"Nie wypada, by Pixies grali przed nami. To tak jakby supportowali nas The Beatles" - oburzył się Thom Yorke (Radiohead), gdy okazało się, że to oni, a nie bohaterowie jego młodości są gwiazda wieczoru podczas Coachella Festival w 2004 roku. Pixies grali wówczas wspólnie po raz pierwszy po 10 latach przerwy. Wrócili w glorii chwały jako legendy gitarowej alternatywy.

Reklama

Uwielbienie dla kapeli z Bostonu od lat deklarował nie tylko Yorke, ale także Bill Corgan (Smashing Pumpkins) czy Kurt Cobain. Ten ostatni przyznał nawet, że cały bestsellerowy "Nevermind" był ściągnięty z pomysłów gitarzysty Francisa Blacka i basistki Kim Deal. To bostończycy bowiem jako pierwsi pod koniec lat 80., tak udanie połączyli brudne garażowe brzmienia i popowe harmonie.

Wydawało się, że po zawieszeniu działalności w 1993 r. dawni liderzy Pixies dadzą sobie radę. Deal sfrustrowana tym, że Black marginalizuje jej rolę w zespole, wcześniej założyła własną kapelę The Breeders.

Utwór "Cannonball" zaśpiewany z bliźniaczką Kelley stał się nawet jednym z największych alternatywnych hitów minionej dekady. Problemy sióstr z alkoholem i narkotykami doprowadziły jednak kilkukrotnie do zawieszenia działalności. Impet straciła także kariera Blacka, który ostatnio powrócił do dawnej ksywki. Remedium miała być reaktywacja Pixies - muzykom entuzjazmu starczyło jednak tylko na koncerty, a w studio odżyły dawne animozje. Po tej klapie, Black i Deal musieli dołożyć wszelkich starań, by odzyskać zaufanie rozczarowanych fanów.

Szczęśliwie oboje oparli się pokusie dyskontowania mody na Pixies i nagrali płyty surowe i niekomercyjne. Minialbum "Svn Fngrs" Blacka, w warstwie tekstowej zainspirowany irlandzkimi mitami, to powrót do szorstkiego punkowego brzmienia. Brakuje nieco wariackiego wigoru sprzed lat, jednak świetna melodia w "Garbage Heap" czy dziwny rap w "Sensus" przypominają, że mamy do czynienia z szalonym geniuszem.

Z tego pojedynku zwycięsko wychodzi jednak Kim. W nagrywaniu "Mountain Battles" pomagał jej Steve Albini, odpowiedzialny za brzmienie debiutów Pixies i The Breeders. Niewiele tu jednak stricte rockowego grania. Siostry Deal połączyły dubowe echa i country’owe zaśpiewy, harmonie rodem z lat 60. i przesterowane gitary, melancholijne popowe melodie i surowe brzmienie bębnów. Te pozornie sprzeczne elementy tworzą tu jednak fascynującą mozaikę.

Mimo to trudno oczekiwać, by te albumy odniosły sukces. Black i Deal nie pasują do dzisiejszych czasów, bowiem wciąż mają nie po kolei w głowie. W ten sposób przypominają jednak, że rockowa płyta może być ekscytującą wyprawą w nieznane, a nie tylko kolejną modną kreacją.