W 1927 r. Walter Ruttmann nakręcił film "Berlin, symfonia wielkiego miasta", eksperymentalny obraz składający się z wizualnych impresji przedstawiających jeden dzień z życia stolicy ówczesnej Republiki Weimarskiej. Fabuła "Berlina, miasta kamieni" obejmuje także i czas, kiedy Ruttmann odkrywał swoją kamerą bijące serce niemieckiej metropolii. Podobnie jak ów wielki reżyser, tak samo Jason Lutes, autor powieści graficznej, postanowił zbadać stan ducha międzywojennego Berlina. Zadanie miał o tyle trudniejsze, że przyszło mu relacjonować zdarzenia rozgrywające się na wiele lat przed jego narodzinami, i to z perspektywy osoby, która nie dorastała bynajmniej w cieniu Bramy Brandenburskiej (Lutes urodził się w amerykańskim New Jersey).

Reklama

Młoda słuchaczka akademii sztuk pięknych, lewicujący dziennikarz starający się walczyć z rosnącym w siłę nazizmem, żydowski gazeciarz, była robotnica z gromadką dzieci, która opuszcza męża sympatyka NSDAP. To tylko kilku bohaterów komiksu Lutesa. Mozaika życiowych postaw, strategii przeżycia, dramatów i ambicji składa się na zbiorowe psyche miejskiej populacji. Dzięki polifonicznej narracji czytelnik może prześledzić ostatnie lata Republiki Weimarskiej zarówno z perspektywy studentów sztuk pięknych, polemizujących z teoriami ekspresjonistów, socjalistycznego działacza, opowiadającego dzieciom o Róży Luksemburg, jak i zwolennika Hitlera szkolącego syna na szturmowca.

Wszystkim tym ludziom przyszło żyć w burzliwych czasach ekonomicznej zapaści i szalejącego bezrobocia. Umęczeni niedawno zakończoną I wojną światową i chaosem w kraju Niemcy wypatrują lepszego jutra, siedząc na beczce prochu. O rząd ich dusz walczą skrajne siły z lewa i prawa sceny politycznej. Rewolucyjne nastroje narastają wraz z rosnącą inflacją, a zza węgła odrapanej kamienicy wyłania się powoli widmo nazizmu. To na pewno nie jest odpowiedni moment na słuchanie oper Wagnera i sławienie niezłomności pruskiego ducha. To czas kryzysu, od którego nie ma ucieczki.

Lutes tworzył swoje dzieło przez blisko dziesięć lat i na pewno nie był to czas zmarnowany. Amerykanin zebrał dość wiedzy o realiach życia w Berlinie na przełomie lat 20. i 30. XX wieku, by odtworzyć specyficzny Zeitgeist tamtego okresu. Na komiksowych kartach z pietyzmem zrekonstruował miejski krwiobieg z ulicami wypełnionymi ludzką masą, bocznymi alejkami, w których o jedzenie żebrzą wojenni weterani, ale też szykownymi dzielnicami, tętniącymi kabaretowym życiem nocnym. Ten graficzno-literacki rapsod miejski okazuje się jednak przede wszystkim opowieścią obyczajową z wielką historią w tle. Historią, której niemymi świadkami były kamienne mury, a głównymi aktorami zwykli ludzie - tym "Berlin, miasto kamieni" jest poświęcony.

Jason Lutes, "Berlin, miasto kamieni", Kultura Gniewu, Warszawa 2008