"Dzieci są naprawdę bystre i nie wolno ich traktować jak idiotów" - mówi klawiszowiec John Medeski, a basista Chris Wood dodaje: "One chłoną wszystko jak gąbka. Dlatego od najmłodszych lat trzeba im pokazać jak najwięcej gatunków muzycznych, bo one naprawdę są ciekawe różnych dźwięków.

Reklama

Efektem zaledwie czterech dni nagrań z pomocą dzieci obydwu muzyków Nissą i Dakotym oraz innymi przedszkolakami jest jeden z najlepszych albumów w dorobku tej gwiazdy nowojorskiej sceny downtown.

Największe niespodzianki to piosenki zaśpiewane przez Tima Ingrama takie jak tytułowy "Let’s Go Everywhere" o podróżach po świecie i "Pirates Don’t Take Baths" o niegrzecznych piratach oraz mrożąca krew w żyłach opowieść Johna Lurie’ego o potworze Suqalab. Dzieci też popisują się tutaj swoimi umiejętnościami, kiedy mały Dakoty rapuje do połamanych rytmów "Pat a Cake" czy z przyjaciółmi zachęca zespół do grania w "Where’s the Music".

Charakterystyczny styl fusion zespołu wciąż łatwo rozpoznać po syntezatorach Medeskiego czy funkującej sekcji Wood - Martin, ale w piosenkach nie brakuje też rytmów latynoskich czy wschodnich harmonii. Najważniejsze, że znów słychać radość z grania muzyków, a nie jazzową sztampę z ostatnich albumów.

Za projektem stoi Kate Hyman z Little Monster Records, wytwórni specjalizujący się w muzyce dla dzieci, która podlega koncernowi V2. "Wiedziałam, że nagrają świetną płytę dla dzieci, kiedy zobaczyłam, że koncertach bawią się muzyką jak dzieci" - tłumaczy. "W ten sposób chcemy teraz zacząć wprowadzać dzieci w świat jazzu bez specjalnego główkowania, tylko pokazać im tę przyjemność obcowania z tą muzyka".

Wytwórnia rozpoczęła działalność krążkiem "All Together Now", na którym piosenki The Beatles wykonali popularni artyści Rachael Yamagata, Jason Lytle (Grandaddy), The Bangles, Steve Conte (New York Dolls). W planach na najbliższy rok przewidziane są wydawnictwa Robbert Bobbert (The Apples in Stereo) i składanka "Soulville" z klasykami R&B.

Taki ruch na rynku muzyki dla dzieci nie powinien zaskakiwać, jeśli spojrzy się na notowania Billboardu, gdzie w ostatnich latach na szczytach list przebojów królowały soundtrack do obydwu części "High School Musical" czy dziecięce wersje popowych hitów na składankach "Kidz Bop". Co roku przyznawana jest nawet nagroda Grammy w kategorii "najlepszy album z muzyką dla dzieci".

Reklama

Nie da się ukryć, że wiele z tych rzeczy jest nieznośnie przesłodzona i naiwna albo opiera się na rubasznym humorze country & western. Ale ta popularność piosenek o zwierzętach i sympatycznych kołysanek pokazuje, że nawet w Ameryce muzyka towarzyszy każdemu od dziecka. Natomiast jak pokazał fenomen programu "Ulica Sezamkowa", w którym gościły największe gwiazdy muzyki, można w ten sposób również edukować i kształcić dobry gust.

Dziś przedstawiciele pokolenia 30-latków, którzy sami grają muzykę i zostali ojcami, nie wstydzą się powracać do czasów dzieciństwa. Najlepszym przykładem jest rockowa formacja They Might Be Giants, która regularnie wydaje płyty dla dzieci jak "Here Comes The ABC…" czy świetny gitarzysta Jack Johnson, który zabłysnął płytą "Sing-A-Longs & Lullabies for the Film Curious George". Przez ostatnie dwa lata ukazały się też alternatywne składanki "Childish Music" czy "Colours Are Brighter" z Belle and Sebastian i Franz Ferdinand.

Właśnie takie albumy powinny pomóc rodzicom w wychowaniu pociech oraz pozwolą im uniknąć przykrych koszmarów z dzieciństwa.

JACEK SKOLIMOWSKI: Pamiętasz muzykę, jakiej słuchałeś w dzieciństwie?
LESZEK MOŻDŻER: Jasne. W dzieciństwie miałem na winylach bardzo dużo bajek z przedziwną muzyką, do której z przyjemnością bym teraz jeszcze raz powrócił. Moją ulubioną płytą był "Zaczarowany młyn" ze wspaniałym śpiewem chórów i jakimiś takimi dziwnymi barytonami. Pamiętam też "Sierotkę Marysię", ale głównie dlatego, że płyta strasznie się zacinała.

Kiedy zacząłeś grać na fortepianie, powracałeś czasem do tych dziecięcych melodii?
Chyba nie. Za to na dyplomie w szkole średniej zagrałem trzy pieśni dziecięce z cyklu skomponowanego przez Chicka Corea’ę. To był z mojej strony duży akt odwagi, bo szkoła była klasyczna i w programie nie było mowy o tego typu kompozytorach. Ale w końcu udało mi się zdobyć nuty, głównie z miłości do jazzu. Nie sądzę jednak, żeby te utwory było w stanie zagrać dziecko, bo brzmiały one bardziej jakby napisał je ktoś, kto nie ma dzieci.

Jest w takim razie jakiś klucz do pisania muzyki dla dzieci?
Przypuszczam, że teoretycznie jest, ale według mnie chodzi przede wszystkim o ładunek emocjonalny, który towarzyszy pracy. Chodzi o takie uczucie radości, kiedy na przykład przygotowujemy prezenty na święta, czy przebieramy się za Świętego Mikołaja. Niby robimy to dla dzieci, ale tak naprawdę robimy to dla dziecka w nas.

A chciałbyś sam nagrać taką płytę?
Tak, ale dopóki sam nie mam dzieci, nie czuję się na siłach, żeby to zrobić.