej też nie bez przesady sylwestrowym szaleństwem.

Już mi to matka, ojciec, wujek, ciotka, rodzina cała od małego do głowy tłukła: pamiętaj, są w życiu biesiadnym człowieka pewne ważne momenty, a biesiada sylwestrowa należy do najważniejszych, planuj se zawsze, synu, sylwestra dużo wcześniej, bo się nawet nie obejrzysz i będzie za późno, przepłacisz, wylądujesz w podłej norze, pani Dobra Zabawa do sań cię swych nie zapakuje, do pięknego klubu nie powiezie, wysoko jakościowym jadłem i napitkiem nie poczęstuje, co ino będzie, to tylko płacz i zgrzytanie zębów, ślepota, zgorzel i inne dolegliwości wynikające ze spożywania trunków pozbawionych okolicznościowej banderoli i wyrobów masarskich niewiadomego pochodzenia.

Jako że przykazania domu rodzinnego brałem głęboko do serca, starałem się zawsze biesiadę noworoczną programować z wyprzedzeniem półrocznym, a w najgorszym wypadku kilkumiesięcznym. Planowałem, kreśliłem, bukowałem, fajerwerki nabywałem, dlatego też na pojawiające się w okolicach listopada pytania: "Ej, co robisz w sylwestra?", odpowiadałem: "A wybieram się w takie jedno bardzo fajne miejsce i z pewnością zabawa będzie przednia, co do tego jestem przekonany!". Biesiady swoje widziałem wielkie, przestronne i rozbujane niczym akwaria pełne tłustych złotych rybek, którym miłościwa ręka nasypała właśnie mokrej karmy.

Moje przekonanie, które błędnie usiłowałem nazwać "intuicją", okazywało się zazwyczaj fałszywe i trzeba powiedzieć, że im więcej planów czyniłem, im bardziej myślałem, kombinowałem i załatwiałem, tym gorzej wszystko wychodziło. Tym słabiej się bawiłem i tym podlej się o poranku dnia następnego czułem. Piękna i świetlana przyszłość biesiadna niestety nigdy nie materializowała się pozytywnie w teraźniejszości.

Jakże to? Dlaczegóż? Ki diabeł za tym stoi? Dociekałem, pytałem, desperacko rozwiązanie zagadki odnaleźć chciałem - kim jestem, dokąd zmierzam i dlaczego każdy skrupulatnie przygotowywany sylwester okazuje się kompletną klapą? Niełatwo było chwycić prawdę za rogi.

Pociłem się, kręciłem, we frustracji dusiłem, byłbym poszukiwań zaniechał i oddał się zbawiennemu zblazowaniu, kiedy nieoczekiwanie z pomocą przyszła drzemiąca w czeluściach podświadomości mądrość ludowa, której aforyzmy są wyjątkowo trafne i jakże często w życiu pomocne. W Wielkiej Ludowej Księdze Drzew pod hasłem "sylwestrowa lipa" odczytałem: "Człowiek nie widzi tego, co widzi, ale to, co chce zobaczyć" i dalej w eksplikacji: "Sylwester zaplanowany nie jest już sylwestrem, który zaplanowałeś, tak jak wczorajsza kremówka dzisiaj jest artykułem nienadającym się do spożycia". Ledwo odczytałem - w momencie przejrzałem, prawda zdzieliła mnie swym kolczastym chwostem po oczach i oto klarownie zdałem sobie sprawę, iż każda przyszła biesiada sylwestrowa, której wizję tworzyłem w galarecie mózgu, zawsze będzie rozmijać się z rzeczywistością; ten balon wypełniony myśleniem życzeniowym nieodwołalnie pęknie, stając się niczym więcej jak tylko wilgotną szmatką, którą Puchatek usiłował wcisnąć Prosiaczkowi na urodziny.

Jakaż to była ulga! Jakież wybawienie! Oświecenia haust! I od tamtej też pory zaprzestałem oglądu przyszłych zabaw noworocznych, odmawiałem sobie ukradkowych spojrzeń na ich powabne biesiadne kształty, stałem się sylwestrowym abnegatem. Gdziekolwiek wybiłem, cokolwiek zrobiłem, czy spać poszedłem, czy coś wypiłem - jakoś się działo i muszę nie bez rumieńca przyznać, bywało dość grubo. Bywało, powiem, rumieniąc się po raz drugi, iż takie niezaplanowane sylwestrowe szaleństwo trwało cały boży rok. Dlatego z a l e c a m wszystkim osobom na stanowisku, których praca łączy się z ryzykiem i odpowiedzialnością, to jest w szczególności: piekarzom, murarzom, górnikom, żołnierzom, wysoko postawionym menedżerom i producentom środków poprawiających nastrój, aby w pełni oddawali się noworocznemu terrorowi i planowali tę szaloną, magiczną, cudowną, ostatnią noc starego roku dużo, dużo wcześniej. Bo jak już zniewieściały wieścił wieszcz: przedstawienie musi trwać. Ahoj!















Reklama